(Grafika: Marek Romanowski/inthecage.pl)
Dwudziesta ósma gala Konfrontacji Sztuk Walki przeszła do historii jako pierwsza w stolicy Polskiego MMA – Szczecinie. Zdawać by się mogło, że włodarze największej polskiej, a czołowej europejskiej organizacji przygotują z tej okazji wyjątkowe wydarzenie.
W istocie, Szczecińska gala dostała dość interesującą rozpiskę. W siedmiu pojedynkach na odbytych dziesięć występowali reprezentacji czołowego, jeśli nie najlepszego klubu naszego kraju – Berserkes Team. Ktoś niezwykle złośliwy powiedziałby, że KSW obawiało się o sprzedaż biletów na nową halę i oparło promocję tylko o lokalnych zawodników. Jednak patrząc na poziom klubu kierowanego przez Piotra Bagińskiego, ta opinia jest trochę na wyrost. Oprócz mocnej reprezentacji Berserków, w klatce ujrzeliśmy zaległe starcie Andryszak-Włodarek, kontrowersyjnego jak zawsze Marcina Różalskiego czy ulubieńca popularnie zwanych hejterów, Kamila Walusia.
Sama gala – odliczając wszelkiego rodzaju bloki reklamowe, które straszyły nas nie gorzej niż horror puszczony o drugiej w nocy- należała do tych toczonych w dynamicznym tempie. Na dziesięć walk, siedem skończyło się przed czasem, w tym cztery w pierwszej rundzie. Wygląda to tym lepiej, że jedynym z Polaków, któremu nie dało się wywieźć zwycięstwa ze Szczecina, był Marcin Różalski. „Płocki Barbarzyńca” przegrał swój i tak dobry bój przez kontuzję. Jednak powoli, gdy wdrążamy się w rozpiskę i wyniki, dostrzegamy jakiś przekręt.
Bo jak nazwać fakt, że wygrali wszyscy faworyci, których kursy oscylowały w granicach 1.10-1.20? Chcąc obstawiać to wydarzenie, czułem się jakbym chciał stawiać kasę w boksie. Dawno nie widziałem tylko kursów powyżej 3.50. Dodatkowo, większość pojedynków faktycznie potoczyła się pod pełną dominację zawodników z Polski, w tym nawet pechowa walka Różalskiego. Najbardziej wyrównane, o dziwo, były starcia Kamila Gniadka z Jakubem Kowalewiczem i Szymona Bajora z Kamilem Walusiem. O ile pierwsza walka to przyzwoity początek gali, tak druga walka to „powrót” Szymona po serii wiejskich ciosów sierpowych na gardę w wykonaniu Kamila. Przez moment można było odnieść wrażenie, że Waluś znowu wygra w typowy dla siebie toporny styl walki, który sens ma tylko w kategorii ciężkiej, czyli cepiladę. Na szczęście dla kibiców, Bajor wrócił i pokazał miejsce w szeregu drwalowi z Augustowa.
Starcia Polska vs reszta świata to czysty Miss-match. Perfekcyjnie zdominowali swoich rywali zarówno Karol Bedorf jak i Michał Materla. Rafał Moks z kolei w wywiadach zapowiedział skończenie swojej walki. Wymieniać mógłbym jeszcze trochę, więc szybko przejdę do sedna. Nie wierzę, w teorie spiskowe, lecz trzeba przyznać że przeciwnicy zostali dobrani tak, by stylem byli wygodni dla Polskich reprezentantów. Nieposiadający stójki Gracie dla Bedorfa, anonimowy Brazylijczyk zapowiadający walkę w parterze dla Materli czy Accacio, którego kondycja i wola walki zostały niejednokrotnie przetestowane, a który miał stanąć naprzeciw jednego z najtwardszych zawodników ze Szczecina jakim jest Moks. No coś nie zagrało.
Nawet Graham, który był faworytem starcia z Różalem, dawał się trafiać niesamowicie często. Śmiem stwierdzić, że gdyby nie kontuzja, Różalski wygrałby w trzeciej rundzie przez nokaut po jednym ze swoich kopnięć. Mniej więcej tak samo jak Parcheta, który zmasakrował niskimi kopnięciami Jackiewicza. Tutaj promowany na gwiazdę były mistrz EBU nie przewidział tak oczywistej taktyki, jaką obrał jego rywal. Nie wiem, czego spodziewał się Jackiewicz po człowieku wywodzącym się z tajskiego boksu, jeśli nie niskich kopnięć właśnie.
Jedynie Maciej Jewtuszko nie zdominował swojego rywala, będąc samemu na skraju nokautu. Trzeba tu dodać jednak dwie rzeczy: Po pierwsze, Vaso Bakocevic miał cień szansy naruszyć lubiącego wymiany Irokeza i zrobił to, za co trzeba mu oddać szacunek. Po drugie, co w sumie jest nawet ważniejsze, Jewtuszko nie walczył dwa lata. To dość czasu, by zrdzewieć. Musiał znowu poczuć atmosferę walki. Vaso, sprowadzony właśnie za swój styl pod Irokeza, miał, wedle całej logiki tego zestawienia, wdać się z Irokezem w wymiany, w których ten się lubuje, co miało dać mu wygraną.
Lubię, gdy wygrywają Polacy. Jestem wtedy niesamowicie dumny z mojego kraju. Jednak widząc tak przygotowane rozpiski, bierze mnie złość, że gala nie wykorzystała całego swego potencjału. Jednak, powiem wam, jestem w stanie to przełknąć. Uznaję to za gest KSW w stronę szczecińskiej publiki, która dostała w prezencie zwycięski pakiet swoich gwiazd. Czy wszystkich to zadowoli, nie wiem, ale mam nadzieję, że był to ostatni taki prezent od Konfrontacji dla tej publiczności i przy następnej wizycie tutejsze gwiazdy dostanę solidne przeprawy.