Ich rywalizacja, nie tylko w oktagonie, była niewątpliwie czynnikiem który pomógł wykreować kobiece MMA a z nich zrobić gwiazdy tego sportu, Ronda Rousey i Miesha Tate, czy powinny jeszcze raz stanąć na kursie kolizyjnym?
Po raz pierwszy ich pięści skrzyżowały się na jednej z gal nieistniejącej już organizacji Strikeforce w marcu 2012 roku, Ronda poddała wtedy Mieshe już w pierwszej rundzie. Kolejny raz obie Panie spotkały się już w UFC, na gali z numerem 168, walka zakończyła się w ten sam sposób ale trwała odrobinę dłużej, Tate wytrwała do trzeciej rundy.
Tate w ostatnim wydaniu „The MMA Hour” sporo miejsca poświęciła swoje odwiecznej rywalce:
Nie mogę powiedzieć że jej nienawidzę, to za duże słowo, po prostu jej nie lubię. Wydarzyło się między nami zbyt wiele rzeczy żebym mogła czuć do niej sympatie, w wielu sytuacjach zachowała się bardzo niegrzecznie i to ją skreśla. Ale nie jestem osobą której nienawiść zaślepia wszystko, szanuje jej osiągnięcia sportowe.
Miesha powiedziała także:
Żałuje że nie mogę z nią walczyć po raz trzeci, bardzo bym tego chciała. Z tych dwóch porażek wyciągnęłam więcej nauki niż z wszystkiego innego co mnie spotkało w oktagonie, zawsze potem wracałam mocniejsza.
Tate zakończyła karierę po porażce z Raquel Pennington na UFC 205, ostatnim występem Rondy była przegrana z Amandą Nunes na UFC 207.