Kto teraz? Kto powinien zawalczyć z Jonem Jonesem o pas wagi półciężkiej UFC? To pytanie mocno elektryzuje zwłaszcza polskich fanów. A tak naprawdę opcje są tylko dwie na ten moment: rewanż z Dominiciem Reyesem albo walka z Janem Błachowiczem.
Tu już zanika wszelki obiektywizm. Nie wiadomo kiedy taka sytuacja się powtórzy, a warunki są wprost idealne do promowania starcia Polaka z aktualnym mistrzem wagi półciężkiej. Błachowicz staje przed największą szansą w swojej karierze. Ale najpierw musi dość do ogłoszenia takiej walki. Do tego czasu wciąż istnieje ryzyko, że szansę walki o pas UFC uzyska ktoś inny.
Sondy, ankiety, pytania
Kontrowersyjny według wielu wynik walki Jonesa z Reyesem (przypomnijmy: Jones wygrał jednogłośną decyzją sędziów, choć niektórzy sądzili, że wygrał Dominic) wskazuje na to, że powinien odbyć się rewanż. To stawia Reyesa jako jednego z głównych kandydatów do walki o pas.
Ale wcześniej była mowa o tym, że starcie Coreya Andersona z Janem Błachowiczem będzie eliminatorem do walki o pas. Obaj wysunęli się na czoło dywizji i wygrany mógł liczyć na swoją szansę.
Jak to jednak w UFC walka mistrzowska przede wszystkim musi się sprzedać. To są pierwsze wytyczne gdy chodzi o decyzję wyboru przeciwnika dla aktualnego mistrza.
Wiele mówiło się o czynnikach, które musi spełnić polski zawodnik by brano go pod uwagę, chociaż w świetle bilansu walk to on wysuwał się na czoło kandydatów do mistrzowskiego spotkania. Jednak poprzednia walka Jonesa z Reyesem wiele skomplikowała.
UFC lubi wspomagać promocję przyszłych walk gdy jest okazja by wysunąć na przód nazwiska kilku kandydatów. To zarazem teren symulacyjny popularności walki. Więc w mediach społecznościowych od razy po wygranej Janka zaczęły pojawiać się pytania „kto następny dla Jonesa?” lub ankiety typu „Reyes czy Błachowicz”.
To MUSI być Błachowicz!
I tu odzywa się nasz sportowy patriotyzm, który w gruncie rzeczy, gdy się przyjrzeć, nie jest po prostu zwykłą zachcianką. Jan Błachowicz naprawdę zasługuję na tą walkę. Wystarczy tylko trochę mu pomóc.
Polscy kibice zmobilizowali się dość szybko dzieląc się na grupach facebookowych o MMA oraz na forach wszelkimi tego typu ankietami i pytaniami. Zadanie jest tylko jedno: udzielić prawidłowej odpowiedzi, która brzmi „Jan Błachowicz”.
Ta mobilizacja bardzo cieszy, bo polski zawodnik z Cieszyna nie jest typowym krzykaczem, który zaprzęga „trashtalk” do swojej kampanii promocyjnej. To zawodnik, który już udowodnił swoją wartość jako pretendenta. W wywiadach czy w swoich opisach w mediach społecznościowych Janek jest po prostu taki jak zawsze – pełen pewności siebie, szczęśliwy, że zrewanżował się Andersonowi w tak spektakularny sposób i liczy, że przyszłość przyniesie mu upragnione starcie. Dla niego sprawa jest prosta – powinien dostać walkę o pas, bo zasłużył na nią.
Niektórzy mogą powiedzieć: tak, ale Dominic Reyes także zasłużył. Pokazał tak wiele słabości mistrza, jak nikt dotychczas. Do dziś niektórzy pieklą się, że to nie jego ręka powędrowała w górę.
Argumenty są różne z obu stron: Reyes miał już swoją szansę, bez względu na to czy wynik walki był dobry czy zły. Można przerzucać się nimi w tej dyskusji, ale sprawa jest jasna. Tylko jeden z nich w najbliższym czasie otrzyma propozycję walki z Jonesem. Może i nadarzy się kolejna szansa – nikt nie zabierze osiągnięć ani Reyesa ani Błachowicza. Ale wszyscy znamy filozofię walk w UFC. Zawsze istnieje ryzyko, że gdzieś w trakcie jakiś perturbacji ta szansa przepadnie.
Wiemy, że Janek będzie czekał cierpliwie. To zawodnik, który szanuje organizację dla której walczy, który wierzy w siebie i w swoją szansę. A jednak ta nieszczęsna walka z Jonesa z Reyesem zaczyna tkwić w świadomości świata MMA niczym drzazga w ranie.
Wydaje się, że nie ma sposobu by przechylić szalę na stronę Błachowicza tak, by mieć stuprocentową pewność, iż to on zmierzy się z Jonesem w jego kolejnej walce.
Polski zawodnik sam podsyca te oczekiwania, wstawiając posty na Facebooku czy Twitterze, które odznaczają się kulturą, dowcipem i przede wszystkim poziomem daleko poza rynsztokowym. Po prostu robi to z klasą.
Wydawać by się mogło, że takie dopominanie się o walkę będzie nudne, lub niezauważone. Ale, że Janek robi to umiejętnie i wzbudza sympatię to trudno krytykować takie podejście. Wprost przeciwnie – takie zachowanie należy podawać jako wzór w dobie krzykaczy i trashtalkerów.
Więc Reyes czy Błachowicz?
Moce rozkładają się po obu stronach. Wydaje się, że i sam Jon Jones wybrał sobie już przeciwnika i jest nim zawodnik z Cieszyna. Duża część kibiców (nie tylko z Polski, ale z całego świata) również uważa, że teraz na walkę mistrzowską zasłużył Jan.
Sami eksperci MMA (tacy jak Ariel Helwani czy Joe Rogan) jednak wolą zobaczyć rewanż „Bonesa” z Dominiciem Reyesem. Ich głos w internecie jest bardzo ważny, bo widoczny.
Ostatnie słowo należy do UFC. To tam zdecydują kto dostanie swoją szansę.
Nazwisko sprzedaje gale
Nie od dzisiaj to wiadomo – im bardziej znane nazwisko, tym lepiej sprzedana gala. Logistyka matchmakingu w UFC nie zawsze jest podparta twardymi bilansami walk czy rankingami. Walkę o pas mogą dostać zawodniczy, którzy ostatnio zaliczyli porażki. Nie trzeba szukać daleko – swoje szanse mimo ostatnich przegranych starć dostaną choćby Jose Aldo czy Yoel Romero.
Czy jednak na pewno nazwisko Reyesa sprzeda lepiej galę? Mogłoby się wydawać, że tak. Ale UFC powinno tworzyć starcia – nie polegać wyłącznie na umiejętnościach promocyjnych samych zawodników. Co jeśli Dominic nie będzie gotowy do walki? UFC pozostanie wtedy tylko z jednym wyborem i na pewno zrobią wszystko by dobrze sprzedać galę z taką walką o pas.
W takiej sytuacji to nie będzie kwestia „to może być Jan Błachowicz: ale raczej „to MUSI być Jan Błachowicz!”.