Alistair Overeem jest świadomy, jak trudno jest w pełni poświęcić się sportowi, w momencie, gdy ciało zaczyna odmawiać już posłuszeństwa. Powoli zaczyna dopływać do „drugiego brzegu”, o czym opowiedział w rozmowie z MMA Junkie.
Momentalnie po rozstaniu z największą organizacją MMA na świecie, Alistair Overeem, związał się z Glory Kickboxing. Czeka teraz na niego trudne wyzwanie, bowiem już 23 października zawalczy o mistrzowski pas naprzeciwko Rico Verhoevena. Legendarnemu Holendrowi bardzo zależy, by sięgnąć po to trofeum, bowiem jest świadomy tego, iż jego jakże bogata kariera chyli się już ku końcowi.
Podchodzę do tego realistycznie. Mój koniec już się zbliża. To będzie mój ostatni rok i koniec. Skończone. Rok, może półtora. Musi się to zmieścić w maksymalnie półtora. 18 miesięcy – potem trzeba to zakończyć.
Pomimo licznych sukcesów, Overeem nie zawiesił nigdy pasa UFC na swoich biodrach. Jego „ostatni bieg” po to odznaczenie został brutalnie przerwany w lutym tego roku przez przyszłego oponenta Marcina Tybury (22-6) – Alexandra Volkova (33-9). Jak teraz przyznaje, chciał, by jego przygoda z zawodowym sportem zakończyła się pod szyldem amerykańskiego giganta, lecz niestety – nie było mu to dane.
Zwolnienie to coś, do czego mają prawo po przegranej. Tak są skonstruowane kontrakty. Spędziłem z nimi naprawdę fajny czas. Może nadeszła już pora na nową generację? Nie można zapominać, że mam już 41 lat. Powoli staję się stary. Chciałem zakończyć karierę w UFC, ale to nie zależało ode mnie.
Holender dołączył do UFC w 2011 roku. Stoczył tam wiele interesujących batalii, które zostaną zapamiętane na długie lata. W przegranym polu zostawiał chociażby Brocka Lesnara (5-3), Franka Mira (19-13), Roya Nelsona (23-19), Juniora dos Santosa (21-9), czy Marka Hunta (13-14-1).
Źródło: MMA Junkie