Jeszcze na fali euforii po gali UFC 202 liczyliśmy na podobne wrażenia dzięki UFC on FOX 21, która odbyła się w Vancouver 27 sierpnia. Tymczasem obejrzeliśmy dość średnią kartę wstępną, ciekawą kartę główną i niesamowicie zaskakującą walkę wieczoru, która trwała zaledwie 2 minuty. Faworyzowany przez fanów Carlos Condit został uduszony przez znakomitego (żeby nie powiedzieć wybitnego) parterowca – Demiana Maię.
Podczas całej gali zobaczyliśmy dwa poddania oraz cztery TKO. Również czterokrotnie sędziowie musieli wskazać zwycięzcę, w tym aż trzy razy zapadły decyzje niejednogłośne.
Kto zaprezentował się dobrze, a kto słabiej? Oto nasze tradycyjne „plusy i minusy”:
Demian Maia: Zawodnik, który w wieku 38 lat ma wreszcie realne widoki na walkę o pas w wadze półśredniej. Po pięciu zwycięstwach odniesionych od maja 2014 r. w oktagonie UFC Maia otrzymał szansę, której po prostu nie mógł zmarnować. Walka z niesamowitym Carlosem Conditem miała być ostatecznym testem przed pojedynkiem o tytuł mistrzowski. Komentatorzy podkreślali przed tym pojedynkiem, iż Maia musi wykorzystać szansę na obalenie i skończenie Condita w pierwszych dwóch rundach. I tak właśnie się stało. Demian nie zainkasował ani jednego ciosu od przeciwnika, niemal natychmiast sprowadził walkę do parteru i zakończył ją poprzez metodycznie przeprowadzoną egzekucję: duszenie zza pleców. Potwierdził tym samym swoje fenomenalne umiejętności w tej właśnie płaszczyźnie.
Anthony Pettis: Pierwsza walka Showtime’a w niższej kategorii wagowej była dla wielu ogromną zagadką. Spekulowano, jak cięcie wagi może wpłynąć na jego siłę i kondycję. Dodatkowo, po trzech porażkach z rzędu w poprzednich pojedynkach, Pettis wchodził do ringu z myślą, że to być może ostatnia szansa aby przekonać federację do kontynuowania z nim współpracy. Do połowy pierwszej rundy jego postawa wzbudziła wiele wątpliwości, był bierny i ostrożny. Od trzeciej minuty jakby wstąpił w niego nowy duch. Pettis stał się niemal nonszalancki. Wyprowadzał kolejno liczne i mocne ciosy. Podobnie wyglądała runda druga – już od pierwszych sekund Pettis ruszył na Olivierę, który, aby unikać jego mocnych uderzeń i kopnięć, coraz częściej lądował na plecach. Wiele osób spodziewało się zakończenia walki w stójce, tymczasem Pettis poddał swojego przeciwnika gilotyną w trzeciej rundzie.
Paige VanZant: Odrobinę zwariowana zazwyczaj w oktagonie, idąca czasem zbyt bezmyślnie na przeciwniczkę z ciosami, ale i dziurawą gardą Paige pokazała w walce z Rowdy, że wiele się ostatnio nauczyła, mimo przerwy w trenowaniu MMA spowodowanej udziałem w Tańcu z gwiazdami. Choć przez pierwszą rundę zbierała uderzenia od Rawlings, to nie dała się sprowokować do podejścia zbyt blisko lub wdania się w ostrzejszą wymianę ciosów. W drugiej rundzie nie pozwoliła się rozkręcić swojej rywalce. Zamiast tego obaliła ją na ziemię mocnym high kick’iem i dobiła ciosami z góry. Sędzia musiał przerwać walkę.
Walka Miller vs. Lauzon: Rematch tych dwóch świetnych zawodników zapowiadał się spektakularnie. Pamiętamy wszyscy poprzednią, wyjątkowo krwawą bitwę między Millerem i Lauzonem podczas UFC 155 w 2012 r. Wówczas górą był Miller. Podobnie stało się i tym razem, choć muszę przyznać, że z chwilą zakończenia trzeciej rundy, byłam przekonana o zwycięstwie Lauzona. W pierwszej rundzie to właśnie Lauzon próbował założyć Millerowi dźwignię na nogę. Był od początku agresywniejszy i umiejętnie spychał przeciwnika pod siatkę. Do drugiej rundy wyszedł wyraźnie bardziej osłabiony niż Miller, który jakby dopiero się rozpędzał. Nastąpiła mocna wymiana ciosów, z których większość zebrał Lauzon. Miller zapunktował też sprowadzeniami. Na początku trzeciej rundy był bliski skończenia rywala po imponującej serii ciosów. Nie mam pojęcia, jak Lauzon to ustał, a dodatkowo pod koniec trzeciej rundy zaatakował mocniej (chciał nawet założyć balachę na kolano Millera). Sędziowie przyznali zwycięstwo niejednogłośną decyzją Millerowi.
Już po walce, podczas krótkiego wywiadu w oktagonie, Miller wyrażał się w samych superlatywach o Lauzonie.
Wspaniała walka, szacunek zawodników i owacje od widowni. Dajemy wielkiego plusa!
Charles Oliviera: Z pewnością miał plan, aby jak najszybciej sprowadzić Pettisa do parteru i dość szybko, bo już w trzeciej minucie pierwszej rundy udało mu się to… na chwilę. Nie spodziewał się natomiast, że Showtime będzie mu się tak szybko i umiejętnie wyślizgiwał. W stójce z tak wszechstronnym zawodnikiem jak Pettis, Oliviera nie miał zbyt wielkich szans. Zbierał ciosy stojąc cały czas na prostych nogach, zupełnie tak, jakby nie znał pojęcia „unik”. Ciągłe ataki Pettisa sprawiły, że w dość komiczny sposób Oliviera przewracał się co chwilę na plecy, zachęcając oponenta, aby zszedł z nim do parteru. Polska publiczność po pojedynku Khalidov – Karaoglu jest na takie zachowania szczególnie wyczulona, dlatego też bez zdziwienia obserwowałam komentarze fanów MMA na portalach społecznościowych, które sprowadzały się do określeń: „Oliviera walczy stylem na Mameda”. I niestety takiego właśnie Olivierę po tej walce zapamiętamy.
Bec Rawlings: Pojedynek z Paige VanZant mógł być dla Rowdy szansą wybicia się do czołówki wagi słomkowej kobiet. Bec dysponuje solidną techniką, siłą i wytrzymałością. Pierwsza runda należała do niej. Do drugiej wyszła pewniejsza i to ją zgubiło. Nie wykorzystała przewagi fizycznej nad PVZ. Była wolniejsza, a mimo to jej ciosy dochodziły niemal za każdym razem do przeciwniczki. Patrząc na styl, jaki zaprezentowała Rowdy podczas tego pojedynku, przestałam się dziwić, dlaczego pozostaje poza głównym rankingiem UFC.
Grafika: Marek Romanowski