Site icon InTheCage.pl

Michał Michalski o trudnych początkach w MMA: „W nocy stałem na bramkach, a w ciągu dnia trenowałem”

Michał Michalski o trudnych początkach w MMA: „W nocy stałem na bramkach, a w ciągu dnia trenowałem”

źródło: facebook / Michał Michalski

Michał Michalski już 1 grudnia zawalczy na gali KSW 46 w Gliwicach. Będzie to jego drugi pojedynek w organizacji, o której marzył niemal od pierwszego treningu MMA. O trudnych początkach, determinacji w dążeniu do celu oraz upragnionej nagrodzie zawodnik rozmawiał z Andrzejem Gliniakiem w kolejnym odcinku „Drugiej strony medalu”.

Pochodzę z Wilkowa, maleńkiej, zamieszkałej przez zaledwie tysiąc osób wioski nieopodal Złotoryi. Szara, codzienna rzeczywistość, brak perspektyw dla młodych. Wprost idealne warunki, żeby popaść w marazm i skończyć na ławce z piwem w ręku. Bynajmniej nie dla mnie. Pracowałem w warsztacie samochodowym, jak tysiące innych chłopaków, ale zawsze miałem marzenia. Wierzyłem, że jeśli się czegoś chce to można „przenosić góry”.

opowiada Michał Michalski.

Pewnego razu wracając do domu zobaczyłem plakat o zajęciach MMA, które odbywały się w Legnicy. Nie wahałem się ani minuty. Zapisałem adres i na drugi dzień po pracy pojechałem na trening. To była miłość od pierwszego wejrzenia. MMA mnie pochłonęło. Połowę swojej wypłaty przeznaczałem na dojazdy, bo do pokonania w jedną stronę było ponad 30 kilometrów. Od początku musiałem być twardy, bo wiele osób mnie po prostu wyśmiewało. – Michał, po co ci to? Zajmij się chłopie czymś normalnym – słyszałem często.

Byłem jednak na tyle zdeterminowany, że wszystkie „dobre” rady puszczałem mimo uszu. Zdecydowałem się wziąć udział w programie telewizyjnym MMA Master. Był to swoisty konkurs dla sympatyków i amatorów sportów walki. Wystartowało blisko 80 osób. Dwóch finalistów dostawało szanse walki na zawodowej gali MMA. Zanim jednak marzyło się komuś stanąć do decydującej potyczki trzeba było dostać się do samego show, a o to nie było wcale łatwo. Decydowało gęste sito eliminacyjne, pełne wyśrubowanych testów sprawnościowych i wydolnościowych. Nasze umiejętności oceniała m.in. Joanna Jędrzejczyk. Udało się. Zakwalifikowałem się do programu, ale to nie było moje ostatnie słowo. Postawiłem wszystko na jedną kartę, nie pierwszy i nie ostatni raz w życiu. W każdym odcinku odpadało kilkunastu sportowców, więc od początku do końca musiałem dawać z siebie maksimum. Doszedłem do finału. Nagrodą była pierwsza zawodowa walka. Gala odbyła się w Niemczech. Przegrałem z drugim finalistą, Danielem Skibińskim, ale zebrałem wiele cennego doświadczenia.

Potem przyszedł czas na decyzję – co dalej? Wraz z narzeczoną, Klaudią, Michał postanowił przenieść się do Wrocławia, aby szlifować swoje umiejętności.

Trafiłem pod skrzydła Mariusza Kozieja z Rio Grappling. Klub stał się moim drugim domem. Żeby opłacać treningi musiałem jednak zacząć pracować. Pomogli mi koledzy z Wrocławia. W nocy stałem na bramkach, a w ciągu dnia trenowałem. Na początku dwa razy w tygodniu. Wszystkie zarobione pieniądze inwestowałem w MMA. Moim trenerem od stójki został Tariel Zandukeli, parter ćwiczyłem z Filipem Kopij i Mateuszem Dubiłowiczem. Managerem i przyjacielem w jednej osobie był Krzysztof Latocha.

Po walkach na dwóch mniejszych galach Michalski trafił do organizacji FEN, w której pokonał kolejno Adama Niedźwiedzia, Mariusza Radziszewskiego oraz Rafała Błachutę. Przyszedł czas na walkę mistrzowską z Davy’m Gallonem.

Przegrałem w 4. rundzie. Francuz przerwał moją passę 5 zwycięstw z rzędu. Marzenia o pasie prysły niczym bańka mydlana.

wspomina Michał i opowiada o kontuzji, która wykluczyła go z kolejnej walki na FEN 15, ciężkim powrocie na matę i ostatniej bitwie w barwach FEN, która otworzyła mu drogę do KSW.

Żeby dojść do formy dużo zainwestowałem w dietę i odżywki. Krokiem milowym w moim marketingowym rozwoju było nawiązanie współpracy z Artnox Fight Sport, agencją managerską. Owocna współpraca trwa do dziś. Prezes i manager w jednej osobie Artur Gwóźdź, bardzo dużo mi pomaga. (…)

Na rozmowę z Maciejem Kawulskim, współwłaścicielem KSW, pojechałem z Arturem Gwoździem. Dogadaliśmy się bardzo szybko. Kiedy podpisywałem kontrakt drżała mi ręka. To był dla mnie wielki dzień, na który czekałem całe życie. Mechanik samochodowy z maleńkiego Wilkowa będzie walczył dla jednej z najlepszych federacji świata. Nigdy nie można rezygnować z marzeń.

dodaje z zadowoleniem.

Jak swoją walkę z Davidem Zawadą ocenia Michał z perspektywy czasu? Co sądzi o najbliższym rywalu? Jak wielkie znaczenie dla niego ma wsparcie żony? Cały wywiad z Michałem Michalskim znajdziecie TUTAJ.

 

źródło: tuwroclaw.com

Exit mobile version