Nie ulega żadnej wątpliwości, że w teorii karta walk jubileuszowej gali KSW 50 nie porywa, co widać chociażby po niesamowicie licznych komentarzach fanów i obserwatorów naszej sceny MMA. Czy jednak aby na pewno karta jest najgorsza w historii zagranicznych eventów KSW? Przyjrzyjmy się poprzednim galom polskiej organizacji poza granicami kraju.

KSW 32: Road to Wembley (31 października 2015)

31 października 2015 roku, polska organizacja po raz pierwszy zdecydowała się zorganizować galę w Londynie. Standardowo – karta walk liczyła wówczas 9 starć, w tym dwa pojedynki o pasy mistrzowskie. Wielu fanów zastanawiało się wówczas, jakim zainteresowaniem będzie cieszyła się zagraniczna gala KSW, czy Maciejowi Kawulskiemu i Martinowi Lewandowskiemu uda się wypełnić halę itp. 

W praktyce – gala naprawdę zapowiadała się całkiem nieźle. Polska organizacja pokusiła się o ściągnięcie kilku miejscowych zawodników, którzy mieli pociągnąć za sobą rzeszę kibiców. Na okoliczność gali KSW 32 ściągnięto także Leszka Krakowskiego, czyli Polaka na emigracji, który zaliczył w walce otwierającej kartę udany debiut z solidnym Andre Winnerem. Następnie, do klatki wpuszczono dwóch zagranicznych, efektownie walczących zawodników – Maiquela FalcaoBrettem Cooperem, starcie nie wyszło nawet poza pierwszą minutę i skończyło się widowiskowym nokautem. Pierwszej porażki na wzór słynnego Bonesa doznał Michał Włodarek, który przegrał z miejscowym zawodnikiem – Olim Thompsonem przez nielegalne kolano po efektownym pojedynku. 

W kolejnym starciu skonfrontowano Jima WallheadaRafałem Moksem. Brytyjczyk nie miał problemów, by znokautować Polaka w połowie pojedynku. Kolejna walka była prawdziwą zagadką i zarówno niezłą petardą, bowiem naprzeciwko siebie stanęli Mateusz Gamrot oraz Marif Piraev. Zarówno Rosjanin jak i Polak mogli się na tamten czas pochwalić nieskazitelnym rekordem. Wielu uważało, że to sprawdzian dla Gamera – mnóstwo obserwatorów wątpiło w Polaka, ten jednak po raz kolejny udowodnił, że jest klasowym zawodnikiem i zadał Rosjaninowi pierwszą porażkę w zawodowej karierze, ubijając go w drugiej rundzie walki. 

Kolejnym starciem przygotowanym przez właścicieli KSW był rewanż o pas kategorii półciężkiej między Tomaszem Narkunem, a ówczesnym mistrzem – Goranem Reljiciem. Panowie po raz pierwszy przewalczyli cały dystans i lepszy okazał się być Chorwat, natomiast rewanż przebiegł zupełnie inaczej, bowiem to Polak był tym razem górą i w dodatku rozstrzygnął pojedynek w sposób, jakiego niemalże nikt nie zakładał, gdyż znokautował swojego rywala w niecałe dwie minuty. Co było w tym zaskakującego? Chorwat nigdy wcześniej nie przegrał przez nokaut, zaś Polak nigdy wcześniej przez nokaut nie wygrał. Emocji było naprawdę sporo, no bo kto nie pamięta słynnego wywiadu z Żyrafą zaraz po tej walce?

Chwilę później w okrągłej klatce KSW pojawili się James McSweeneyMarcinem Różalskim. Pojedynek promowany był jako starcie dwóch kickbokserów, zero parteru, zero zapasów, zero leżenia i dociskania się do siatki… tak myśleli wszelacy eksperci, jednak – pomylili się, gdyż Anglik niemalże od razu poszukał zejścia do płaszczyzny zdecydowanie nielubianej przez Polaka i znalazł tam szybkie duszenie zza pleców, którym zmusił Różala do odklepania. 

Kolejnym starciem była walka o pas kategorii półśredniej, którego posiadaczem był wówczas Borys Mańkowski, pretendentem – ściągnięty na ostatnią chwilę – Jesse Taylor. Walka również nie potrwała długo, choć mogła skończyć się jeszcze szybciej, gdyż Mańkowskiemu, który nieumyślnie sfaulował rywala groziła w tym pojedynku dyskwalifikacja. Taylor zdecydował się jednak walczyć i… za kilka sekund zapewne tej decyzji pożałował, gdyż odklepał gilotynę Polaka. W ten sposób, Borys Mańkowski obronił mistrzostwo, a kibice rozsiedli się wygodnie na krzesełkach w hali, czekając na walkę wieczoru, w której pojawił się Mariusz PudzianowskiPeterem Grahamem. Polak notował wtedy naprawdę dobrą passę, wielu uważa, że znajdował się w swoim primie. Tym razem jednak się nie udało – Pudzian totalnie się wypompował w pierwszej rundzie i druga przebiegała totalnie pod dyktando Grahama. Po dwóch minutach – Polak odklepał ciosy młotkowe Australijczyka. I tak właśnie zakończyła się pierwsza zagraniczna gala organizacji KSW. 

Podsumowując: 

  • Pudzian był sporym „koniem pociągowym” tej gali – notował wówczas najlepszy okres w swojej karierze, był rozpoznawalny i wielu fanów czekało na jego walkę.
  • Gala nie zawiodła. Pojedynki były efektowne, karta walk od początku zachęcała widzów do wykupienia PPV, na 9 walk aż 8 rozstrzygnęło się przed czasem. 
  • Na tamten czas – wyłożono naprawdę elektryzujące nazwiska. Odbiór gali był świetny, organizatorzy od razu zapowiedzieli, że z pewnością wrócą na tę halę z kolejnymi eventami.

KSW 40: Dublin (22 października 2017)

Po dwóch latach – polska organizacja ponownie zdecydowała się wyruszyć zagranicę, podbijając nowe tereny. Tym razem padło na Irlandię, a konkretnie jej stolicę, czyli Dublin. Gala odbyła się na słynnej 3Arenie, lecz… w niedzielę. I uwierzcie, że to nie był największy problem tej gali. 

Co było gorsze? Bardzo słaba karta walk, która najwidoczniej jest już tradycją w przypadku okrągłych numerów gal. Natomiast nie było jeszcze tak tragicznie. Przyjrzyjmy się pojedynkom, które odbyły się na dublińskiej gali KSW.

Jako pierwsi do okrągłej klatki weszli – anonimowy dla większości wówczas Chorwat – Antun RacicPawłem Polityło, który zastąpił na ostatnią chwilę Anzora Azhieva. Kogo ciekawiło to starcie poza kibicami Polityły, czyli miejscowego zawodnika? Na papierze był to totalny mismatch, bo z jednej strony stał absolutny debiutant w zawodowym MMA, z kilkoma walkami amatorskimi, a z drugiej gość, który mógł się poszczycić dorobkiem prawie 30 zawodowych pojedynków. Jak było faktycznie? Polak żyjący na emigracji postawił Chorwatowi naprawdę twarde warunki, ku zdziwieniu wszystkich przed telewizorami i na hali. Według wielu nawet zwyciężył ten pojedynek i w zasadzie, skoro jeden sędzia wskazał go jako wygranego – opinia taka się jak najbardziej mogła obronić. Od razu pojawiły się głosy „Phi, Chorwat to jakiś ogórek, skoro nie umiał sobie poradzić z debiutantem”, „Skąd oni go wzięli w ogóle?!”, „Anzor by go zabił w minutę!” itp. Jak jednak pokazały kolejne walki Racicia w KSW – opinie te były mocno na wyrost. 

Druga walka – jak to powiedzieli komentatorzy podczas tego pojedynku – „półtora Irlandczyka w klatce KSW”, czyli pojedynek miejscowego Paula Lawrence’aKonradem Iwanowskim, który również mieszka i trenuje w Irlandii. Walka na papierze nie zapowiadała się na efektowną i taką też nie była. Również skończyła się niejednogłośną decyzją sędziowską – i również na korzyść zagranicznego zawodnika. Do tej pory żaden z nich nie pojawił się więcej w KSW. Trzecie starcie odbyło się między wiekowym i zaprawionym w bojach, twardym i nieustępliwym Łukaszem Chlewickim z kolejnym Irlandczykiem – Paulem Redmondem. Walka nie zawiodła, ale oczekiwania były zapewne nieco większe. Co ciekawe – był to trzeci z rzędu pojedynek, który zakończył się niejednogłośną decyzją i trzeci, w którym przegrał Polak. 

Kolejna potyczka odbyła się między Michałem FijałkąChrisem Fieldsem, czyli trzecim debiutującym na KSW Irlandczykiem. Fields w materiałach promujących walkę wielokrotnie powtarzał, że „według niego wygrana przez decyzję jest trochę jak remis i za każdym razem szuka efektownych skończeń”. Jeśli ktoś uwierzył w jego słowa to miał prawo być rozczarowany i zapewne był, pojedynek bowiem był potwornie nudny. Nie było skończenia i tak jak w poprzednich walkach – nie było wygranej Polaka, który po tej walce stwierdził, że nie ma sensu kontynuować kariery w MMA i przeszedł na emeryturę. 

Piąta walka nieco rozbudziła uśpionych przez poprzednie pojedynki fanów znajdujących się na hali 3Arena Dublin. Do klatki wszedł szalony i nieobliczalny, kochany przez fanów Maciej Irokez Jewtuszko, a naprzeciwko niego stanął polski Niemiec – David Zawada. Walka była niesamowicie efektowna i zasłużenie została nagrodzona bonusem za fight of the night. Żaden nie kalkulował, obaj zawodnicy poszli na totalną bitkę na wyniszczenie. 

Kolejne starcie – pierwsze i jedyne mistrzowskie – Ariane Lipski w pierwszej obronie pasa ze swoją rodaczką, Marianą Morais. Kompletnie anonimowa Brazylijka, której ani umiejętności ani… głosu nie poznaliśmy i już raczej nie poznamy. Dlaczego głosu? Nie udzieliła żadnego wywiadu po ani przed galą, nie była kompletnie promowana przez organizację. Została ściągnięta wyłącznie w celu budowania Lipski na żeńską gwiazdę KSW. Mistrzyni szybko udusiła „pretendentkę” zza pleców, pojedynek nie wyszedł nawet za pierwszą minutę – a warto wspomnieć, że był pierwszą zakontraktowaną walką w historii KSW na 5 rund. 

Siódma walka to wyczekiwany przez wielu fanów powrót Michała Materli, który po pewnych zawirowaniach w życiu prywatnym powrócił do klatki. Jego przeciwnikiem został były zawodnik UFC – Paulo Thiago, którego ściągnięto z kanapy, a i tak sprawił w pierwszej rundzie sporo problemów szczecińskiemu Berserkerowi. Finalnie jednak Materla znokautował emerytowanego Brazylijczyka w drugiej rundzie. 

I wreszcie – prawdziwy main event, a na papierze co-main event tej średniej gali – rewanżowe starcie między Mateuszem GamrotemNormanem Parkiem. Przed tą walką padło więcej gorzkich słów z obu stron, niż zapewne wynosiła sprzedaż PPV tejże gali – jednym słowem, obaj zawodnicy „ciągnęli” tę galę i to na ich walce opierała się cała rozpiska. Walka pierwotnie została zakontraktowana na 5 rund, gdyż na jej szali miał się znaleźć pas mistrzowski posiadany przez Polaka. Stormin jednak nie zdołał zrobić wagi i walkę zmieniono na niemistrzowską, zatem odbywała się na dystansie 3 rund. Gdy obaj weszli do okrągłej klatki polskiej organizacji – od razu rozpoczęli bijatykę. Złej krwi było tyle, że cała 3Arena została nią zalana, aż po sam sufit. Każdy, łącznie z Parkiem zapewne spodziewał się, że Mateusz Gamrot będzie – jak w ich pierwszym starciu – szukał obaleń, natomiast ku zaskoczeniu wszystkich, Polak od początku do końca prowadził pojedynek wyłącznie w stójce. Walka jednak pozostawiła niedosyt, gdyż po trzech nieumyślnych faulach Polaka (kop w krocze, 2x palec w oko rywala) starcie zostało przerwane, a jego wynik ogłoszono jako no-contest (nieodbyty). 

Na trybunach zaczęło wrzeć. Było słychać mnóstwo gwizdów, rozpętały się awantury, również w klatce, a tu przecież jeszcze main event… 

No właśnie. Zmieniony na ostatnią chwilę (chociaż czy aby na pewno?) rywal dla Mariusza PudzianowskiegoJay Silva, który przytył prawdopodobnie więcej kilogramów, niż było osób, które „jarały się” pierwszymi trzema walkami na tej karcie – zastąpił Jamesa McSweeeneya, który nie został dopuszczony do walki przez Safe MMA. Walka mimo wszystko była jednak wyjątkowa, gdyż Silva zaliczył dość udany (mimo porażki) debiut w kategorii ciężkiej, a Mariusz Pudzianowski po raz pierwszy i ostatni w karierze pokazał serce do walki, gdzie będąc w naprawdę trudnej sytuacji, na charakterze dotarł do decyzji sędziowskiej, wyjątkowo nie odklepując mocnych ciosów przeciwnika. 

Podsumowując: 

  • Pudzian stał się magnesem dla widzów na nowych rynkach, na które uderzało KSW. Po raz drugi został główną atrakcją wieczoru na nowym, dla polskiej organizacji terytorium.
  • Gala początkowo usypiała. Jeśli jednak ktoś nie zasnął – później mógł się dobrze bawić i została mu dostarczona spora dawka emocji.
  • Na papierze pierwsze walki nie zapowiadały się super i takie też nie były. Walki, które miały być petardą – finalnie taką też się okazały.

KSW 45: Return to Wembley (6 października 2018)

Jak organizatorzy obiecali – tak zrobili, czyli powrócili na SSE Arenę w Wembley. Zajęło im to aż 3 lata, jednak dla Polaków znajdujących się na Wyspach – warto było poczekać. 

Standardowo, wydawałoby się – kartę walk angielskiej gali rozpoczynało starcie Leszka Krakowskiego z miejscowym zawodnikiem – tym razem, Alfiem Davisem. Typowa walka grapplera ze stójkowiczem, jednak walka naprawdę mogła się podobać, głównie ze względu na osobę Davisa, który mimo kontrowersyjnej porażki – pokazał się znakomicie. Wielka szkoda, że zdecydował się wrzucać puchar KSW do toalety, bo zapewne dostarczyłby jeszcze kilka ekscytujących bojów pod sztandarem polskiej organizacji. 

Kolejną „walką” było starcie niesamowicie potężnego kulturysty – Akopa Szostaka, który zapragnął wielkiej kariery w MMA, dostając początkowo niebywale mocnego i wszechstronnie uzdolnionego zawodnika (oczywiście żart) – Johna Smitha, który jednak walki odmówił, bo zażyczył sobie od KSW wypłaty przed galą. Znaleziono jednak zastępstwo! W postaci Jamiego Sloane’a, którego ściągnięto z kanapy, żeby stawił czoła kreowanemu na gwiazdę – Szostakowi. Walka zakończyła się po kilkudziesięciu sekundach przez palec Szostaka lądujący w oku Anglika. Ten dalszej walki odmówił, starcie zostało uznane za no-contest.

Trzecim pojedynkiem na karcie miało pierwotnie być starcie między Wagnerem Prado a Maxem Nunesem, który jednak nie dostarczył wymaganych badań i finalnie został usunięty z rozpiski, a w jego miejsce wszedł Łukasz Parobiec – czyli kolejny Polak mieszkający i trenujący na co dzień w Anglii. Walka zakończyła się przez szybki i brutalny nokaut na Parobcu – i chyba nikt tutaj nie oczekiwał innego rezultatu. 

Początkowo w czwartej walce pojawić się miał Michał Andryszak, dla którego ściągnięto rozbitego i nieprezentującego się najlepiej – Jamesa McSweeneya. Polak jednak finalnie wycofał się z pojedynku, gdyż miał kłopoty zdrowotne, zastąpił go weteran UFC – Thiago Silva. Ku zdziwieniu wielu – Anglik pokazał się naprawdę dobrze w tej walce. Silva zaś zrobił to, co do niego należało – konsekwentnie i metodycznie punktował Anglika, nie tracąc skupienia i będąc uważnym. Przewidywano nokaut, była decyzja, ale po całkiem niezłej walce. 

Piąty pojedynek i pierwszy turniejowy w kategorii średniej był konfrontacją Scotta Askhama ze zmieniającym kategorię wagową – Marcinem Wójcikiem. Polak przed starciem z Tomaszem Narkunem o pas kategorii półciężkiej prezentował się wybornie, natomiast przegrana walka z mistrzem najwidoczniej bardzo go zmieniła, gdyż został bardzo szybko rozbity w pył przez Askhama, który tym samym kopnięciem na wątrobę, jak w pierwszej walce z Michałem Materlą, pozbawił Polaka oddechu i tym samym – awansował do finału turnieju kategorii średniej, którego stawką był pas mistrzowski zwakowany wcześniej przez Mameda Khalidova. 

Szóstym starciem gali KSW 45 był rewanż między Roberto SoldiciemDricusem Du Plessisem, który odebrał Chorwatowi pas mistrzowski na gali KSW 43. Przed tą walką zdania były podzielone, a fani zadawali sobie pytania „Czy faktycznie Du Plessis to kryptonit na Soldicia?”, „Czy RoboCop da radę się podnieść po pierwszej w karierze porażce przez nokaut?”, „Czy faktycznie Chorwat był wtedy w kiepskiej dyspozycji i dlatego przegrał?”. Odpowiedzi uzyskano, oglądając wyborną walkę. Jak się okazało – Roberto potrafił wyciągnąć wnioski z poprzedniej przegranej i totalnie zdominował Du Plessisa, któremu odebrał pas mistrzowski i z powrotem wygodnie rozsiadł się na tronie dywizji półśredniej. Wiele osób zapewne zgodzi się, że był to jeden z najlepszych pojedynków w dziejach KSW.

Kolejna potyczka była zarazem drugim półfinałem turnieju w kategorii średniej. Do klatki weszło dwóch Polaków – Michał Materla podjął rękawice z niedoświadczonym Damianem Janikowskim. Walka „jarała” niemalże każdego fana. Zadawano sobie wtedy pytania, czy wygra młodość i nieprzewidywalność, czy może doświadczenie i umiejętności? Walka nie zawiodła, gdyż trwała raptem 3 minuty, a działo się w niej więcej niż w 25-minutowym starciu Shevchenko vs. Carmouche 2. Doświadczony Materla, zadając pierwszą w karierze porażkę Janikowskiemu awansował wówczas do finału turnieju dywizji średniej, gdzie czekała go kolejna walka ze Scottem Askhamem, którą finalnie po raz kolejny przegrał przez brutalny nokaut. 

Co-main event gali KSW 45 niektórych grzał, innych wręcz obrzydzał. W klatce, przed głównym daniem londyńskiej gali, pojawił się bowiem Popek Erko Junem. Po kiepskiej walce, wygrał Jun, Popek zawiesił rękawice na kołek i na tym wypadałoby zakończyć. Ostatnim starciem i walką wieczoru gali w Londynie było starcie między lokalnym mistrzem – Philem de Friesem z byłym czempionem – Karolem Bedorfem. Ówczesny i aktualny mistrz najcięższej dywizji totalnie zdeklasował Bedorfa w jego płaszczyźnie, czyli parterze, finalnie poddając go americaną. W ten sposób – obronił pas na swojej ziemi i gala dobiegła końca. 

Podsumowując: 

  • Była to pierwsza zagraniczna gala organizacji KSW, w której udziału nie wziął Mariusz Pudzianowski.
  • Starcie Materla vs. Janikowski powinno się odbyć na gali w Polsce, aczkolwiek było dla wielu główną atrakcją gali w Londynie.
  • Gala na papierze zapowiadała się świetnie (poza dwoma wyjątkami) i taka też była. 

KSW 50: Jubileusz (14 września 2019)

Było miło, było słodko, było cukierkowo… No właśnie, „było”. Tu już nie będzie. 
Już w tę sobotę ujrzymy trzecią galę KSW w Londynie i czwartą za granicą. Nie trzeba być wysokiej klasy detektywem, by znaleźć liczne głosy niezadowolenia, które pojawiają się niemalże wszędzie, od fanpage’a KSW po fanpage InTheCage. Czy jednak słusznie? Przyjrzyjmy się dokładnie rozpisce sobotniego wydarzenia, określonego mianem „jubileuszu”.

Jako pierwszy do klatki wejdzie Leszek Krawkowsk… wróć! Nie, tym razem Leszek się nie pojawi na gali. Zamiast Polaka – rolę (sic!) otwarcia angielskiej karty przejęła Aleksandra Rola, którą przeciętny odbiorca KSW kojarzy zapewne wyłącznie z ogłoszenia jej niedoszłej walki z Karoliną Owczarz, z którą zresztą miała się zmierzyć właśnie w Londynie. Karolina jednak zmuszona była wycofać się z pojedynku, a organizacja KSW rozpoczęła poszukiwania rywalki dla Polki. Znalazła 40-letnią zawodniczkę, która przez 2,5 roku nie pojawiła się w żadnej klatce. Brzmi ciekawie, prawda? A, dołóżmy jeszcze jedno! Irlandka walczyła w kategorii atomowej, czyli do 47 kg, a starcie zakontraktowane jest w dywizji słomkowej (do 52 kg). Ta słynna zawodniczka to Catherine Costigan. Warto dodać, że stanie w kolejce po piwo jest zdecydowanie bardziej ekscytujące, niż styl walki Costigan. 

Druga walka, którą wyszykowała organizacja to powrót byłego mistrza KSW i zarazem jego debiut w wyższej dywizji wagowej – Dricusa Du Plessisa, który podejmie byłego mistrza organizacji FEN – Joiltona Santosa Lutterbacha, który nie tylko z Brazylijczyka stał się Niemcem, ale również zrobił przeskok o dwie kategorie wagowe. Spoko, wzmocnienie solidne, bo Joilton to mocny fighter, ale waga średnia to zdecydowanie nie jest odpowiednia dywizja dla tego zawodnika. Cieszyć może natomiast powrót Du Plessisa, który zaskarbił sobie sporą rzeszę fanów w Polsce. 

Trzecie starcie będzie pożegnalną walką weterana polskiego MMA – Antoniego Chmielewskiego, który stoczy na KSW 50 swoją 50-tą walkę. Jego rywalem będzie Jason Radcliffe, czyli miejscowy zawodnik. Walka odbędzie się w catchweighcie do 90 kg, choć obaj zawodnicy wywodzą się z kategorii średniej. Wbrew pozorom – jest to jedyna walka, która sprawia wielu osobom problemy w typowaniu. To jedyny pojedynek, który na papierze jest totalnym 50:50. Ale jak widać – liczba 50 była tu najwidoczniej kluczowa. Rywal, jak na zakończenie kariery Chmielewskiego naprawdę jest solidny i nie ma czego się tutaj czepiać, walka może przysporzyć fanom wielu emocji. 

Czwartym pojedynkiem na gali będzie walka Damiana Janikowskiego z przyszłym potrójnym mistrzem organizacji UFC (oczywiście żart) – Tonym Gilesem. Chyba nie ma osoby, może poza rodziną Gilesa (chociaż kto wie, czy w niego wierzą), która miałaby jakiekolwiek wątpliwości w typowaniu tej walki. A jeśli ktoś ma – niech obejrzy jakikolwiek pojedynek Tony’ego, ale ostrzegam – robicie to na własną odpowiedzialność! Anglik to typowy bum, który został ściągnięty wyłącznie w celu odbudowania nieco już przykrytego ostatnimi porażkami, blasku Damiana. Różnica między Janikowskim a Gilesem to jakieś 20 klas. Mimo wszystko – presja na Damianie jest ogromna, gdyż jest po dwóch przegranych przez nokaut, a kolejne potknięcie i to z takim rywalem może definitywnie przekreślić jego dalszą karierę w MMA. 

Piąta potyczka to walka o (tymczasowy?) pas kategorii lekkiej między Normanem ParkiemMarcinem Wrzoskiem, który wskoczył za kontuzjowanego Mariana Ziółkowskiego. Gdy gruchnęły informacje o kontuzji Golden Boya – w oczach polskich fanów pojawiły się łzy. Nie bez powodu, bo Irlandczyk z Ziółkowskim daliby na pewno kapitalne i wyrównane widowisko, a w tej walce niestety spodziewać się można wyłącznie jednostronnego lania. Dlaczego? Otóż Parke’owi bliżej jest do kategorii półśredniej, gdzie Wrzoskowi do piórkowej. Zawodników dzieli praktycznie przewaga dwóch kategorii wagowych. Tyle, co Wrzosek waży na co dzień, Parke prawdopodobnie wniesie do klatki. Poza tym – Parke szykował się od początku na 5 rund, gdzie Wrzosek walkę wziął raptem 2 tygodnie przed galą. Siła i kondycja na pewno będą po stronie Irlandczyka, który w dodatku odbył pełny obóz przygotowawczy. Wrzoskowi oczywiście należy się szacunek za to, że walkę przyjął, bo do stracenia nie ma nic, a do zyskania ogrom. Nikogo winić nie można za podmianę, gdyż pojawiła się kontuzja, aczkolwiek karta walk na tym sporo straciła. 

Kolejny pojedynek to niemistrzowskie starcie Roberto Soldicia z wchodzącym na kilka dni przed galą – Michałem Pietrzakiem, który zastąpił kontuzjowanego Czecha – Patrika Kincla. O ile walka z Kinclem zapowiadała się mega ciekawie, o tyle starcie z Pietrzakiem będzie jednobramkowym pojedynkiem. Po raz kolejny warto jednak powtórzyć, że to nie wina KSW, natomiast skupmy się chwilę na pierwotnym zestawieniu. Czy gość nieznany kompletnie 99% Polaków, powinien z marszu, bez żadnej promocji dostawać walkę o pas? Temat przewija się od lat i jak widać, nadal nic nie jest w tym kierunku robione. Szkoda, że przygotowania do 5-rundowego pojedynku RoboCopa pójdą na marne, ale na pewno zaowocują w dalszym etapie kariery. 

Co-main eventem gali KSW 50 będzie starcie o pas kategorii półciężkiej, który nie był broniony od… maja 2017 roku. Do klatki wejdą dwaj Polacy, mistrz – Tomasz Narkun i pretendent – Przemysław Mysiala, mieszkający w Anglii. Podobnie, jak wyżej – Mysiala, mimo, że toczył walki na polskiej ziemi, nie jest znany szerszej publiczności. Organizacja KSW powinna mocno postawić na promocję pretendenta, chociażby dając mu jakąś walkę przed starciem mistrzowskim, ten zaś wchodzi z marszu od razu walczyć o pas. Wzmocnienie ciekawe, natomiast walka mistrzowska zdecydowanie niezasłużona, nie na ten moment. 

Ósmą walką będzie starcie… a nie, przecież to już main event! Ale jak to, tylko 8 walk? To gala jest w otwartym Polsacie? Nie… PPV! Eh… Przejdźmy zatem do main eventu angielskiej gali. W walce wieczoru rękawice skrzyżują Phil de Fries Luisem Henrique. Pierwotnie rywalem Anglika miał być Damian Grabowski, lecz po odnowionej kontuzji – wycofał się ze starcia mistrzowskiego. Organizacja w tym wypadku stanęła na wysokości zadania i sprowadziła naprawdę konkretne zastępstwo w postaci Brazylijczyka, który już jedną walkę w KSW wygrał. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że jest zdecydowanie lepszym rywalem dla mistrza, niż pierwotne zestawienie – warto jednak wziąć pod uwagę dwie kwestie. Po pierwsze, nie ma pełnego obozu przygotowawczego i nie wiadomo, w jakiej będzie formie. Owszem, walkę z Andryszakiem też wziął na ostatnią chwilę i wygrał, ale jednak tutaj pojedynek może odbyć się nawet na dystansie 25 min, a w tym aspekcie zdecydowanie górować będzie Anglik. Po drugie – kogo elektryzuje de Fries? Kogo elektryzuje Henrique? Jeśli to ma być main event gali… Cóż, niech nikogo nie zdziwi, jak w czasie walki wieczoru krzesełka będą świecić pustkami. Anglik mimo tego, że walczy u siebie – nie ma zbyt wielu fanów, którzy przyjdą obejrzeć jego starcie, co potwierdziła ostatnia gala w Londynie, gdzie podczas walki z Karolem Bedorfem – publiczność wykrzykiwała „Karol, Karol, Karol!”. 

Podsumowując: 

  • Karta walk się mocno rozsypała, ale nie jest to wina KSW, natomiast pierwotny jej układ także nie powalał.
  • Rozpiska mocna sportowo? Możliwe, choć mocny jest wyłącznie czerwony narożnik. Niebieski to w większości totalne nieporozumienie i mismatch.
  • Jubileusz powinien zostać przede wszystkim zorganizowany w Polsce, gdyż to tutaj KSW rozpoczęło swoją działalność i – nie ukrywajmy, wyłącznie w kraju organizacja odnotowuje sukcesy sprzedażowe, z drobnymi zagranicznymi wyjątkami. 
  • KSW 50 w idealnym świecie zostałoby tak zaplanowane, aby odbyło się na PGE Narodowym z ogromną pompą. Oczywiście, nie we wrześniu, ale mając na uwadze zbliżający się nr gali – można było wszystko lepiej dopiąć, aby się sklejało.
  • Tak, rozpiska gali KSW 50 mocno rozczarowuje, natomiast nie jest powiedziane, że walki nie dostarczą emocji + być może w niedzielę znajdziemy wysyp komentarzy, że była to gala roku?