Nie sposób przegapić tej walki! Już 8 marca Joanna Jędrzejczyk ponownie zawalczy o pas wagi słomkowej UFC. Tym razem jej przeciwniczką będzie Zhang Weili.
To nie pierwsza, ale już trzecia walka Polki o pas dywizji słomkowej z pozycji pretendentki. I my z tej samej pozycji spojrzymy na powrót Jędrzejczyk. Czy to będzie podróż gdzie poznamy różne oblicza Joanny Jędrzejczyk? Zapewne kilka na pewno, choć nad tym wszystkim unosi się duch „nowego lepszego”, czego każdy fan JJ sobie życzy.
5 lat temu zaczęła się dominacja Jędrzejczyk
Tak, to już mija dosłownie 5 lat od pierwszej walki Asi Jędrzejczyk o pas mistrzowski. Walka odbyła się 14 marca 2015 roku na gali UFC 185. Polka miała już trzy wygrane walki w UFC, a pas dzierżyła wówczas Carla Esparza, która wywalczyła tytuł w finale The Ultimate Fighter pokonując Rose Namajunas.
Bukmacherzy nie faworyzowali Polki, dla nich „pewniakiem” była Amerykanka. Kto by wtedy pomyślał, że nowa mistrzyni na lata zdominuje słomkową kobiet? Pewnie niewielu…
Ta walka była znakiem czasu. I zapisem nowej historii. Jędrzejczyk w drugiej rundzie brutalnie odebrała pas Esparzie. Tak mocno bijącej dziewczyny w tej dywizji jeszcze nie widziano.
Pewność siebie, podparta błyszczącym pasem UFC, podrosła w sercu Polki, która przecież jeszcze parę lat temu biła się za grosze na galach kickbokserskich. Teraz dotarła na szczyt. A co ważniejsze – z tego szczytu nie miała zamiaru zejść.
Rywalki Asi nie brały się znikąd. Tak jak i ona musiały wcześniej podkreślić swoją pozycję w organizacji. A jednak i tak odbijały się od Jędrzejczyk jak od ściany.
Zakrwawiona i obita twarz Jessici Penne była istnym ostrzeżeniem dla potencjalnych rywalek mistrzyni.
Jędrzejczyk z każdą kolejną walką udowadniała, że nie ma zamiaru schodzić z tronu. Przekonały się o tym kolejno: Valerie Letourneau, Claudia Gadhela, Karolina Kowalkiewicz i Jessica Andrade. Wszystkie je Jędrzejczyk pokonała jednogłośnie na dystansie pięciu rund. Kondycyjnie? Nie do zajechania. Najbliżej czegokolwiek (tak piszę, bo określenie „najbliżej zwycięstwa” nie pasuje tu żadnej z jej przeciwniczek) była zapewne Brazylijka, która zanotowała dwie pierwsze rundy na swoją korzyść.
Narodziny Boogeywoman i zarazem koniec ery Jędrzejczyk
Nie inna sytuacja miała czekać kolejną pretendentkę do tytułu. Asia miała zmierzyć się z Rose Namajunas, która już raz walczyła o pas, nieskutecznie. Amerykanka nie była faworytką bukmacherów, a osoby z branży MMA nie dawały jej zbyt wiele szans.
Wyobraźcie sobie – w mocny i zdecydowany bronice pasa, wasza pozycja w UFC jest ugruntowana, a każda kolejna rywalka wydaje się mięsem armatnim. Wasza pewność siebie może wybić ponad granice. Tak zapewne poczuła się Joanna Jędrzejczyk, bo nie okazywała w stosunku do Rose nawet cienia respektu. Obrażała ją w mediach, w wywiadach, a na face-offach wywierała presję. Sama siebie nazywała Boogeywoman, będąc pewna, że w oczach jej rywalki czai się strach. I pewnie się czaił, bo statystyki nie kłamały – Asia była dominatorką, której żadna rywalka nie była straszna.
Możliwe, że swoiste wycofanie i milczenie Namajunas, które prezentowała przed walką, tylko zachęciło Asię do mocniejszych ataków. Mistrzyni chciała zaakcentować swoją supremację we wszelki możliwy sposób, wierząc zapewne, że aspekt psychologiczny będzie tu równie ważny co walka na pięści. Szczególnie, że Rose nie była buńczuczną Kowalkiewicz, która odpyskowywała na zaczepki Asi. Zawodniczka litewskiego pochodzenia wydawała się wręcz ofiarą idealną na przetestowanie ostrzejszej wersji trashtalkowej „Boogeywoman”.
Wtręt osobisty teraz. Nie jestem zwolenniczką powiedzenia „pycha kroczy przed upadkiem”. Nie uważam, że zachowanie kogokolwiek, trashtalk i inne poza oktagonowe duperele wpływały na sam przebieg starcia. To, co widziałam przed starciem to pewną siebie mistrzynię i zestresowaną Namajunas, która kompletnie nie wiedziała czego się spodziewać. Gdzieś tam w tle krzyczała Karolina Kowalkiewicz, że Rose bije najmocniej w słomkowej, ale jej słowa miały być usłyszane dopiero po wszystkim.
Przygoda na funkcji „bossa” słomkowej zakończyła się już w pierwszej rundzie i UFC miało nową mistrzynię. Była to wielka niespodzianka, kto wie, czy czasem nie największa, właśnie dla samej Polki!
Kolejną walką Asi była… walka o pas. Z pozycji pretendentki. Dość dziwna sytuacja, nie do tego przyzwyczaiła nas Polka. Ale sam fakt natychmiastowego rewanżu dużo mówił o znaczeniu Jędrzejczyk w UFC. Co ciekawe bukmacherzy nie przejęli się pierwszą przegraną Joasi i ustawili kursy na korzyść wygranej Polki.
Była mistrzyni była już bardziej delikatna w swoich wypowiedziach dotyczących pojedynku i rywalki. Czuła, że nie wypada, skoro przeciwniczka utarła jej nosa w poprzednim starciu za pomocą pięści.
Tym razem pojedynek rozegrał się na pełnym dystansie. Jędrzejczyk była ostrożna, nie chciała ponownie nadziać się na nokautujący cios Amerykanki. Mimo wszystko ten gameplan ją zawiódł bo sędziowie orzekli jednogłośnie, że lepsza była Rose.
Ale Joanna nie była zbytnio zdruzgotana tą przegraną. Przyjęła propozycję walki o pas wagi muszej i tam też zdołała przetrwać pięć rund z Valentiną Shevchenko.
Powrót do wagi słomowej miał jej również zapewnić szansę na walkę o mistrzostwo.
Decydująca była walka z Michelle Waterson, z którą Joasia świetnie sobie poradziła. Jednak w tym czasie pas słomowej zdążył już dwa razy zmienić właścicielkę. Najpierw Andrade wygrała z Rose, a potem do gry wkroczyła niebezpieczna Chinka, która brutalnie odebrała pas Brazylijce.
Rekord pisany pazurem „Boogeywoman”
Eliminator wykluczył Waterson i na czoło znów wysunęła się Polka. To będzie jej trzecia walka o pas tej dywizji z pozycji pretendentki, a w sensie ogólnym będzie to 10 starcie w walce o pas UFC! Tym samym Jędrzejczyk ustanowiła nowy rekord w tej organizacji.
I wiadomo już jedno – jeśli zawodniczka z Olsztyna pokona Zhang to w kolejnej walce pobije swój własny rekord.
Mimo dziwnego i niezbyt fortunnego wyskoku z memem z rywalką (dotyczącym koronawirusa) Asia szybko przeszła do bardziej bezpiecznej formy promowania pojedynku, czyli pokazywania wideo ze swoich treningów. Nie ma już tej bezczelnej trashtalkowej Boogeywoman.
Ale to nie znaczy, że ta „straszna pani” nie pojawi się w oktagonie i tym samym ponownie nie strachu w dywizji słomowej. Zobaczymy już za parę dni, która Boogeywoman wróciła.
Tym razem kursy bukmacherskie faworyzują aktualną mistrzynię. Jej dyspozycja, wygrana z Andrade w znakomitym stylu oraz imponujący bilans walk (20-1) musi robić wrażenie. Dziewczyna o przydomku Magnum jest szybka i bije mocno. Za to za wygraną Asi przemawia zasięg i doświadczenie. Nikt tak nie bije na dystansie pięciu rund jak była królowa słomkowej.
Bez względu na to jak fani tym razem upatrują szanse Polki, bez względu na to na ile zachowanie Asi zdołało ich zniechęcić do kibicowania jej – jedno jest pewne: Joanna Jędrzejczyk jest już chodzącą historią żeńskiego MMA, a z soboty na niedzielę może dokonać kolejnego kroku i podwyższyć swoje zasługi do poziomu wręcz fenomenalnego jeśli chodzi o walki o pas w UFC.
Może wtedy przydomek „Boogeywoman” zyska całkiem inne i nowe znaczenie.