Temat Roberto Soldica w kontekście zostania w KSW czy potencjalnego odejścia do UFC poruszany jest już od bardzo dawna. Wypowiadało się o tym już wiele osób ze środowiska – w tym sam główny zainteresowany – a teraz przyszedł czas na jednego z właścicieli polskiego giganta, Martina Lewandowskiego.
Roberto Soldica (20-3) spokojnie od dawna można było określać jako gwiazdę, jednakże w momencie, gdy podczas KSW 65 w niesamowicie efektowny sposób rozprawił się z legendą nadwiślańskiej sceny, Mamedem Khalidovem (35-8-2), wszedł na zupełnie inny poziom popularności. O ewentualny pojedynek z nim upominało się już mnóstwo zawodników, w tym chociażby były czempion ACA, reprezentujący barwy American Top Team, Albert Tumenov (21-4).
Zobacz także: Albert Tumenov apeluje o starcie z Soldicem: „Mistrz kontra mistrz. Zróbmy to!”
Rosnące zainteresowanie osobą „Robocopa” oraz kończący się kontrakt z KSW, spowodowało, iż kibice ponownie zaczęli spekulować na temat jego potencjalnego przejścia do UFC. Atmosferę jeszcze bardziej podgrzał sam aktualny, podwójny czempion, stwierdzając, że kiedyś chciałby się podjąć takiego wyzwania. O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy właściciela polskiej organizacji, Martina Lewandowskiego. Wygląda na to, że wszystko wyjaśni się po zbliżającej się wielkimi krokami, 67. edycji.
UFC chodzi za Roberto już od dłuższego czasu… PFL chodzi też za nim długo, Bellator mu składał ofertę, więc tak naprawdę wszystkie topowe, liczące się na świecie organizacje próbują nam go podebrać. Jestem umówiony z nimi na rozmowę po najbliższej, lutowej gali. Określamy sobie warunki, bo też pamiętajmy, że kasa to jedno, a przeciwnicy kolejna sprawa. Tam jest kilka różnych elementów, które decydują, że ten kontrakt nasz będzie, powiedzmy, bardziej atrakcyjny. Chcę usłyszeć od nich konkretnie, czego oczekują, bo są pewne elementy, gdzie nie możemy znaleźć wspólnego języka.
Soldic z KSW związany jest od 2017 roku. Jak dotąd wystąpił tam dziewięciokrotnie, z czego osiem razy opuszczał klatkę jako triumfator. Jedynym zawodnikiem, który znalazł na niego sposób pod tym szyldem, był Dricus Du Plessis (16-2). „Stillknocks” posłał go na deski podczas gali z numerem 43, dzięki czemu sięgnął po mistrzowski pas. Chorwat nie dał mu jednak za wygraną i spotkawszy się ponownie pół roku później, odpłacił mu się widowiskowym nokautem, odzyskując tym samym wcześniej utracone trofeum.