Na najbliższej gali KSW Phil De Fries będzie bronił mistrzowskiego w starciu z Karolem Bedorfem. Wcześniej jednak miał swój epizod w UFC, w którym stoczył 4 pojedynki, których nie wspomina dobrze.
Anglik opowiedział o przeciwnościach losu, które go trapiły od dziecka i zdecydowanie wpłynęły na jego występy w największej organizacji świata:
Stoczyłem parę walk Japonii po UFC. Przegrałem w Japonii. Wróciłem i znów zacząłem walczyć na lokalnych galach. Pokonał mnie gość, który rankingowo nie jest tak wysoko.Po tym, popadłem w lekką depresję i zacząłem popijać alkohol. Na szczęście, kiedy to się stało, dostałem lekarstwo na mój lęk. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że na to cierpię, póki nie zacząłem zaglądać do kieliszka – przez to popadłem w depresję.To jakieś g*wno – wracać z UFC do walk na lokalnych galach. Teraz zawalczyłbym tam, jeśli bym musiał, ale na tamten moment miałem przerośnięte ego – byłem młodym gościem myślącym, że jestem kimś ważnym, bo walczyłem w UFC, jak później wróciłem na lokalne gale, to było jak kopniak w krocze. Potrzebujesz takich sytuacji. Cieszę się, że to się stało.Poszedłem do lekarza, dostałem leki i parę rad.
Od tego czasu wróciłem z trzema wygranymi z rzędu. To zrewolucjonizowało mój styl walki. Sięgnięcie dna było tym, czego potrzebowałem.
To była obawa przed porażką, ale też tego, że nazwą Cię nieudacznikiem [jeśli przegrasz]. Od dziecka miałem stany lękowy, nawet nie byłem w stanie wykonać telefonu. Nie byłem w stanie z nikim zamienić słowa – to było chore. Poszedłbym do pracy, a martwiłbym się, że zostawiłem otwarte drzwi wejściowe, a później bym wrócił sprawdzić czy tak jest. Jeśli jesteś zbyt przestraszony, żeby wykonać telefon, wyobraź sobie jak będziesz przerażony mając zawalczyć z jednym z tych wariatów z UFC!
wyjaśnił.