W każdym sporcie, w każdej branży są tacy ludzie, którym kolokwialnie rzecz ujmując nikt nie podskoczy. Wbrew pozorom nie dlatego, że mogą dać w ryj, ale z kilku różnych powodów. Branża MMA jest tak mała, że limit wbitych cw…szpil, w ludzi, z którymi nam nie po drodze jest bardzo niski. Każda niesnaska, każde słowo za dużo, każdy wywiad czy publiczny komentarz w mediach społecznościowych może nieść za sobą większe lub mniejsze konsekwencje. Nasuwa się więc pytanie czy są w polskim MMA ludzie na tyle niezależni, na tyle nietykalni, że mogą mówić co chcą bez ponoszenia druzgocących konsekwencji? Moim zdaniem tak, a sylwetki tej trójki oraz argumenty za tym idące postaram się wam przybliżyć w następnych akapitach.
Ta zawodniczka jest tak naprawdę „prowodyrem” całego zamieszania, bo to jej słowa dotknęły wielu, a jeszcze większą rzeszę wzburzyły. Nasza duma narodowa, szeroko wychodząca poza świat MMA – Joanna Jędrzejczyk w jednym z wywiadów poza branżowych powiedziała: „Wiesz jaki jest problem z polskimi zawodnikami? Wybierają sobie do walk przeciwników-kelnerów po to tylko, by poprawić sobie ranking. A ja zrobiłam inaczej. Brałam walki, w których skazywano mnie na pożarcie”. Z tą wypowiedzią jest trochę tak jak ze słowami Krzyśka Soszyńskiego, który swego czasu powiedział, że 95% zawodników UFC miało do czynienia z dopingiem. Aśka nie odkryła Ameryki, powiedziała jak jest, a to, że nikt inny nie miał odwagi tego powiedzieć wynika dokładnie z tematu tego artykułu. Asia zrobiła to, czego nie zrobi 99% polskich zawodników, wdrapała się na sam szczyt, i teraz może ciskać gromami w polski świat MMA. W jej przypadku to przywilej nieobarczony niemal żadnymi konsekwencjami. Olsztynianka skończy karierę w UFC, a do tego prawdopodobnie wkroczy do galerii sław tej federacji. Niedługo nie będzie się musiała martwić o pieniądze, a wtedy możemy usłyszeć jeszcze kilka prawd, które co najśmieszniejsze każdy zna. Ja oczywiście nie uważam, że ona to będzie robić i z pewnością nawet o tym nie myśli, ale ciężką pracą nabyła ten elitarny przywilej.
Przechodzimy do dużo ostrzejszej postaci, choć pewnie większość z was akurat tego przymiotnika zupełnie nie dopasowałaby do niego w żadnej układance. Łukasz Jurkowski, bo o nim mowa to osoba, która z jednej strony wydaje się totalnie nie pasować do tego grona, dlaczego? Każda wypowiedź „Jurasa” choćby nie wiem jak boleśnie szczera brzmi tak prawdziwie i tak wiarygodnie, że nie wyobrażam sobie, aby ktoś mógł z nim wygrać polemikę. Wszystko, co można z nim ugrać to pozostanie przy swoim zdaniu i uszanowanie jego wizji na dany temat. Nie znam Łukasza osobiście, i choć mamy wspólnych znajomych to póki co niedane nam było się poznać, ale jestem niemal pewien, że wytłumaczyłby albo przekonałby mnie do wielu swoich racji. Z czego to wynika? Z autorytetu. Z perspektywy czasu decyzja o końcu kariery, a raczej dziesiąta porażka, którą ją spowodowała wypadła w najlepszym momencie. Na MMA był już „boom”, wszystko zaczęło się rozpędzać, a nasz bohater odnalazł się w tym wszystkim tak bardzo, że z nadmiaru obowiązków i prawdopodobnego, lecz niestwierdzonego pracoholizmu aktualnie musiał zrobić sobie przerwę ze względów zdrowotnych. Przywilej, jaki posiada wynika z wielu rzeczy, m.in.: nie jest pracownikiem etatowym żadnej stacji, nie jest redaktorem żadnego portalu, nie jest zawodnikiem żadnej federacji w Polsce, nie jest promotorem, nie jest sędzią, nie jest menadżerem. Tak naprawdę mógłby powiedzieć wszystko, albo prawie wszystko o wszystkich i nadal miałby sponsorów, nadal komentowałby walki, nadal prowadziłby treningi, nadal zapraszano by go w roli gościa, eksperta, anonsera itd. itp. I nie chodzi o to, że „Juras ma zawsze racje!”, tylko dlatego, że byłby szczery w zgodzie ze swoim sumieniem, a ta szczerość prawie na pewno nie odbiegałaby od prawdy. Wynika to też z faktu, że robił w polskim MMA już prawie wszystko, zna ten świat od początku i od końca, wiedzę ma prawie absolutną, bo widział ten świat różnymi oczami i od różnych stron, a do tego jest pasjonatem i kocha ten sport. Aśka już jest legendą polskiego MMA, Łukasz z kolei jest jego ikoną.
Na deser pozwoliłem sobie zostawić personę, którą tak naprawdę jest obserwatorem tego świata, naocznym świadkiem na etacie nieopłacanym w żadnym stopniu przez branżę MMA. Pan Andrzej Janisz, głos polskiego radia, wybitny komentator, profesjonalista, dziennikarz odznaczony przez Prezydenta Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, laureat Złotego mikrofonu. W zasadzie odpowiedź na pytanie: dlaczego Pan Andrzej to niezależna osobistość polskiego MMA, jest zawarta w zapowiedzi. „Relacje” finansowe Pana Andrzeja z branżą MMA kończą się na tym, że Polsat płaci za jego komentarz podczas 4 gal KSW w roku. Tyle. Brak sponsora z branży, brak przynależności do telewizji, żadnych związków z klubami, trenerami, promotorami, zawodnikami, mediami branżowymi poza poziomem koleżeńskim. To czyni z naszego ostatniego bohatera osobę totalnie niezależną, a przy tym wyśmienicie obeznaną w świecie MMA. Być może Pan Andrzej nie spędził na macie tysięcy godzin szlifując techniki MMA, ale wszystkie je zna i widział na żywo. Duet „J&J” widział prawdopodobnie najwięcej gal MMA na żywo, i nie chodzi tu o KSW czy PLMMA, choć tu również są z pewnością w ścisłej czołówce, ale o gale UFC, które wspólnie komentowali dla stacji Orange Sport. Niezależność, wiedza, klasa, profesjonalizm, takt, doświadczenie dziennikarskie i jeszcze wiele innych aspektów czyni z Pana Andrzeja osobę, która może sobie pozwolić na wszystko, jeśli mówimy o polskim MMA. Nic poza odsunięciem od komentowania KSW i braku udziału w kolejnych odcinkach magazynu Puncher nie może w rodzimym MMA i nie tylko przytrafić się czołowemu komentatorowi w tym kraju.
Pewnie zastanawiacie się, czemu ten albo tamten nie ma takich „mocy” jak w/w trójka? Hierarchia jest bezlitosna. Zawodnikowi nie „kalkuluje” się krytyka, choćby całkowicie słuszna np. federacji, dla której walczy, sztabu szkoleniowego, sponsora, menadżera, innego klubu, dlaczego? Federacja nie będzie dawać walk, sztab się posypie, sponsor odejdzie, menadżer się zwolni, w innym klubie zamknie sobie możliwość sparingów, wymieniać można długo. To samo tyczy się innych funkcji w naszym MMA powiązanych finansowo. Zapytacie, a wy? Przecież dziennikarze opierają swój zawód na wolności słowa? Nawet w tym artykule musiałem mieć się na baczności, co nie oznacza, że którekolwiek słowo jest sprzeczne z tym co myślę, bo nie, ale mogłem napisać więcej. Czemu często ja i moi koledzy tego nie robimy? Przecież gorące ploty, newsy czy fakty świetnie się klikają? To działanie na krotką metę. Dziś mam 1000 lajków więcej, a przez kilka miesięcy czy lat gale tej czy tamtej federacji będę oglądał w domu albo za bilet. Do tego albo tamtego klubu mnie nie wpuszczą, zawodnicy tego czy tamtego menadżera prędzej dadzą mi w ryj niż dadzą wywiad. Dlatego wiele historii branża MMA trzyma dla siebie, bo ich jawność się po prostu nie opłaca…smutne? Tak. Prawdziwe? Owszem. Czy to się zmieni? Albo nie prędko, albo nie doczekam. Czy to źle? Niekoniecznie. Dlaczego? Bo kij ma zawsze dwa końce…