Site icon InTheCage.pl

Nie chciałbym walczyć w MMA z kimś, z kim łączy mnie tyle, co z Bagim – wywiad z Mariuszem Linke

Nie chciałbym walczyć w MMA z kimś, z kim łączy mnie tyle, co z Bagim – wywiad z Mariuszem Linke

 

(Foto: Mariusz Linke)

Pierwszy czarny pas BJJ, legenda sportów chwytanych. Mariusz „Manolo” Linke, bo o nim mowa  udzielił nam odpowiedzi na kilka pytań. Zapraszamy!

 

Jiu-jitsu jest dla mnie kontynuacją judo, które to zacząłem trenować w 1976 roku w szczecińskiej Arkonii, pod okiem mojego trenera Lecha Morusa. W 1998 roku zobaczyłem kasetę z walkami Royce’a Gracie w UFC i wtedy pomyślałem, że chciałbym spróbować jiu-jitsu. Okazało się, że BJJ jest w Poznaniu i po Uniwersyteckich Mistrzostwach Polski w judo, udałem się do Karola Matuszczaka, aby rozpocząć nową przygodę. W 2002 r. wyruszyłem w podroż do Brazylii, gdzie spotkałem Jorge Patino, mojego mistrza i od tamtej pory reprezentuję Macaco’s jiu-jitsu.

 

W tej chwili mam ponad 50 medali z mistrzostw świata, Europy i Pan Amsów (IBJJF, CBJJE, NAGA) i naprawdę ciężko powiedzieć, który jest najważniejszy. Najważniejsze w tej chwili jest to, że dalej mam chęć do ciężkich treningów i rozwijania swojego jiu-jitsu. Zawody to tylko dodatek… Miły, ale dodatek.

Fajnie się złożyło, że jest okazja, aby zawalczyć w Szczecinie – moim rodzinnym mieście. Tu wszystko się zaczęło i tu się skończy. Fajnie, że będę walczył. Będą moi zawodnicy i kibice. To będzie naprawdę ekscytujące wyjść raz jeszcze do klatki i stoczyć w niej pojedynek. A jak do tego doszło? Po prostu dostałem propozycję walki i z niej skorzystałem.

Jeżeli ktoś jest w czymś dobry to powinien to robić. Wychodząc z tego założenia, że jeżeli kobiety są na tyle dobre, aby walczyć w MMA to niech walczą. Znam wiele walecznych dziewczyn i Agnieszka jest jedną z nich. Mam nadzieję, że pewnego dnia zobaczymy ją w UFC i będziemy mogli cieszyć się jej zwycięstwami. Jestem na tak dla kobiecego MMA, ale tylko dla tych dziewczyn które reprezentują odpowiedni poziom, to samo zresztą dotyczy się mężczyzn.

Przygotowania Mariusza „Maria” Abramiuka są jak zwykle ciężkie i liczę na jego zwycięstwo. To „Szczeciński Rocky Balboa” i jak jego filmowy pierwowzór podchodzi do treningów i samej walki. Jestem dumny, patrząc na to kim jest w tej chwili Mario. To przyszły zawodnik UFC i stanie się to szybciej niż wszyscy myślą.

Nie widzę takiej walki. Nie chciałbym walczyć w MMA z kimś, z kim łączy mnie tyle, co z Bagim.

Tak naprawdę nie chce mi się tego nawet komentować. Byłem kiedyś założycielem BT, po czym, w wyniku jakichś tam zdarzeń, odszedłem z klubu i założyłem Linke Gold Team. Berserkerzy wraz z moim odejściem przestali być filią Macaco Gold Team i przyłączyli się do Brasy, a ja dalej kontynuuję moją pracę pod patronem Macaco. Kibicuję i cieszę się, gdy wygrywają moi dawni podopieczni, reprezentujący teraz BT, a na walkach Michała Materli trącę głos, kibicując mu. Reasumując o konflikcie raczej nie ma mowy.

Tak jak wcześniej pisałem – zaczynając moją przygodę z BJJ, mogłem tylko czytać o czymś takim – nawet wtedy przez myśl mi nie przeszło, że sam kiedyś będę brał udział w czymś takim, jak np. walka z Gracie w USA. Cieszę się, że mogłem w czymś takim uczestniczyć. Szkoda tylko, że przegrałem.

Jeśli chodzi o tzw. gwiazdy, to najbardziej związany jestem (pomijając oczywiście Macaco) z Luisem Azeredo. Świetny gość i mój przyjaciel. Wiele czasu z nim spędzam, zarówno na sali jak i poza nią. Świetni są Napao, Flavio Alvaro, Cyborg, Thiago Silva, Saku i paru innych. Są to naprawdę normalni ludzie, bez nadęcia i gwiazdorstwa. Jedynym zgrzytem w kontaktach z gwiazdami jest spotkanie w Vitorem Belfortem, który po całodziennym wspólnym treningu, nie chciał zrobić wspólnego zdjęcia. No, ale każdemu może się trafić zły dzień.

Chciałbym, aby moi wychowankowie przebili moje wyniki. Ciężko nad tym pracujemy i mam nadzieję, że się uda zrobić coś spektakularnego. Jednak z drugiej strony, jak już wcześniej pisałem, zawody są tylko dodatkiem. Wielkim szczęściem i sukcesem moim jest to, jak patrzę na swoich wychowanków, którzy poprzez jiu jitsu i treningi odmienili swoje życie i są szczęśliwi.

W przyszłym roku będę startował mnóstwo razy. Zaczynam od ME w Lizbonie, a po tym parę turniejów IBJJF w Europie, World NAGA w USA… Wszystko zależy od sponsorów, bo bez nich nigdzie nie pojadę, bo mnie po prostu nie stać.

Nie ma ludzi niepokonanych. Każdy kiedyś spotka swego pogromcę, a jest to tylko kwestia czasu. Jestem fanem Spidera i jego przegrana była dla mnie zaskoczeniem, ale tylko ze względu na moje fanowskie podejście do jego walk. Na tym poziomie, na którym walczą tacy zawodnicy jak Silva, Wand, Shogun i inni, wszystko może się zdarzyć. Szacunek dla Spidera za tak długą passę wygranych; mam nadzieję, że uda mu się zrewanżować Weidmanowi. Tak samo jak passę Spidera, podziwiam Fedora czy Pawła Nastulę w judo, którzy potrafili latami walcząc wszędzie i ze wszystkimi nie przegrywać. Sam będąc czynnym zawodnikiem od 37 lat, nie wyobrażam sobie, że można czegoś takiego dokonać. A oni dokonali tego. Szacun – naprawdę wielki szacun!

Sport, a raczej jiu-jitsu wypełnia prawie całe moje życie. Naprawdę kocham to i zawsze tak było… I to od momentu, w którym zacząłem trenować judo. Ja się chyba urodziłem do tego, aby kroczyć drogą, którą wybrałem. Oczywiście znajduję czas na moje ulubione książki fantasy (choć ostatnio nie tylko te) i dobre filmy. No i oczywiście każdą wolną chwilę staram się spędzać z moja żoną i dzieciakami. Uwielbiam tę kochaną moją trójeczkę.

Bardzo chciałbym podziękować wszystkim tym, którzy pomagają mi w wyjazdach na kolejne zawody. Bez ich pomocy finansowej nie dałbym rady pojechać praktycznie nigdzie. Naprawdę dziękuję Wam bardzo! Chciałbym także podziękować mojej żonie, która jest na maksa wyrozumiała dla mojej pasji i ciężkiego charakteru (zwłaszcza przed kolejnymi turniejami, a jest ich niemało)!

Wywiad powstał przy współpracy Krzysztofa Ciesielczyka i Michała Malinowskiego

Exit mobile version