UFC 197 za nami. Było sporo zaskoczeń, powrót Jonesa który rozczarował oraz nokaut roku. Podsumowujemy udaną mimo wszystko galę w naszych plusach i minusach.
Demitrious Johnson – to przedszkole ma jedną bestię! „Mighty Mouse” ekspresowo rozprawił się z Cejudo. Zdecydował klincz gdzie kolana Johnsona rozbiły kompletnie rywala. Dalsze kroki to już formalność. Potwierdza to tylko tezę, że waga ta jest po prostu zbędna.
Ovince St. Preux – nikt się nie spodziewał, że wytrzyma tak długo. Mimo iż przegrał zaprezentował się nad wyraz solidnie kilkukrotnie odgrażając się Jonesowi. Mimo iż siły skończyły się w połowie drugiej rundy to mądrze walczący St. Preux potrafił wychodzić z opresji i uciekać przed mocniejszymi atakami Jonesa.
Yair Rodriguez – nokaut roku! Rodriguez kontrolował pojedynek, narzucał swój styl aż w końcu w drugiej rundzie wykonał niesamowite kopnięcie frontalne z powietrza! Kopnięcie miało taki impet, że nie było co zbierać. Fili padł jak rażony gromem. Świetna dyspozycja Meksykanina, który w UFC dorobił się już rekordu 4-0.
Robert Whittaker – to była ciężka walka, mimo iż faworyt na papierze był jeden to przebieg walki nie był już tak jednoznaczny. Whittaker mimo iż był lepszy w stójce to sporo przyjął (zwłaszcza kopnięć) jednak wytrzymał napór i siłę rywala. Australijczyk dalej niepokonany w wadze średniej.
Edson Barboza – wybornie rozegrał tę partię Brazylijczyk. Unikał klinczu i prób obaleń, w stójce punktował rękoma i nogami. Był po prostu lepszy w każdym aspekcie gry. Narzucenie od początku swojego stylu było także kluczowe, przewaga w ilości ciosów była znaczna. Wielka wygrana Barbozy choć walką wieczoru nazwać tego nie można.
Jon Jones – w takiej dyspozycji do Cormiera? Jon powinien dziękować Bogu, że jego rywal odniósł kontuzję. OSP od drugiej rundy nie miał paliwa, Jones mimo to bał się go jak ognia, zachowawcze ataki, ciosy które nic nie ważyły i kompletny brak agresji. 25 minut nudnej walki z rywalem, który dowiedział się o walce na kilkanaście dni przed galą, zawodnik który powinien przegrać bardzo szybko. Tymczasem „Bones” w mękach wygrywa. Werdykt niepodważalny, jednak nie wszystko można zrzucić na „rdzę”.
Anthony Pettis – „Showtime” zostawił głowę w szatni. Po raz kolejny przeszedł całkowicie obok walki, wyglądało to katastrofalnie. Pettis nie podjął walki, dał się stłamsić i narzucić sobie styl przeciwnika. Czy to koniec wielkich walk dla Pettisa? Z pewnością na jakiś czas tak. Forma jaką zaprezentował nie wróży dobrze na przyszłość.
Cody East – jeśli nokautuje Cie gość który przegrywa dwie walki, następnie poza UFC nokautuje DJ’a Lindermana i wraca by znowu przegrać w UFC to wiedz, że coś sie dzieje. East nie zbawi wagi ciężkiej, dostał jednego z gorszych ciężkich i poległ z kretesem.
Henry Cejudo – nie wytrzymał nawet rundy, był ostatnią nadzieją na ożywienie tej smutnej wagi. Nic takiego nie miało miejsca. Po pierwszym „sukcesie” w postaci obalenia Myszy, Cejudo nie zrobił kompletnie nic szybko ulegając mistrzowi.