(Grafika: Marek Romanowski/inthecage.pl)
Przed momentem UFC ogłosiło iż pojedynek Jon Jones vs. Daniel Cormier zostaje przeniesiony na 2015 rok. Niby normalna kolej rzeczy – kontuzja. Jednak ja jestem wściekły. Nie na zawodników, oni nie są niczemu winni, kontuzja to naturalna rzecz.Czym podyktowana jest moja wściekłość? Ano tym że po przeniesieniu obrony pasa Demetriusa Johnsona w starciu z Chrisem Cariasso na galę z numerkiem 178, drugą co do ważności walką gali 177 staje się starcie Beth Correia vs. Shayna Baszler. Brazylijka posiada rekord 2-0 w UFC, Amerykanka debiutuje. Przypomnę że walka jest na gali numerowanej (!). Być może co- Main Eventem będzie inny pojedynek, jednak nie trudno zauważyć że co raz więcej walk „gniotów” jest obsadzana na eksponowanych galach.
Związane jest to oczywiście z częstotliwością gal, co przekłada się na biznesową sferę. Nie trudno jednak jest zauważyć iż karty składane i budowane na jednym pojedynku szybko mogą być odwołane w przypadku kontuzji (UFC 151,176). Gale organizowane dzień po dniu, lub nawet dwie jednego dnia – jak na dłoni widać że ilość zastępuje jakość. Kontraktowanie Chińskich zawodników którzy na naszej rodzimej ALMM-ie nie przeszli by pierwszej drabinki turnieju pokazuje że pieniądz na dobre zadomowił się i będzie co raz bardziej niszczył naszą dyscyplinę. Nie ma co się łudzić – bezsensownych zestawień, walk wieczoru w których zawodnicy nie będą nawet w TOP 15 będzie co raz więcej, zaś poziom sportowy co raz niższy.
Z drugiej strony nie dziwię się – jeśli chcemy by ekspansja UFC jak i całego MMA sięgała całego świata takie kroki są potrzebne i sprzyjają rozwojowi, rozwojowi marketingowemu. UFC otwiera sie na co raz to nowe rynki, kontraktując lokalnych bohaterów. Raz jest to Irlandczyk który szturmem wbił się na światowe salony, raz Polak który co walkę zgarnia bonus, a raz Chińczyk który ma ledwo dodatni rekord, czy Ukraiński wirażka spod remizy. Więcej niestety jest tych branych z łapanki. Niestety powoli przypomina mi to „Taniec z gwiazdami” czyli bierzemy go bo go tu znają i sam zna, trenuje z kimś kto coś umie.
Podsumowując mój krótki acz emocjonalny wywód podsumuję to trywialnym lecz prawdziwym zdaniem: kiedyś było lepiej! Na galę czekało się jak na świętego Mikołaja podczas świat, karty walk znało się na pamięć. A teraz? Kartę walk przypominam sobie w dniu ważenia, przechodzę zupełnie obojętnie wokół gali. Jest tego po prostu za dużo! Anonimowi zawodnicy, walki które poziomem sportowym przypominają PLMMA (Mirosław – to nie atak!) totalna ignorancja jako fan. Boję się co będzie dalej, boje sie jak będzie wyglądało UFC w roku 2015, bardzo boję sie co będzie w 2016. Rozdrabnianie się na drobne nie wyjdzie na dobre. A gdyby tak trzy gale w miesiącu? Jedna numerowana i dwa Fight Nighty plus duży Fox. Czy to by nie starczyło? Kiedyś w intrze UFC był Gladiator – bo faktycznie każdy zawodnik był ponadprzeciętny, dziś spokojnie mógłby go zastąpić byle stróż. Szkoda Jonesa, szkoda Maulera.