(grafika Marek Romanowski/inthecage.pl)
Przygotowania kosztują wiele wysiłku, wiele potu, sporo nerwów. Chodzę rozkojarzony. Dawno mnie tu nie było, dlatego trzeba to nadrobić.
Koszalin, ostatni dzień stycznia. Ruszyłem tam w ten śnieżny dzień dla trzech zawodników prowadzonych przez Grzegorza 'Tygrysa’ Szatkowskiego w stargardzkiej filii Gold Teamu: Krzysztofa Kamińskiego, Piotra Maniaka, ale przede wszystkim dla Igora Wojtasa. Dlaczego dla niego. Niewielu znam zawodników tak zdeterminowanych, twardych i lojalnych jak on. Widzę ile ma woli walki, jak twarde ma pięści i jak twardą głowę. Do tej pory brakowało mu odrobiny szczęścia i pewnie dlatego rekord wyglądał tak jak wyglądał. Nadeszła pora by odczarować oktagon. Gala jakich teraz dużo, oprawa zwyczajna, klatka na nowo wybudowanej hali widowiskowej, zawodnicy dający z siebie wszystko a nawet więcej, szkoda tylko że tak mało ludzi stawiło się oglądać to widowisko. Może to wina promocji, może śnieżnej aury, tak czy siak szkoda.
Igorek do klatki wchodził z całej trójki pierwszy. Przeciwnikiem był koszaliński zapaśnik – Szymon Pustelnik. Bać mieliśmy się tylko obaleń, ale wewnętrznie czułem, że jeśli nasz zawodnik tylko się rozkręci i w tej płaszczyźnie będzie dominował. Miałem rację. Rzut po naszej stronie był w każdej rundzie. Dominacja w stójce, gdzie doszło nawet do zamroczenia przeciwnika, parter praktycznie tylko z chwilowym zagrożeniem. Serce załomotało mi gdy usłyszałem 'po niejednogłośnej decyzji sędziów’ – bałem się że skończy się jak niedawno na gali w Pyrzycach – ręka Igora powędrowała jednak w górę. Najlepszy prezent urodzinowy to taki, który sprawisz sobie sam. On zrobił jeszcze prezent nam.
Krzysztof Kamiński miał stawić czoła Pawłowi Osińskiemu. Przeciwnik nazywany był Dzikiem, zresztą tak wyglądał i tak walczył. Ruszył do przodu mocne ciosy i ataki, nasz Grzybek na wstecznym biegu kontrował i blokował ataki. Wynik był tylko kwestią czasu, spadający pasek energii Pawła był, aż za bardzo widoczny. Druga runda duszenie zza pleców. Krzysiek ma niesamowity instynkt w stójce, ciężko go poddać w parterze, a sam wciąż poluje. Jeżeli tylko będzie słuchał swojego trenera, to jeszcze o nim nie raz usłyszycie.
Ostatnia dla mnie ważna walka tego wieczora, była jednocześnie ostatnim starciem tej gali. Piotr Maniak walczył z Wojciechem Lachem. Stawką walki był pas mistrzowski. Naszemu Uke może zabraknąć wszystkiego. Stójka pozostawia wiele do życzenia, parter to nadal poziom niebieskiego pasa. Jednak odwaga i wola walki jest właściwie niewyczerpana. Pierwsze ciosy Wojciecha właściwie wyłączyły Piotra, udało mu się jednak podnieść i nawet sprowadzić przeciwnika. Lach jednak z dołu był równie niebezpieczny, założona balacha na łokieć. Uke mógł klepać, bo na ucieczkę nie było szans. Jednak nazwisko zobowiązuje…
A że blog jest o mnie to jeszcze parę słów. Szybko musiałem zapomnieć o mistrzostwach europy i ruszyłem z kopyta z przygotowaniami do pierwszej tegorocznej walki mma. Plan przygotowany przez Manola postawił na kondycję i siłę. Jednym słowem praca, praca, praca… To chyba mój brat lubi najbardziej…