Site icon InTheCage.pl

Krajobraz po bitwie – KSW 89

Krajobraz po bitwie – KSW 89

Z dużej chmury mały deszcz. Tak po krótce można skwitować galę KSW 89. Duża ilość interesujących starć na karcie, wielkie oczekiwania, a finalnie niewiele emocji w klatce.

Plusy:

Damian Janikowski – to był stempel jakości w wykonaniu Olimpijczyka. Gdy nie szło w stójce to zaprzągł do pracy to co ma najlepsze, czyli zapasy. Screeny uwieczniające zmasakrowaną twarz Romanowskiego długo krążyły po mediach społecznościowych i zapewne zostaną w uniwersum polskiego MMA na stałe. Tak właśnie powinien walczyć Damian. Egzekwować swoje atuty, szukać możliwości wywracania i tam demolowania oponentów. Sporo czasu stracił na udowadnianie, że będzie dawał stójkowe emocje, ale dopiero teraz zaczyna odnosić sukcesy. Gdy walczy bardziej na chłodno, przeplatając walkę na nogach (w czym też ułomkiem nie jest jak na staż) ze smykałką zapaśniczą. W końcu zaczął zdawać trudne egzaminy. Do tej pory ze wszystkimi topowymi rywalami kończył na tarczy. Ten pojedynek daje mu bardzo wiele. Włącza się do walki o pas mistrzowski i wysyła jasny sygnał, że jest czołówką KSW, a nie tylko gatekeeperem

Andrzej Grzebyk – były jeszcze pewne wątpliwości co do tej nowej wersji Andrzeja Grzebyka. Były dominator FEN a zarazem bardzo elektryzująca osobowość ciesząca się dużą sympatią fanów miał swego czasu spore problemy. Zarówno w klatce jak i w głowie nie szło. Były jakieś myśli o zakończeniu kariery, zawodnik tak naładowany na odnoszenie sukcesów był wyraźnie przybity nieudanymi pojedynkami. Teraz obserwujemy takiego Andrzeja jakiego zapamiętaliśmy. Energetycznego, inteligentnego w walce. Perfekcyjnie wyłączył wszystkie atuty Madarsa Fleminasa, zawodnika, który notował bardzo mocne zwycięstwa w Cage Warriors. Grzebyk wywierał non stop presję, mieszał płaszczyzny czym wprowadzał popłoch w poczynania przyzwyczajonego do narzucania własnych warunków Łotysza. Świetny występ i jedno z najcenniejszych zwycięstw Andrzeja ponownie powinno postawić go przed szansą sięgnięcia po pas. 

Wilson Varela – Długą drogę przebył Varela od swojego bardzo nieudanego debiutu w KSW. Maciej Kazieczko zdemolował go w drugiej rundzie. Przez cały pojedynek trafiał raz za razem Francuza, ośmieszając wręcz jego umiejętności stójkowe. Potem kolejne dwie porażki poza organizacją. Wydawało się, że drzwi są zamknięte na bardzo długo. Tymczasem po dwóch wygranych odpowiednio na Hexagone MMA i UAE dostał szansę odbudowy. Bardzo brutalnie rozprawił się z Gracjanem Szadzińskim, a po wygranej na KSW 89 skompletował dublet na braciach Rajewskich. Najpierw 15 minut dominował Łukasza, tym razem w 16 sekund odebrał wszelką zdolność do walki Sebastianowi. Nadal nie uważam aby był to zawodnik mogący bić się z ścisłą czołówką KSW (Rajewskich za czołówkę kompletnie nie uważam), ale to gwarancja fajerwerków. Mnogość technik, przebojowość, medialny sznyt. To sprawia, że warto na niego stawiać i obecność Wilsona na zapowiedzianej paryskiej gali jest bardziej niż pewna. 

Minusy:

Marcin Held – zdecydowanie większe były apetyty fanów. Od byłego zawodnika UFC, Bellatora, PFL i ACA wymaga się więcej niż uparte dążenie do jednej akcji kosztem pogwałcenia wszelkich norm defensywnych. Oczywiście plan nie był aż tak zły. Sam w typowaniu jedynej drogi wygranej dla Marcina upatrywałem w poddaniu, ale tutaj było to zbyt jednowymiarowe. Chciał to zrobić za wszelką cenę. Tutarauli ze stoickim spokojem wychodził z tych opresji, a finalny nokaut był potwornie zawstydzający. Held kurczowo trzymał się dolnych kończyn Gruzina a ten jak gdyby nigdy nic zdzielił go i odciął prąd. Nie ekscytowałem się tym transferem aż tak jak niektórzy, ale czegoś tak słabego się nie spodziewałem. 

Łukasz Charzewski – może nieco na wyrost, może nie do końca doceniając potencjał Vili przed pojedynkiem, ale jednak uważam, że nastąpiło brutalne zderzenie z rzeczywistością. Charzewski to zawodnik o żelaznej kondycji, nastawiony na mielonkę zapaśniczą i niekiedy lubujący się w wymianach cepów, ale tutaj troszkę ten wyrok był odraczany. Już z Patrykiem Duńskim „Harry” miał duże kłopoty. Nie był w stanie tak gładko obalać, przyjmował sporo w stójce, był podłączony (bardzo dużym atutem Łukasza jest szybki powrót do pojedynku po szaleństwach błędnika) ale jakoś się wykaraskał. Tutaj niektórzy też twierdzą, że werdykt jest niesprawiedliwy. Że jednak znów przepchnął pojedynek na swoją korzyść. Ambicje Łukasza i oczekiwania fanów względem jego osoby są jednak chyba dużo większe niż przepychanie walk kolanem, ciasnymi decyzjami. Tutaj ukłony dla sędziów, bo  potwornie niemrawy, dociskający jedynie rywala były mistrz FEN na zwycięstwo nie zasłużył. Vila w swoim stylu bardzo dobrze lokował kontrujące ciosy, siejące dużo większe spustoszenie niż bierna praca Charzewskiego. Zasłużony kubeł zimnej wody i sam Polak przyznaje, że musi coś zmienić w swoim stylu. To nie będzie proste, bo zapasy są w jego DNA. Tu nie będzie tyle miejsca i czasu na dociskanie, męczenie. Trzeba non stop pracować ciosami i akcentować swoją przewagę. 

 

Exit mobile version