(foto: Mariusz Olkiewicz/inthecage.pl)
Na sam koniec stycznia mieliśmy przyjemność gościć na płockiej ziemi nieznaną dotychczas na naszym rynku czeczeńską federację Absolute Championship Berkut w tutejszej Orlen Arenie. Pierwotnie „szturm” na nasz rynek mieli odbyć jesienią zeszłego roku, organizując galę w podwarszawskim Pruszkowie. Finalnie ten pomysł nie został zrealizowany, ale włodarze ACB nie odpuścili wizyty nad Wisłą organizując 31 stycznia ich 13 galę w jednej z największych hal na Mazowszu, jeśli nie największej(ok.5500 miejsc – przyp. red.). Karta walk obfitowała w 11 pojedynków, w których wystąpiło 8 Polaków. Nasi rodacy głównie mierzyli się z zagranicznymi rywalami, jeden pojedynek był polsko-polski. Transmisję na żywo z gali można było śledzić w Internecie za darmo, co jest niewątpliwym plusem. Galę widziałem z pozycji widza na hali, ale słyszałem, że początkowo były problemy techniczne z przekazem wideo, na szczęście zdecydowaną większość gali udało się obejrzeć bez większych kłopotów. Jeśli chodzi o suche fakty to by było chyba na tyle. Skoro nasi czytelnicy mieli możliwość śledzenia wydarzeń z gali pozwolę sobie odpuścić szczegółową analizę wszystkich pojedynków i zajmę się w pierwszej kolejności najjaśniejszymi punktami tego ściągającego sporą uwagę środowiska wydarzenia.
Pierwsza rzecz, jaka zwraca uwagę z punktu widzenia czysto sportowego jest fakt, iż wszystkie 11 pojedynków skończyło się przed czasem! 9 pojedynków zakończyło się w 1 rundzie, a pozostałe 2 walki nie wyszły poza 2 rundę. Fani obejrzeli 4 skończenia po ciosach oraz 7 poddań. Jest to z pewnością imponujący rezultat, choć skróciło to galę o około 2 godziny. Można by więc napisać parę słów o niedosycie, ale może lepiej doświadczyć niedosytu niż przesytu. Polacy w pojedynkach z zagranicznymi rywalami wychodzili zwycięsko 3-krotnie. Najpierw w nieco ponad 2 i pół minuty Aleksander Rychlik (3-1) z warszawskiego S4 Fight Team odprawił ciosami debiutującego w MMA Islama Nojaeva (0-1), następnym Polskim triumfem nad zagranicznym przeciwnikiem była balacha Izy Badurek (5-2), którą poddała debiutującą w tej formule Zairę Dyshekovą (0-1). Ostatnim zwycięskim polskim akcentem na tej gali był rewelacyjny nokaut reprezentanta Gracie Barra Łódź Janusza Staszewskiego (6-1) na Magomedzie Khamzaevie (5-2) z Czeczenii. Szczególną uwagę trzeba poświęcić temu zakończeniu, ponieważ w moich oczach był to najlepszy występ wśród Polaków na tej gali. Janusz mierzył się z rywalem legitymującym się identycznym rekordem, mającym za sobą dużo większą część publiczności i rozwiązującym swoje pojedynki głównie ciosami. Na uwagę zasługuje również znany polskiej publiczności Artem Lobov (11-10-1-1NC), który stanął vis-a-vis mocno faworyzowanego przynajmniej na papierze rywala z Czeczenii – Rasula Shovhalova (11-3). Teoretycznie zapowiadało się na grę do jednej bramki, a finalnie Artem postawił na tyle czynny opór, że na początku 2 rundy jego ręka została podniesiona do góry po dźwigni na staw łokciowy, jaką sprezentował rywalowi, dla którego była to pierwsza porażka przez poddanie. Osobiście uważam występ Lobova za niespodziankę wieczoru, która została doceniona również przez włodarzy federacji bonusem za poddanie wieczoru. Ostatnim jasnym punktem, jeśli mowa o sportowym aspekcie był występ Beslana Isaeva (32-7) w walce wieczoru przeciwko Jose Machado Gomesowi (37-12-1). Ostatnio weteran federacji ACB potrzebował 2 minut i 20 sekund na nokaut kolanem Cody’ego McKenziego (15-6), tym razem znokautowanie przeciwnika zajęło mu dokładnie 75 sekund, po niemrawym badaniu się w stójce Isaev posłał prawy sierp w kierunku szczęki Brazylijczyka, który po tym ciosie padł jak rażony piorunem. Za tą akcję, Beslan zgarnął drugi z rzędu bonus za KO wieczoru, i w mojej opinii zdecydowanie zasłużenie. Jeśli miałbym tu przytoczyć pozasportowe plusy tego czeczeńskiego debiutu, z pewnością trzeba wspomnieć o świetnym wyborze ring anonsera w osobie Krzysztofa Skrzypka oraz o udanym wyborze składu sędziowskiego. O ile Szymon Bońkowski, Wojsław Rysiewski i Łukasz Porębski nie mieli wiele pracy jako sędziowie punktowi, to Łukasz Bosacki i Piotr Michalak mieli okazję interweniować w ringu, dbając o zdrowie zawodników. Wydaje mi się, że ustrzegli się poważnych błędów, a i tych drobnych wiele dostrzec nie można było.
W tej części relacji trzeba przejść do tych ciemniejszych punktów, których nowa dla polskich fanów organizacja się niestety nie wyzbyła. Pierwsze, od czego trzeba zacząć i co będzie motywem przewodnim tej części jest liczba fanów, jaka śledziła tę galę siedząc pod dachem Orlen Areny. Nie wiem, na jakiej podstawie włodarze ACB sądzili, że uda im się zapełnić tak duży obiekt w debiucie, ale z pewnością im się to nie udało. Na płycie siedziało około 100-150 osób, z czego sporą część stanowili zaproszeni goście w osobie m.in. Mameda Chalidowa czy Mairbeka Taisumova, organizatorzy, obfite składy „narożników”, media i pozostali z pewnością w jakimś stopniu powiązani z federacją uczestnicy gali. Dało się zauważyć, że pierwsze rzędy nie są w pełni wykupionymi miejscami. Tak czy inaczej na 100% nadrzędnym celem organizatora gali nie było szczelne wyprzedania miejsc na płycie, tylko sprzedanie większości biletów na trybunach, na których może zasiąść około 5 tysięcy kibiców, czyli 90% miejsc płockiej Orlen Areny. Na tym polu niestety pełna porażka. Na oko liczba fanów zasiadłych na trybunach nie przekroczyła 200 osób. Nie ma sensu wymieniać elementów, które nie miały wpływu na ten stan rzeczy, ponieważ z łatwością wymienię te, przez które hala świeciła pustkami. Przede wszystkim dopuścili się poważnych błędów przy kontraktowaniu zawodników z Polski. KSW robiąc event w tym miejscu sięgnęło po miejscową gwiazdę w osobie Marcina „Różala” Różalskiego oraz gwiazdę K-1 Jerome’a Le Bannera. Jak wiemy Francuz ostatecznie nie wystąpił, lecz uświetnił swoją osobą tamto wydarzenie, a federacja KSW załatwiła godne zastępstwo, jakim był starszy brat super gwiazdy MMA i K-1 Alistaira Overeema – Valentijn. Absolute Championship Berkut nie sprowadził ani żadnego lokalnego bohatera, ani żadnej znanej wszem i wobec gwiazdy, którą Polscy fani znają i na której występ tłumnie się zjawią. Największą gwiazdą na hali był Mamed Chalidow, który jak zwykle był rozchwytywany przez fanów. Zawodnicy walki wieczoru byli dość anonimowi dla mnie, osoby orientującej się w temacie nienajgorzej, więc ich nazwiska nie miały prawa ściągnąć popularnych „Januszów”. Mimo, że takie czeczeńskie nazwiska jak Chalidow, Saidov, Azhiev czy Shamaev są dobrze znane polskiej publiczności, to ich rodacy są dla nas w większości zupełnie obcy. Nie ma się też co oszukiwać, że Rychlik, Zakan, Stasiak, Selwa, Badurek, Staszewski, Biłas czy nawet fatalnie dysponowany tego wieczoru Strzelczyk są magnesem o mocy 5 tysięcy sprzedanych wejściówek. Z całym szacunkiem, ale są to zawodnicy, którzy mogliby w najlepszym wypadku gościć na karcie wstępnej KSW. Więc jeśli jedną część rozpiski stanowią totalnie nieznani Polakom zawodnicy zza wschodniej granicy + jeden równie anonimowy Brazylijczyk, a druga część składa się z Polaków dopiero przebijających się do świadomości szarego fana MMA, to taki mix nie ma prawa wypalić z takim skutkiem jak oprawa audio-wizualna gali, przygotowana na najwyższym poziomie, i tu warto o niej wspomnieć, ponieważ za multimedia była odpowiedzialna firma, która swoim sprzętem uświetniła choćby otwarcie Mistrzostw Świata w siatkówce mężczyzn na Stadionie Narodowym, Sylwestra we Wrocławiu czy finały Miss Polski. Wracając do tematu nie uważam, że istotnym czynnikiem było dość mizerne promowanie gali, gdyż wiele innych federacji również nie poświęca należytej uwagi promocji, a jednak zapełnia wynajęte obiekty na zadowalającym poziomie. Kluczem był brak znanych w Polsce nazwisk, brak lokalnych zawodników i zły wybór obiektu. Na koniec też warto wspomnieć, że Ci zawodnicy, na których postawiły osoby odpowiedzialne za zestawienia pojedynków na tej gali nie wywiązały się w pełni ze swoich obowiązków. Mam tu na myśli ważenie, na którym aż 7 zawodników przekroczyło umówiony limit wagowy.
Tytułem końca chcę ostatecznie przekazać pozytywny obraz tego, co zapamiętam z tej gali, ale nie można zapomnieć o kardynalnych błędach, które nie wpływają dobrze na stabilność finansową obiecującej federacji z Czeczenii. Sportowo zobaczyłem naprawdę dobre widowisko, lecz o nadmiernych emocjach mówić nie mogę, jeśli mierzą się zawodnicy, którzy z racji częściowej anonimowości nie budzą ich we mnie tak jak tzw. „znani i lubiani”. Na pewno następnym razem, jeśli do takiego dojdzie, a federacja użyje części tych samych zawodników, to emocje się zwiększą, ale w trakcie gali z numerem 13 nie byłem nimi opętany. Z pewnością należy ich obserwować, bo już wiemy, że nie zamierzają rezygnować z usług polskich fighterów. Na 14 edycji ACB mamy zobaczyć Jacka „Godzillę” Czajczyńskiego w 8-osobowym turnieju wagi ciężkiej. Czekamy. Osobiście trzymam kciuki i życzę powodzenia, ponieważ na polu organizacyjno-produkcyjnym widowisko spod szyldu ACB stało na naprawdę solidnym poziomie.
Mariusz „Dooży & Grooby” Olkiewicz