Marcin Tybura daje sobie dwa lata na zdobycie pasa mistrzowskiego UFC

źródło: Marcin Tybura/facebook

Już w najbliższą sobotę 17 czerwca tym razem nie nocą ale wczesnym popołudniem, zobaczymy w oktagonie UFC najlepszego polskiego ciężkiego, Marcina Tyburę. Zawodnik z warszawskiego S4 Fight CLub zmierzy się z legendą MMA, Andreiem Arlovskim.

Przed tym historycznym wydarzeniem, niezwykle ważnym nie tylko dla samego zawodnika, ale też dla polskiego MMA w ogóle, Marcin Tybura udzielił obszernego wywiadu portalowi Sport.pl na temat tego jak trafił do MMA, jak widzi swoją przyszłość i czy ma plan na walkę z Arlovskim.

Antoni Partum: Większość Polaków oglądających MMA bardziej zna zawodników KSW niż UFC. Mamed Khalidov ma ponad milion fanów na Facebooku, a ty ”zaledwie” 20 tysięcy. Gdzie jesteś bardziej popularny: w Polsce czy zagranicą?
Marcin Tybura: KSW organizuje gale w Polsce, więc siłą rzeczy jest tu bardziej popularne. Trudno mi powiedzieć, czy jestem popularny konkretnie w Stanach Zjednoczonych. Ale moja sława chyba bardziej roznosi się na świecie. Zdarza się, że mnie rozpoznają w Polsce na ulicy, ale nie jakoś bardzo często. Ostatnio powodzenia życzyli mi ochroniarze na Okęciu.

Trochę przypominasz mi Fiodora Emalianenko, niegdyś czołowego zawodnika MMA na świecie. Gdybym ciebie nie znał i zobaczył przypadkowo na plaży, nie pomyślałbym, że jesteś jednym z najgroźniejszych ludzi na świecie.
Często słyszę takie opinie. Jeśli ktoś mnie nie zna, to rzadko mi wierzy na słowo, że jestem zawodnikiem MMA.

Jak zaczęła się twoja przygoda z MMA?
Dość przypadkowo. Dwanaście lat temu kolega zaprowadził mnie na trening MMA, a trener dość szybko uznał, że powinienem zacząć jeździć na zawody. Potem zacząłem także trenować BJJ.

Pracowałeś kiedyś jako bramkarz w klubie. Czy imprezowe bójki sprawiły, że zostałeś zawodnikiem MMA?
Pomyślałem, że z racji takiej pracy, warto zacząć trenować sporty walki. Bójki? Takie incydenty zdarzały się bardzo rzadko. Po prostu zawsze byłem duży, więc nadawałem się na ochroniarza.

Pochodzisz z Uniejowa, gdzie mieszka zaledwie 3 000 ludzi, a twój ojciec to rolnik. Gdyby nie MMA, też byś pracował na roli?
Też jestem rolnikiem. Mam kilka hektarów ziemi i jestem ubezpieczony w KRUS-ie. Ciężko się jednak utrzymać z takiej powierzchni, więc trudno mi gdybać. Jak wracam do Uniejowa, to nie ma taryfy ulgowej. Tata zaciąga mnie do pracy. Mam dużo rodzeństwa i każdy musi w domu trochę pomóc, tak nas wychowano.

Kiedy zacząłeś zarabiać na walkach tyle, żeby w pełni móc się skupić tylko na treningach?
Kontrakt z UFC był przełomowy, ale pieniądze z Rosji też były dobre. Z M-1 podpisałem kontrakt w 2013 roku. Wtedy mogłem myśleć tylko o trenowaniu, ale to były za małe pieniądze [około kilkudziesięciu tysięcy złotych za walkę – przyp. red.], żebym myślał o zabezpieczeniu przyszłości mojej rodziny.

Joanna Jędrzejczyk przez wiele lat była związana olsztyńskim klubem Berkut Arrachion, ale od kilku miesięcy trenuje w Stanach Zjednoczonych i jest bardzo zadowolona. Ty trenujesz na warszawskim Mokotowie w klubie S4. Chciałbyś spróbować zagranicą?
Trudno, żeby Joanna źle mówiła o klubie, w którym trenuje. Najważniejsze jest podejście zawodnika. Jak on nie ma ambicji, aby ciężko trenować, nawet najlepszy klub wtedy nie pomoże. Czasy się zmieniły. W Polsce są świetne warunki do trenowania. Mi tu jest świetnie.

W sobotę zmierzysz się z Andreiem Arlovskim (25-14), legendą UFC. Czy spełniło się twoje marzenie?
Ja do tego tak nie podchodzę. Teraz to mój przeciwnik, więc nie będę go wynosił na piedestał. Chciałem zawodnika z pierwszej dziesiątki rankingu i mam. Arlovski to wciąż silnie medialnie nazwisko i groźny zawodnik. Ewentualna wygrana może mi wiele dać.

Dostałeś nagrodę za nokaut roku, a tymczasem Arlovski ma ”szklaną” szczękę. Przegrał ostatnie cztery pojedynki. To też będzie walka z serii: „lepiej nie mrugać”?
Ale przegrał ze świetnymi zawodnikami [m.in.: ze Stipe Miocicem i Alistairem Overeemem – przyp. red.]. Nie wychodzi do klatki tylko po pieniądze. Traktuje naszą walkę poważnie, przecież specjalnie zmienił klub i trenera. Wciąż chce wrócić do ścisłej czołówki MMA. Sam też muszę uważać na jego stójkę. Dużą uwagę podczas przygotowań kładliśmy także na zapasy. Ale tak, lepiej nie mrugać!

W S4 trenuje z wami Damian Janikowski. Czy brązowy medalista olimpijski w zapasach, a obecnie początkujący zawodnik MMA, pomaga Tobie w przygotowaniach?
Damian na pewno ma duży talent, ale raczej skupia się na swoich przygotowaniach. Mam własny sztab trenerski od zapasów.

Na sali treningowej spotykasz też Popka Monstera. Co o nim możesz powiedzieć?
Minęliśmy się kilka razy na treningach, ale musi jeszcze sporo udowodnić, żeby zostać nazwanym zawodnikiem MMA. Gdyby ktoś z takim trybem życia, tak szybko przestawił się na profesjonalny sport, to by tylko źle świadczyło o wszechstylowej walce wręcz. Mogę jednak powiedzieć, że naprawdę ciężko harował.

Janikowski i Popek walczyli na KSW 39 na Stadionie Narodowy. Nie żałujesz, że nie mogłeś być na takiej imprezie?
Absolutnie. Cieszę się, że jestem w UFC, czyli najlepszej na świecie organizacji MMA. Jedyne czego mogę zazdrościć to prawie 60 tysięcy polskich kibiców.

Kto jest najlepszy zawodnikiem wagi ciężkiej?
Stipe Miocić, aktualny mistrz UFC.

A Ty kiedy zostaniesz najlepszy?
W ciągu dwóch lat.

Już za trzy dni Marcin będzie mógł udowodnić, że jest na najlepszej drodze ku swojemu ambitnemu celowi.

 

źródło: Sport.pl