Medaliści olimpijscy w naszym kraju mają bardzo słabo. W wielu innych, mniejszych państwach sportowców, którzy stali na podium na igrzyskach, traktuje się jak bogów. A u nas? Jest strasznie – mówi w rozmowie ze Sport.pl Damian Janikowski, brązowy medalista igrzysk olimpijskich w Londynie w zapasach, który efektownie zaczął karierę w MMA.
Oto fragmenty rozmowy z Damianem Janikowskim przeprowadzonej przez Damiana Bąbola ze Sport.pl.
Za tobą pierwsza walka w MMA. Potrzebowałeś zaledwie 90 sekund, żeby znokautować Julio Gallegosa. Nie pozwoliłeś rywalowi na nic. Nawet cię nie drasnął.
Nie spodziewałem się tak krótkiego pojedynku. Byłem nastawiony na dłuższą i bardziej wyrównaną walkę. Ale trzeba brać, co dają.
Słyszałeś gwizdy na Mameda Khalidova?
To było niepotrzebne i bardzo złe zachowanie. Gdyby nie Mamed, nie byłoby tej całej gali. Zobaczmy, ile stoczył pojedynków, w jakim jest wieku i ile zrobił dla rozwoju MMA w Polsce. Odwalił kawał świetnej roboty i zapracował sobie na szacunek.
Dużo kosztowała cię przemiana z zapaśnika na wojownika MMA?
Na medal olimpijski w zapasach harowałem 15 lat. Do debiutu w KSW zasuwałem pół roku. Też było ciężko. Ciało nieraz odmawiało posłuszeństwa, a na zajęciach bywało ciemno przed oczami. Postępy przychodziły szybko. To zasługa moich trenerów, którzy włożyli dużo pracy, żeby mnie uplastycznić i stworzyć zawodnika MMA. Chwalili mnie, mówiąc: „Damian, ty masz to coś. Możesz osiągnąć bardzo dużo w tym sporcie”. Jestem urodzony do sportów walki.
W środowisku zapaśniczym słychać krytyczne głosy, że porzuciłeś dyscyplinę olimpijską na komercję?
Wielu kolegów, przyjaciół i działaczy jest po mojej stronie. Ale znalazło się kilka osób, które nie potrafiły zrozumieć, dlaczego zapaśnik po tylu latach i takich osiągnięciach opuszcza dyscyplinę. Ale człowiek jest człowiekiem. Gonię za marzeniami i sukcesami. Zrezygnowałem z zapasów. W sercu coś zamarło, pasja wygasła. To pewnie był wynik wielu czynników, m.in. braku kwalifikacji na igrzyska w Rio. Postanowiłem coś zmienić. To była dobra decyzja.
Trudno byłoby dalej żyć z zapasów?
To nie tak, że zostawiłem zapasy, bo nie miałem za co żyć. Mogłem pójść na budowę albo pracować jako trener czy instruktor. Mogłem też zostać zawodowym żołnierzem. Ale chodziło o coś więcej. Większe pieniądze zawsze kuszą. Teraz MMA jest bardzo popularne i można w nim nieźle zarobić, tyle że to jednorazowy zastrzyk gotówki. Po drodze trzeba cały czas w siebie inwestować. Wszystko kosztuje: trenerzy, przygotowania, odżywki. Zmieniłem dyscyplinę, bo chcę sobie udowodnić, że mogę być tak dobrym fighterem, jak kiedyś byłem dobrym zapaśnikiem.
W zapasach nie mógłbyś liczyć na takie pieniądze jak w MMA.
Na początku mojej przygody ze sportem nie myślałem wcale o pieniądzach. Zapasy trenowałem traktowałem jak zabawę. Później to się zmieniło. Chciałem nie tylko być najlepszy, ale też więcej zarabiać, więc zacząłem się rozglądać za dodatkowym zarobkiem. Przez wiele lat pracowałem na bramce w klubie. Po przepracowanej nocce, biegłem na trening. Nie było kolorowo. Gdy miałem 19 lat dałem trenerom ultimatum. Chciałem, żeby wcielili mnie do wojska, do zespołu sportowego. Gdyby się nie udało, dawno rzuciłbym sport. Finansowo dłużej bym nie pociągnął.
Treningi są cięższe niż w zapasach?
Każda dyscyplina jest trudna jeśli chcesz być najlepszy. Sport olimpijski jest dużo bardziej wymagający niż zawodowy. W zapasach nie było łatwo. Ciągłe wyjazdy. Ponad 200 dni poza domem. Brakowało mi kontaktu z córeczką. Co chwila turnieje i kolejne obozy. Kiedy w MMA przez kilka miesięcy trenujesz do jednej walki, w zapasach w tym samym czasie przygotowujesz się do dwudziestu pojedynków. To było obciążające fizycznie i psychicznie. A do zyskania wcale nie jest tak dużo, jakby mogło się wydawać.
Czyli?
To, co do tej pory osiągnąłem zawdzięczam sobie i moim trenerom. Gdyby nie mój zapał do sportu, gdyby nie te wszystkie męczarnie, nic bym nie wygrał. I muszę to powiedzieć. Medaliści olimpijscy mają bardzo słabo w naszym kraju. W wielu innych, mniejszych państwach sportowców, którzy stali na podium na igrzyskach, traktuje się jak bogów. Taki zawodnik po wywalczeniu olimpijskiego krążka nie musi się o nic martwić. Jeździ nowym samochodem, stać go na mieszkanie. Nie musi brać kredytów czy rozglądać się za dodatkową pracą, żeby zarabiać na godne życie. U nas jest strasznie pod tym względem. Wielu medalistów po zakończeniu kariery musi na siłę szukać dodatkowego zajęcia. Dla mnie to jest bardzo słabe. (…)
Pamiętasz co się z stało z Agatą Wróbel? Dwukrotna medalistka olimpijska, mistrzostw świata i co? Wyjechała do Anglii pracować na wysypisku śmieci. To jest smutne, że tak się traktuje u nas wybitnych sportowców. Nie mówię, że tak jest wszędzie, bo w sportach zespołowych czy lekkiej atletyce jest o wiele lepiej. Są wielcy sponsorzy jak Orlen. Lepsi zawodnicy mogą startować w różnych mityngach, dobrze płatnej Diamentowej Lidze, gdzie zarabia się fajne pieniądze. To idealna sytuacja na start w życiu. Dostajesz kupę pieniędzy, możesz otworzyć firmę, która zaczyna na ciebie pracować, a ty dalej trenujesz, walczysz o kolejne medale i nie myślisz o niczym innym. Niestety, niektórzy medaliści olimpijscy mogą ten krążek co najwyżej powiesić na ścianie i nawet nie czują tego, że dokonali czegoś wielkiego.
Cała rozmowa TUTAJ.
źródło: Sport.pl