Nie martwcie się, nie mam zamiaru bawić się w sędziowanie walki Jones vs Reyes na UFC 247. Raczej stanę z boku i spojrzę na całą sytuację jak to ja – osoba, która zna się na MMA zaledwie trochę lepiej niż zwykły śmiertelnik.
Zacznę od historyjki: dawno temu, gdy dopiero zaczynałam oglądać gale UFC, widziałam taką walkę mistrzowską, już nie pamiętam kto z kim. Walka chyba skończyła się splitem na korzyść mistrza. Bardzo mną to wzburzyło, bo wydawało mi się, że lepszy był pretendent. Ktoś mi jednak wyjaśnił, że w walkach mistrzowskich przewaga pretendenta musi być zdecydowana by mógł odebrać pas mistrzowi. Wzięłam to więc za pewnik i okazało się z czasem, że jest to opinia podzielana i często powtarzana przy okazji bliskich walk mistrzowskich.
Teraz jest już parę lat więcej i wiele gal więcej i powoli zaczynam wątpić w ten pewnik. Czy to na pewno uczciwe? Że z góry zakłada się przy bliskiej walce zwycięstwo mistrza? Nawet jeśli te kilka szczegółów przeważa na stronę pretendenta. Nie zrozumcie mnie źle, nie będę sędziować walki, która odbyła się w ten weekend na gali UFC 247, czyli starcia Jona Jonesa z Dominiciem Reyesem.
Bardziej interesuje mnie aspekt całej tej kontrowersji związanej z werdyktem bo zmusił mnie do skorygowania pewnych założeń.
Musisz z mistrzem, bo inaczej…
Nie ma takiej zasady! To tylko przypuszczenie, które ułatwia nam tłumaczenie werdyktu sędziów. Sędziowie mają swoje rozpiski punktacji, oceniania walki, oni patrzą się na pewne aspekty, na które my niekoniecznie musimy, no chyba, że po walce, gdy wydaje nam się, że już jesteśmy „mądrzejsi po szkodzie”.
Sędziowanie MMA wydaje mi się równie popierdzielone jak np. sędziowanie skoków narciarskich: tam jest jakieś odejmowanie punktów za wiatr, punktacja za styl, i takie tam. W MMA nie ocenia się jak np. w piłce nożnej czy tenisie, gdzie są odpowiednie zapisy, których sędzia musi się trzymać. Oczywiście, i tak pojawiają się błędy w sędziowaniu. To nieuniknione w żadnej dyscyplinie sportowej.
Nikt nie chce być złym sędzią
W MMA łatwiej o rozmycie, tym bardziej, że jak na świeżą dyscyplinę te zasady są zmienne, wciąż są korygowane, częściej przynajmniej niż w innych sportach. Każdy zawodnik ma indywidualny styl walki i jeśli walka rozstrzyga się na dystansie trzeba spojrzeć na każdą rundę z osobna, podliczyć uderzenia, obalenia, kontrolę w klatce i jeszcze wiele innych rzeczy. Powiedzmy więc, że sędziowie bardziej spisują cyferki, potem łączą je w całość, by na końcu osądzić, kto wygrał.
Myślę, że naprawdę mało wiemy o pracy sędziów. Łatwo nam oceniać, i nawet jeśli ktoś potem usiądzie z długopisem i kartką papieru i sam zabawi się w takiego sędziego, to czy nie ma po prostu łatwiej? Analiza takiej walki na spokojnie, z możliwością pauzy i cofnięcia materiału wideo by sprawdzić dokładnie jakiś cios, to takie trochę oszustwo. I żaden z zawodników nie będzie przecież czekał ileś tam czasu aż sędziowie prawidłowo ocenią i podliczą (a pewnie i tak by coś takiego nie wykluczyło kontrowersji). Wydaje się to specyfiką każdej dyscypliny, że sędziowanie jest natychmiastowe, lub z zaledwie chwilowym opóźnieniem w razie wątpliwości.
To oczywiście nie tłumaczy kuriozalnych sytuacji, które zdarzają się, może nie za często, ale zdarzają. Wtedy nagle winni są tylko sędziowie. Wylewa się na nich wiadro hejtu. Dana White jest wściekły, kibice są wściekli, Reyes jest rozgoryczony, wszystko to komentują. Są tacy co bronią werdyktu sędziów, są też tacy co widzą w tym tzw. „wałek”.
I teraz zachodzi pytanie: czy sędziowie wiedzą, że nie ma takiego zapisu, że mistrza trzeba pokonać zdecydowanie? Że powinni sędziować tak, jak przykazały zasady bez względu na to czy jest to walka o pas czy nie? Może warto się ich spytać? To już zostawiam ludziom, którzy wiedzą kogo się o to zapytać, a może i sami sędziowie odezwą się gdzieś pod tym tekstem i wyjaśnią nam parę spraw?
Tylko pytanie czy to zmieni czyjekolwiek zdanie? Ktoś kto widział wygraną Reyesa zapewne będzie chciał wejść w dyskusję z kimś, kto widział wygraną Jonesa. Z tego mogą wyniknąć świetne argumenty, ale czy to rozwiążę sprawę? Otrzymamy może nawet sensowną dyskusję, jednakże sędziowie z Houston pozostaną i tak sami ze swoim problemem. Problemem braku zaufania do nich, jaki się zrodził po tej gali.
Jones – Reyes. Co ja widziałam?
No dobra, trochę ocenię ową walkę, ale tylko dla podkreślenia pewnych kwestii zawartych w tym tekście.
Widziałam remis, bo całe starcie zamglił mi ten pieprzony pewnik o tym, że wygrana nad mistrzem musi być zdecydowana!
Ostatecznie może to dobrze, bo nikogo nie faworyzowałam po starciu i ze wzruszeniem ramion przyjęłam wygraną Jona Jonesa.
Jednak gdy poczytałam o tym jak prawe wszyscy się oburzają na ten wynik to jakby otworzyło mi oczy. Nagle zrozumiałam, że wynik walki mógł pójść naprawdę w każdą stronę. To było bliskie starcie, gdzie wszyscy widzieli, że więcej ciosów wyprowadził Dominic Reyes. Za to inni tłumaczyli przewagę Jonesa tym, że cały czas wywierał presję i ganiał rywala po klatce.
Wydaje mi się, że jednak ten werdykt idzie obronić, oni (sędziowie z Houston) gapili się w te swoje cyferki łącząc je w całość na podstawie zasad oceniania. Przy takiej walce mogło pójść w każdą stronę, jeśli liczy się tak wiele aspektów, które decydują o wyniku walki.
Więc wstrzymuję się od oceniania i zwracam tylko uwagę na kwestię tej nieszczęsnej niepisanej zasady o przewadze mistrza.
Co wciąż nie tłumaczy dlaczego jeden z sędziów dał 49-46.