„Na co komu dziś wczorajsza miłość” – śpiewa Lady Pank, a ja razem z nim parafrazując tytuł piosenki w odniesieniu do współczesnego MMA.
Wydaje się, że jeszcze niedawno MMA było piękne, świeże i młode. Ale gdy wyjmiemy głowę z piasku i rozejrzymy się dookoła, to nagle okazuje się, że sprawa poszła już gdzieś indziej, kompletnie na boki, wbrew lojalności zwykłego fana.
Nie ma co ukrywać, że rynkiem wstrząsnęła mała rewolucja, który niczym wąż strząsnął z siebie dawną skórę by przeobrazić się w nowe zwierzę. Tak, dobrze czytacie – nowe zwierzę. Bo to nie jest tylko zmiana powierzchowna – to już inna krew i inne wnętrzności.
W dobie gdy odpryski typu freakfightowe organizacje, walki na gołe pięści, celebryci w klatce, boks na pokaz i wiele innych rzeczy zdobywają serca fanów w Polsce i na całym świecie, czy zwykłe MMA stało się przez to nagle przestarzałe i nieatrakcyjne?
W pewnym sensie te rozważania ubrane w nowy felieton są kontynuacją tekstu „Rewolucja w KSW, czyli krótki esej o sporcie i rozrywce„. Tam jednak zapalnikiem była konkretna sytuacja i konkretna organizacja, tutaj raczej popłynę na wody typowo ogólne i filozoficzne. Bo muszę przyznać, że to co się dzieje wstrząsa również mną, i czuję się właśnie jak ktoś kto dopiero wyjął głowę z piasku.
Taka jest prawda – coś co wydawało się rozrywkowym upośledzonym kuzynem MMA nagle wyrasta na konkurencję. Rynek zaczyna być tym zawalony, tylko ciekawe czy zarazem to spycha zwykłe MMA w czeluści zapomnienia.
Wydawać by się mogło, że nie i nic na to nie wskazuje. Gdyby nagle usunąć „zwykłe MMA” to jak ci wszyscy celebryci lub poboczni zawodnicy mieliby trenować przed walką, a taki Jake Paul byłby zmuszony wywoływać do starcia tylko pięściarzy. Samo MMA nadal cieszy się dużym zainteresowaniem. Możliwe, że dyscyplina po prostu okrzepła tam gdzie były do tego odpowiednie warunki. Nawet polska organizacja KSW, kiedyś mieszająca MMA z rozrywką i freakfightami, postanowiła postawić krok do przodu w sensie sportowym.
To jednak nie jest koniec, bo pomysłów do rozkrajania bitki sportowej nie brakuje. Choćby niedawno widziałam wideo z walk w klatce na… poduszki. Prawdopodobnie uraczymy w niedalekiej przyszłości więcej takich tworów. Trzeba się do tego przyzwyczaić.
Mieszane sztuki walki stały się zwyczajnie bazą, lub podbazą, pod przeróżne formy walk rozrywkowych.
Czemu celebryci czy znane postacie internetu muszą się lać po mordach? Dlaczego na przykład nie ścigają się na bieżni, albo nie grają w tenisa? Na drugą propozycję mogę sama odpowiedzieć: jako fanka tenisa widziałam kiedyś jak polskie gwiazdy, aktorzy, kabareciarze i inne znane postacie grały w tenisa. Było to nudne i stanowiło nie więcej niż ciekawostkę. I podejrzewam, że to samo dotyczy innych dyscyplin sportowych. Natomiast bitka sama w sobie zawsze wydaje się ciekawa. Walka ma w sobie odłam brutalności, jakiego nie posiadają inne sporty.
Do tego dodać jarmarczną otoczkę, regularne trashtalki plus jakieś afery i tadam! mamy gwarant rozrywkowy uzupełniony. Reszta wydaje się tylko dodatkiem.
Odłam brutalności często przyciąga jednak bez względu na nazwisko zawodników. Wystarczy postawić na przeciwko siebie w małym ringu potężnych chłopów z osiedlowymi ksywkami, którzy będą się lać aż któryś padnie. I znów tadam! jest sukces.
Na więc komu zwykłe MMA? Skoro uleciał gaz? No właśnie nie uleciał i na tym kończy się parafrazowanie piosenki Lady Pank. Można mieć pretensje do świata, że częściej do walk ludzi przyciąga prosta rozrywka, albo że takie rzeczy zabierają fanów „zwykłego MMA”. Te pretensje jednak nie wpływają na sam rozwój mieszanych sztuk walki w tej formie jaką znamy. Tak, to wciąż świeży i młody sport. To dopiero kolejne okrzepnięcie, ale podejrzewam, że w samej dyscyplinie doczekamy się jeszcze kilku (przynajmniej małych) rewolucji.
I co najważniejsze: zwykłe MMA może w tabelkach popularności zaliczy pewien spadek, ale za to świadomość nowego fana będzie mocna niczym skała, a chęć nauczenia się oglądania nowej dyscypliny zrodzi fana lojalnego, ciekawego, pełnego nadziei i zaraz konkretnej krytyki.
Tymczasem dla laików wszystko prawdopodobnie wygląda tak samo i chyba nie do końca rozróżniają jedne gale od drugich i to chyba największy minus tej całej rewolucji odpryskowej.
Zwykłe MMA jest potrzebne fanom sportu, którzy szukają w bitce zagadki rozgryzienia: formy zawodników, techniki, rankingów, potencjału, i tak dalej. To są konkretne rzeczy, które mogą wciągnąć widza na nowe wody. Wiadomo, nie oznacza to, że ktoś poza zwykłym MMA nie będzie szukał np. owej otoczki rozrywki lub różnorodności. Ciekawość jest duża i mogę się założyć, że nawet najwięksi krytycy „nie/zwykłego MMA” próbowali sprawdzić z czym to się je.
Ostatecznie zwykłe MMA broni się samo. Ta cienka granica, postawiona przez nowe „dyscypliny”, zarazem wiąże jak i wykreśla sport od rozrywki. To wydaje się nieuniknione. A jednak trzeba pamiętać, że samo MMA też jest rozrywką, jak każdy sport, który lubimy oglądać. Tylko sposób podejścia może się różnić. Zwykłe MMA ma w sobie czasem mnóstwo rozrywki, którą na co dzień zapewnia odpryskowa rewolucja, ot choćby afery z Conorem McGregorem albo pełne „mięsnych” ripost konferencje przed galami. To punkt wspólny, tylko że w zwykłym MMA to zaledwie punkt wyjścia, a nie większa część widowiska.
Jedno można powiedzieć na pewno: przy tym wszystkim zwykłe MMA zyskuje coraz bardziej sportowy wymiar. W gęstwinie porównań jako główna rozrywka wygrywa zwykły sport.