Od jakiegoś czasu nowym trendem w sportach walk są starcia na tzw. gołe pięści. To nowe widowisko, które ma niby sięgać do korzeni bicia się. Jak to wygląda w praktyce? Kompletnie różnie, bo każda organizacja widzi to nieco inaczej.

Trend w naszym kraju przyszedł z zachodu. Wydawać by się mogło, że to weekendowa „zapchajdziura” w rozległym świecie MMA. Tymczasem popularyzacja bicia się bez ochraniaczy na dłoniach spowodowała, że w Polsce powstało parę organizacji, którym udało się wybić na tej formule.

Nie jestem ani przeciwniczką ani zwolenniczką owej formuły. Lubię oglądać, jeśli mam możliwość, ale najlepiej w towarzystwie. To świetna odskocznia od MMA, na którym jednak moja koncentracja utrzymuje się wystarczająco wysoko by oglądać gale bez towarzyszy, piwka i popcornu.

Ostatecznie oglądanie sportu wszelakiego to rozrywka. Są jednak dyscypliny, które kibic traktuje jako pasje nawet jeśli kończy się to wyłącznie na oglądaniu. Dla mnie walki na gołe pięści mieszczą się póki co wyłącznie w obszarze czystej rozrywki, która ukoi pierwotną potrzebę łaknienia widoku krwi i przemocy.

Trzeba przyznać, że pomysł z przeniesieniem takiej formuły na polski rynek był strzałem w dziesiątkę. Nie wiem na ile zwraca się z PPV z takich walk, ale na pewno jest zainteresowanie, które sięga dalej niż wyłącznie zainteresowanie fanów MMA.

WOTORE

Gala tej organizacji była pierwsza, przynajmniej w sensie sprzedaży przez PPV. W Wotore postawiono na klimat i otoczkę, próbując uderzyć w sentymentalne struny, przypominając kibicom zamiłowanie do bitki przez klimat niczym z filmów z Jeanem Claude Van Dammem. Nie widziałam pierwszej gali (ale drugą już tak), ale opinie były podzielone. MMA na gołe pięści miały przyciągnąć uwagę, tymczasem starcia nie miały ognia z powodu ustalonych zasad. Organizatorzy poszukali więc nowych rozwiązań i druga gala była już o wiele lepsza. Jednak ciężko było się oprzeć wrażeniu, że to po prostu MMA bez rękawic.

GROMDA

Tu organizatorzy także starali się postawić na klimat. Uliczna atmosfera, wyzywająco ubrane panie i wielkie chłopy cepujące w formule boksu. Tutaj na pewno zaspokojono każde pierwotne żądze oglądania krwi i przemocy. Zawodnicy wyjęci z różnych szemranych środowisk dali „show”, którego można było się spodziewać z formuły bitki na gołe pięści. Na elokwencję wypowiedzi owych zawodników spuśćmy jednak zasłonę milczenia. O ile same walki idealnie odpowiadały formule walk na gołe pięści tak owa uliczna otoczka gali zahaczała o kicz i wywoływała odczucie lekkiej żenady.

KRWAWY SPORT

Brak odpowiedniej promocji sprawił, że nawet nie zaczepiłam o oglądanie tej gali. Formuła: K-1 na gołe pięści. Gdy Wotore i Gromda widocznie miały fundusze na promocje to tutaj mimo hucznej nazwy sama gala gdzieś przepadła w zainteresowaniu zwykłych fanów MMA.

GENESIS

Tak to jest gdy na scenę wchodzi gigant. Tutaj zaważyła nie tyle sama czysta promocja, a promocja zawodników. W końcu mieliśmy okazję oglądać ludzi, których znamy dość dobrze ze świata MMA.

Walką wieczoru było starcie dwóch byłych mistrzów wagi ciężkiej: Marcina Różalskiego (KSW) i Josha Barnetta (UFC). Wokół tego starcia zbudowano całą promocję gali. Trzeba przyznać, że 40-letni były mistrz, bardzo rozpoznawalny, o specyficznej filozofii walczenia (marzenie o śmierci w trakcie walki, niczym starożytny wojownik), do tego takie nazwiska jak Królik, Bakocevic czy Szadziński były praktycznie gwarantem sukcesu.

Walki na gołe pięści – gdzie to zajdzie?

Moje poszukiwania takich gal są dość pobieżne, ale mieszczą się w ramach zainteresowania zwykłego fana MMA. Wydaje się, że taka formuła znajdzie swoich zwolenników, a sami zawodnicy, którzy w MMA czują, że dotknęli ściany będą mogli wykorzystywać swoją popularność by przyciągnąć uwagę fanów. I sprawdzić się na nowym terenie.

Większość organizacji walk na gołe pięści zastosowało formułę turniejową – to też swego rodzaju powrót do przeszłości. Jedynie Genesis postawiło wyłącznie na hitowe nazwiska. Tymczasem Wotore czy Gromda koncentrują się bardziej na promowaniu najlepszych zawodników, kusząc ich prostymi przynętami jak sława, forsa i chwała. Różnie to wygląda, bo jednak biją się tam amatorzy, ale z drugiej strony taka a nie inna formuła wymusza widowiskowość bez względu na umiejętności walczących. W końcu lejąca się krew czy efektowny nokaut robi wrażenie zawsze bez względu na to czy to boks, MMA czy właśnie walki na gołe pieści. A że częstotliwość takich widoków wzrasta mocno w formule walk bez rękawic to daje nam oczywisty sygnał, że ludzie będą to chcieli oglądać.

Może też być tak, że takie walki zyskają fanów spoza MMA czy boksu. I to na dodatek takich, którzy już zostaną na stałe. Jednak nie ma co się oszukiwać – nikt specjalnie nie będzie tego traktował tego tak poważnie jak traktuje się mieszane sztuki walk.

Walki na gołe pięści to w pierwszej kolejności rozgrywka, która ma zaspokoić proste potrzeby w myśl „chcemy chleba i igrzysk”. Nie ma w tym wbrew pozorom nic niestosownego. Żyjemy w takich czasach, że wola ludzka decyduje o popularności danej dziedziny i wyborze samych zawodników (chcą się tak bić? Proszę bardzo!). A jeśli jest popyt będzie też kontynuacja.

Trzeba więc przyzwyczaić się, że walki na gołe pięści zostaną z nami na jakiś czas. Trudno orzec czy kiedyś ta formuła się wyczerpie. Póki co wydaje się, że jest zainteresowanie, więc takie gale pozostaną w repertuarze.

Mi w to graj. To rozrywka dla prostego człowieka, a ja jestem prostym człowiekiem, który w czasach pandemii nie pójdzie wyżyć się w gronie znajomych na jakieś imprezie więc mała grupka do oglądania takich gal plus przygotowany popcorn i można się bawić.

Jednakże dla mnie, jako fana MMA, to nadal pozostanie zwykły zapychacz czasu i ani bitki wielkich chłopów ani marzący o śmierci w klatce wojownik nie przekonają mnie by w oglądanie takich starć włożyć całe serce.