Wielki powrót do Gdańska, nowy-stary przeciwnik, intensywne przygotowania w Tajlandii i Warszawie, a przede wszystkim – spokój mistrza. Sebastian Przybysz przed sobotnią galą XTB KSW 107 nie daje się ponieść emocjom. Mimo że zawalczy na swoim terenie, w hali Ergo Arena, nie planuje żadnych rewolucji – poza jedną muzyczną niespodzianką dla kibiców.
ZAKŁAD BEZ RYZYKA – każdy do 100 zł – obstawiaj walki MMA na Fortunie!
Sebastian Przybysz nie ukrywa sentymentu związanego z nadchodzącą walką. Choć nie wystąpi w walce wieczoru, starcie w Gdańsku – jego rodzinnym mieście – traktuje jak wyjątkowe wydarzenie.
To będzie coś więcej niż tylko walka. To będzie święto dla mnie i dla moich kibiców. Specjalnie dla nich przygotowałem koszulki Team Przybysz i jeszcze jedną niespodziankę na samą walkę. Ale muzyki nie zmieniam… a może jednak coś z nią zrobię.
– zapowiedział tajemniczo w wywiadzie udzielonym naszemu portalowi.
Pojedynek z Oleksiim Polishchukiem nie był pierwotnie planowany. Jak wyjaśnia Przybysz, zmiana rywala przyszła z góry – decyzja została podjęta przez organizację KSW, bez jego wpływu. Nie było żadnej kontuzji, po prostu: nowy przeciwnik, nowe wyzwanie.
To nie był mój wybór. Po prostu dostałem informację, że mam nowego rywala. Ale jednym z moich warunków przy podpisywaniu nowego kontraktu było to, żeby kategoria kogucia była wzmacniana i rozwijana. Dostałem taką obietnicę i liczę, że KSW się z niej wywiąże.
– zdradził.
Na pytanie o poziom Oleksiiego Polishchuka, Przybysz odpowiada z respektem, ale bez przesadnego uznania. Zauważa, że jego sobotni przeciwnik to zawodnik nieprzewidywalny, który w zasadzie nie ma nic do stracenia.
To może być jego największy atut – wyjdzie jak dzikus, bez presji, a tacy rywale są niebezpieczni. Ale obiektywnie: technicznie jestem od niego lepszy w każdej płaszczyźnie. Widziałem jego ostatni pojedynek z Rocherem Labesem – wygrał, brawo dla niego, ale Labes to nie jest poziom czołówki KSW.
Co jednak najważniejsze – Przybysz wydaje się być bardziej spokojny niż kiedykolwiek wcześniej. Nie daje się wciągnąć w narrację o presji czy emocjach. Uważa, że to właśnie jego wewnętrzny balans będzie kluczowy w sobotni wieczór.
Nie mam nic do udowodnienia. Ciężko trenowałem, byłem w Tajlandii, miałem intensywne sparingi w WCA. Chłopaki tam próbowali mnie zajechać, serio. Były momenty, że chciało mi się rzygać po treningach. Ale przetrwałem i wiem, że to wszystko zaprocentuje w walce.
W narożniku nie będzie zmian – współpraca z trenerami Jakubowskim i Arbim będzie kontynuowana. Po ostatnim występie Przybysz nie widzi powodu, by coś zmieniać.
To był duży test i zdał go każdy z nas. Teraz jesteśmy jeszcze lepiej przygotowani. Nic nie zostawiłem przypadkowi.
– podsumował mistrz.
Sebastian Przybysz od 2018 roku zbudował w KSW jedną z najbardziej wyrazistych karier w wadze koguciej, notując aż dziesięć zwycięstw i cztery porażki. Po debiutanckim triumfie nad Dawidem Gralką szybko piął się w hierarchii, zdobywając pas mistrzowski w starciu z Antunem Raciciem i dwukrotnie skutecznie go broniąc – pokonując Werllesona Martinsa i Brunona Santosa. Na jego drodze czterokrotnie stawał Jakub Wikłacz, z którym stoczył zaciętą, czteroczęściową sagę – zakończoną remisem, dwiema porażkami oraz jednym zwycięstwem. Przybysz znany jest z widowiskowego stylu walki, efektownych skończeń i nieustannej presji, co czyni go jednym z najbardziej ekscytujących zawodników organizacji. Po odejściu „Masy” z KSW, Przybysz stoczył pojedynek z Brunonem Azevedo, o wakujące trofeum wagi koguciej. Polak wygrał starcie decyzją.
Zobacz także: „Mną też wycierali sobie mordę przed walką o pas” – „Różal” wierzy w wygraną Arka Wrzoska na KSW 107
Więcej informacji w naszym wywiadzie:
foto: KSW