Nie tak dawno, Francis Ngannou (14-3) znajdował się w niezbyt ciekawym położeniu, bowiem posiadał na koncie dwie przegrane walki z rzędu. Zupełnie inaczej jest teraz, gdy po sobotnim nokaucie na Juniorze dos Santosie (21-6) Predator może się pochwalić trzema wygranymi z rzędu. Co sprawiło, że Kameruńczyk podniósł się psychicznie po dwóch przegranych?
W latach 2015-2017, Francis Ngannou robił prawdziwą furorę w kategorii ciężkiej, przechodząc przez nią jak burza. W ciągu dwóch lat, Kameruńczyk stoczył 6 pojedynków i wszystkie zwyciężył przed czasem (pięciu rywali nokautując, jednego poddając kimurą). Wielu obserwatorów zastanawiało się wtedy, czy jest ktoś w stanie go zatrzymać…
Jak się okazało za niecałe 1,5 miesiąca – tak. Zawodnikiem, który „ujarzmił” Predatora był ówczesny mistrz kategorii ciężkiej – Stipe Miocic. Wypompowany Kameruńczyk w swoim stylu, rzucił wszystko, co miał już w pierwszej rundzie, mistrz przetrwał niesamowite bomby od pretendenta i zamęczył go zapaśniczo przez pięć rund. Tym samym, przełamał klątwę kategorii ciężkiej i jako pierwszy obronił pas najcięższej dywizji po raz trzeci.
Przegrać z mistrzem to żaden wstyd przecież, ale… ponieść porażkę z Derrickiem Lewisem w walce, w której z obu stron łącznie padło nieco ponad 30 ciosów przez trzy rundy? Ten pojedynek już jednak chwały Francisowi Ngannou nie przyniósł…
Wówczas z nieśmiertelnego zabójcy w rękawicach do MMA, stał się pośmiewiskiem nie tylko fanów, lecz również szefa UFC – Dany White’a. Kiedy ogłoszono jego rewanżowy pojedynek z Curtisem Blaydesem, mało kto typował Kameruńczyka jako zwycięzcę. Złożyło się na to wiele czynników, m.in. fakt, że od czasów porażki z Ngannou (przez przerwanie lekarskie), Blaydes nie przegrał żadnego starcia. Wątpliwa też była forma psychiczna Predatora.
Tym razem, Francis Ngannou zaskoczył naprawdę niemalże wszystkich, gdyż znokautował Blaydesa w zaledwie 45 sekund. Tym samym stał się prawdziwym koszmarem dla Razora, gdyż posiada on jedynie dwie porażki i obie z Ngannou. Niedługo po tym, ogłoszono wielki powrót byłego dwukrotnego mistrza kategorii ciężkiej – Caina Velasqueza. Na powrót przygotowano mu starcie z Kameruńczykiem. Walka zakończyła się w raptem 26 sekund, na korzyść Francisa.
Jak to? Predator zaś jest nie do zatrzymania? Ja mu pokażę! – rzekł jego ostatni rywal, Junior dos Santos. Nic jednak z tego, panie dos Santos. Brazylijczyk również został odprawiony bardzo szybko. Jednakże, należy mu oddać, że wytrzymał dokładnie tyle czasu, ile dwóch poprzednich rywali Ngannou łącznie – 71 sekund.
Co zatem sprawiło, że Francis Ngannou odblokował głowę i zaś zaczął mordować swoich przeciwników piekielnie mocnymi ciosami?
Różnica w tych ostatnich trzech walkach była taka, że być może miałem z tego frajdę, odnalazłem siebie.
powiedział Predator na konferencji po zakończeniu gali w Minneapolis.
Dlatego, że po moich dwóch przegranych, próbowałem sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego to robiłem. Następnie spostrzegłem, że na początku mojej kariery, nawet nie chciałem walczyć w formule MMA. Nie oczekiwałem robienia kariery jako profesjonalny zawodnik. Ale kiedy treningi zaczęły mi sprawiać frajdę, pomyślałem: „OK, zróbmy to, to jest fajne”. Właśnie dlatego wystartowałem w tej formule.
Po chwili, Francis Ngannou dodał jeszcze:
Potem, jakoś tak jakby zapomniałem o tym. Dlatego w moich ostatnich trzech walkach, położyłem na szali to, co miałem wcześniej i próbowałem się na tym skupić – po prostu mieć z tego frajdę.
Aktualnie, Kameruńczyk chciałby otrzymać ponowną szansę walki o pas ze zwycięzcą sierpniowego rewanżowego starcia między Danielem Cormierem a Stipem Miociciem. Dana White jednak niespecjalnie jest co do tego pomysłu przekonany.
źródło: UFC Press Conference