Chociaż Damian Janikowski wszedł do zawodowego świata MMA dopiero w roku 2017, jego życie związało się z matą i sportami walki już w dzieciństwie.

W wieku dziewięciu lat poszedłem do tej samej szkoły podstawowej co mój starszy kuzyn, Mariusz Bielecki. W tym czasie mój pierwszy trener, Leszek Użałowicz, chodził po szkołach podstawowych i robił nabory. Pokazywał prezentację, opowiadał o zawodnikach. Mówił co daje sport i zachęcał do treningów. Mój kuzyn trafił na takie nabory i poszedł pierwszy na salę zapaśniczą. Później namówił mnie. Pamiętam, że wziąłem kolorowe trampki, spodenki, koszulkę i poszedłem pierwszy raz na zapaśniczą matę. Spodobało mi się. To było chwilę przed świętami 1999 roku i od tamtej pory, dzień w dzień byłem na sali.

Zapasy od pierwszej chwili wciągnęły Damiana, który uznał, że to jest sport przeznaczony właśnie dla niego.

Dostrzegałem w sobie sportowy potencjał. Podobało mi się to, że nie muszę siedzieć na podwórku, że mam nowych kolegów, że chodzi tam mój kuzyn. Zaczęło mnie to fascynować i pomimo mojego młode wieku podchodziłem do treningów bardzo poważnie. Widziałem bowiem, że z miesiąca na miesiąc rozwijam się błyskawicznie. Bardzo szybko zacząłem gonić chłopaków. Po kilku miesiącach byłem już na poziomie tych, którzy trenowali rok lub dłużej.

Same treningi były bardzo wymagające, ale Damianowie to właśnie się podobało.

Wszystko wynika z charakteru i tego jak za młodu się wychowujemy. Gdy zaczynałem trenować zapasy, trener na sali był jak rodzic, trzymał wszystko twardą ręką i we wszystkim trzeba było się go słuchać, trzeba było go szanować. Jeśli więc na salę trafił ktoś bez mocnego charakteru, nie dawał rady. W moich czasach to była twarda szkoła, twarda ręka i dyscyplina.

Ambitne podejście Damiana do treningów szybko przełożyło się na jego rozwój, sukcesy sportowe i medale zdobywane na mistrzostwach świata i Europy.

Od 2003 roku byłem reprezentantem kraju na mistrzostwach Europy i świata. Po trzech latach trenowania byłem już w swojej kategorii wiekowej najlepszym zapaśnikiem w Polsce, więc dostałem szansę, żeby reprezentować kraj. Od 2004 roku, aż po ostatni sezon moich zapasów, rok w rok byłem najlepszy w Polsce i rok w rok jeździłem na mistrzostwa Europy i świata.

Damian cały czas marzył jednak o tym najważniejszym trofeum, czyli medalu zdobytym na igrzyskach olimpijskich.

Już w okolicach 2007 roku pojawiło się w mojej głowie marzenie o igrzyskach olimpijskich, ponieważ w tym właśnie roku zacząłem pracę w grupie seniorów. Już jako junior trenowałem z zawodnikami, którzy szykowali się na kwalifikacje do igrzysk olimpijskich. Byłem jednak jeszcze za młody i za słaby na 2008 rok i igrzyska w Pekinie, ale wiedziałem, że doganiam starszych kolegów i jestem w stanie za dwa, trzy lata z nimi wygrywać. Robiłem więc wszystko, żeby pojechać na igrzyska olimpijskie. I cztery lata później, w 2012 roku pojechałem.

Brązowy medal wywalczony podczas Letnich Igrzysk Olimpijskie 2012 w Londynie okazał się pięknym zwieńczeniem zapaśniczej kariery Damiana.

Bardzo się cieszę z tego co osiągnąłem. Medal zdobyty na igrzyskach olimpijskich dał mi motywację do kolejnych lat pracy i tego, żeby w 2016 roku ponownie spróbować zdobyć kwalifikacje i pojechać raz jeszcze na igrzyska, lecz już tak od 2015 roku coś w sztabie szło nie tak jak powinno. Wydawało mi się, że szkolenie idzie w złą stronę, że trenujemy bardzo mocno i ciężej niż kiedyś, więc powinniśmy mieć jeszcze lepsze wyniki, a jednak tak się nie działo. Gdzieś więc w głowie tliła mi się myśl o zakończeniu kariery zapaśniczej, ale po kwalifikacjach i igrzyskach. W roku 2016 postawiłem sobie ultimatum, że jeżeli nie zrobię kwalifikacji na igrzyska, to nie ma co dłużej siedzieć w zapasach. W trakcie mojej kariery zdobyłem dwa medale mistrzostw Europy, trzy mistrzostw świata, jeden medal wojskowych igrzysk i medal olimpijski. Czułem więc, że osiągnąłem w tym sporcie bardzo dużo. Nie miałem więc problemu z tym, żeby przejść na zawodowstwo i wkroczyć w szeregi federacji KSW.

Debitu Damian w MMA okazał się bardzo efektowny, a jego kolejne wygrane walki potwierdziły tylko wielką sportową klasę Polaka. Wejście do klatki okazało się jednak zupełnie innym wyzwaniem niż walki na matach zapaśniczych.

Jestem oswojony z publicznością i kamerami, ale musiałem się przestawić na to, że nie jest to już walka zapaśnicza na chwyty, na punkty, rzuty i dźwignie, że to jest już poważna walka, podczas której ktoś nam może zrobić krzywdę i my mu również.  Jest to więc inny stres, inne emocje, ale doświadczenie zebrane z mat zapaśniczych całego świata nauczyło mnie spokoju i luzu.

Teraz jednak Damian stanie przed kolejnym wielkim wyzwaniem i starciem z legendą MMA, Michałem Materlą.

Podchodzę do tego starcia tak, jak do każdego innego pojedynku. Natomiast walka jest walką, można wygrać, można przegrać. Najważniejsze jest to, żeby dać z siebie wszystko i zostawić na macie serce. Nie patrzę na Michała przez pryzmat jego osiągnięć i tego , że  jest świetnym parterowcem i stójkowiczem. To dla mnie nie ma znaczenia. Człowiek jest człowiekiem i każdy ma jakieś słabe i mocne strony. Jest to dla mnie kolejna sportowa rywalizacja i tak na to patrzę.

Do pojedynku Damiana Janikowskiego z Michałem Materlą dojdzie już 6 października podczas gali KSW 45 w Londynie. Który z rywali wyjdzie zwycięsko z tego boju i awansuje do finału turnieju wagi średniej? Dowiemy się już niebawem.

 

źródło: kswmma.com