Na samym początku chciałbym zaznaczyć, że tekst nie jest poświęcony Conorowi McGregorowi, mimo tego, że i jego nazwisko się pojawi nie raz. Jak wskazuje nagłówek – tekst będzie o jubileuszu i tylko tak dla ścisłości napiszę, że chodzi oczywiście o UFC 200.
Datę tej „ogromnej” imprezy znamy już od roku i od roku wszyscy zastanawiają się kto będzie twarzą tak hucznych urodzin – bo można to porównać do „osiemnastki”. Oczywiście rok temu głównymi gwiazdami PPV był Jon Jones i Ronda Rousey, ale w ciągu tego roku plany UFC pokrzyżowały się niesamowicie, z racji zmiany mistrzów jak w kalejdoskopie. W tle tego całego zamieszania od czasu do czasu pojawiał się emerytowany rekordzista PPV – GSP, który od czasu do czasu coś tam sobie burknie pod nosem o swoim powrocie, ale nadal nie ma żadnych konkretów. Miała to być najlepsza rozpiska z całą plejadą gwiazd na czele w tym oczywiście Ronda, Conor, Jon, powracający GSP czy CM Punk. Tak przynajmniej sobie to wyobrażaliśmy, z resztą nie tylko my, ale na pewno i sam Dana White. Niestety jak widać wszystko konkretnie się popieprzyło. Ronda załamana przegraną, nie spieszno jej do powrotu, Jones non stop wywija i kto wie, czy przed wejściem do oktagonu nie przyjdzie po niego policjia, GSP cały czas nie wie, czy ma głód walki, CM Punk kontuzja na kontuzji, więc zostaje tylko… Tak ON! Wielki gwiazdor UFC Conor McGregor, okrzyknięty przez wielu legendą i wielkim mistrzem z jajami, który chce podbijać 3 kategorie wagowe! Biedny szef UFC jest strasznie załamany, bo wszystkie gwiazdy mu odpadły, więc trzeba było coś wymyśleć, a zatem zrobi z Conora podwójnego mistrza i da mu walkę o pas wagi lekkiej. Niestety, po raz kolejny plany się krzyżują, bo w ostatniej chwili wypada Rafael Dos Anjos. Co tu teraz zrobić? Jak to co? Żeby PPV się sprzedało a Conor nie przegrał trzeba dać kogoś z równie ciętym językiem bez formy takim kimś był Nate Diaza, który gasił blanta, gdy zadzwonił do niego White. Gala sprzedała się wyśmienicie, lecz niestety ten gościu bez formy zbił mistrza. Dana wyrywa sobie włosy z głowy (upss…), bo wie, że nie może dać walki między dwoma mistrzami, gdy jeden z nich swoją ostatnią walkę przegrał…
Tutaj już moje podejrzenia o tym „Co myślał White” się kończą, bo pojęcia nie mam co sobie trzeba myśleć, by dać tak gówniany rewanż na taką ważną uroczystość. Nie sądzę też, by druga walka sprzedała się tak dobrze jakby włodarze UFC oczekiwali. Ale na szczęście walka się nie odbędzie z kaprysu McGregora, który przeszedł sobie na jednodniową emeryturę. Pozwolę sobie jednak nie rozpisywać się na ten temat, ponieważ wszyscy wiemy jak to wyglądało, a raczej wygląda cały czas. Całe szczęście powrócił rozpieszczony synek, który ma więcej szczęścia niż rozumu, mowa oczywiście o Jonie Jonesie. Jego rewanż z Cormierem zasługuje jak najbardziej na walkę wieczoru tej imprezy. To dość długo wyczekiwany rewanż, bo ich poprzednia walka była bardzo dobra a Daniel od czasu porażki z JBJ’em nie przegrał żadnej walki. Na pewno nie zawiodą przy promocji gali, nie zapomną o wyzywaniu się, przepychaniu i… rzucaniu butami. W obecnym momencie to najlogiczniejsza walka wieczoru. JBJ nie zaznał jeszcze porażki, pasa nikt mu w walce nie odebrał a swoją ostatnią walkę po powrocie wygrał. Promocyjnie – tak jak wpomniałem wyżej. W tej kwestii to również najlepsze możliwe rozwiązanie. No dobrze, ale skoro ME jest najlepszy z możliwych to dlaczego nie jesteśmy zadowoleni? A no dlatego, że na każdej imprezie oprócz główniej atrakcji wieczoru są też pozostałe, mniejsze. Obecna rozpiska tej gali wygląda w ten sposób:
250 lbs: Jon Jones vs Daniel Cormier
145 lbs: Jose Aldo vs Frankie Edgar
135 lbs: MieschaTate vs Amand Nunes
265 lbs: Cain Velazqez vs Travis Brown
170 lbs: Johny Hendricks vs Kelvin Gastelum
135 lbs: T.J. Dillashaw vs Raphael Assuncao
185 lbs: Gegard Mouasi vs Dereck Brunson
155 lbs: Diego Sanchez vs Joe Lauzon
155 lbs: Sage Northcutt vs Enricque Marin
155 lbs: Jim Miller vs Takanori Gomi
135 lbs: Cat Zingano vs Julianna Pena
Na pierwszy rzut oka wygląda całkiem dobrze, ale przypominam, że to miała być JUBILEUSZOWA gala z numerem 200! Co to ma oznaczać? Grubą imprezę na której nie może zabraknąć jedzenia, picia, wódka ma się lać strumieniami a orkiestra grać na całego do rana, tak żeby goście nie byli zawiedzeni. Tutaj natomiast niestety, mamy dość ograniczony budżet i w dodatku jedną z walk można porównać do świetnie wyglądającego kurczaka, który okazał się odgrzewany. Mam na myśli oczywiście walkę Jose Aldo z Frankim Edgarem, a raczej pas tymczasowy, który w ostatnim czasie UFC częstuje jak babcia cukierkami – każdy może go dostać. Tate vs Nunes to jak dolanie wody do wódki – bez jakości. A takim włosem kucharki w jedzeniu, którego nikt sobie nie życzy jest Sage Nortcutt.
Ktoś może mnie zapytać czego ja się spodziewałem. Nie odpowiem tej osobie na to pytanie, bo oczekiwałem zaskoczenia, czegoś dużego, coś co ma sens a nie rewanży, które nie mają sensu (Mc Gregor vs Diaz), czy pasów bez znaczenia (Aldo vs Edgar). Wielu jest zdania, że UFC 198 prezentuje się lepiej z czym się nie do końca zgodzę.
Jestem w stanie trochę zrozumieć UFC, bo w ostatnim roku zaszło naprawdę sporo zmian na czele, ale uważam, że można byłoby walki mistrzów zadysponować inaczej i więcej ich „upchać” na jubileuszowy event. Nie ma co ukrywać, że Dana i spółka są sobie winni rozpieszczając za bardzo tego, którego imienia nie chcę już pisać (nie, to nie Lord Voldemort). Lepszym rozwiązaniem byłoby przeczekanie pół roku i dać zasłużony rewanż Aldo, albo walkę z RDA (czemu byłem całkowicie przeciwny). Nie mam pojęcia jakie były pierwsze plany na tę galę, ale wiem jedno, na pewno nie zmieniały się one tylko raz. W sumie cały ten artykuł można by zamieścić w jednym zdaniu – Rozpiska jest ok, ale na taką 200 oczekiwania są większe.