Edycja pod znakiem przełożonych walk. Tylko walka wieczoru jest planowanym z wyprzedzeniem starciem. Na karcie m.in. zawodnik z bilansem 3-0 w Bellatorze czy mistrz Oktagon MMA. 

135 lb: Junior Cortez (5-1) vs. Christian Rodriguez (5-0)

Mimo walk dla dużych organizacji bardzo trudno jest znaleźć konkretne starcia do odtworzenia i przypomnienia sobie dokładnego przebiegu pojedynków obu panów. Bardziej przekrojowym zawodnikiem zdaje się być w tej konfrontacji Rodriguez, który sporo obala, dąży do skończeń GnP czy też poddań duszeniem zza pleców. W stójce jest sporo wolniejszy od Corteza, ale ma argumenty w postaci klinczu, nieszablonowości opartej na latających kolanach,  dużym miksie akcji i przede wszystkim parterze, który u Juniora jest mocno niezweryfikowany. Subtelnie wskaże tutaj na reprezentanta Roufusport MMA, bo zdaje się on mieć więcej narzędzi i dróg do zwycięstwa. Potencjalnie gwarantujący większy wolumen bokserski Cortez może mieć lepszą kondycję, ale to Rodriguez powinien być tym, który dowodzi i narzuca w której płaszczyźnie toczy się pojedynek. Stójka dla Corteza, parter dla Rodrigueza. Przeważy to drugie.

Typ Christian Rodriguez poddanie (55%)

 

265 lb: Lorenzo Hood (12-4) vs. Martin Buday (8-1)

Waga ciężka niezbyt wysokich lotów. Lorenzo Hood miał być pierwotnym rywalem Łukasza Brzeskiego, wypadł, ale teraz sam wskakuje w zastępstwo do Martina Budaya za Hugo Cunhę (6-0). Nie będę ukrywał, że jest to duży zawód, bo Brazylijczyk to ekscytujący talent z backgroundem zapaśniczym.

Hood miał sporo przestojów w karierze. Lwią część zwycięstw nabił na regionalnych galach jeszcze w 2009 roku. Potem przerwa aż do 2014, kilku bumów i znów rok przerwy. Dwie porażki w tragicznym stylu, dwuletnia przerwa, gość 4-17 i trzy lata pauzy. Zdecydowanie jest to zawodnik stójkowy, wszystkie 12 walk kończonych ciosami. Walki przegrywane w parterze. Wołające o pomstę do nieba obrony przed obaleniami, kompletny brak umiejętności walki z pleców czy chociażby podstawowego wstawania. W zasadzie trudno więcej powiedzieć. Wygrane starcia na totalnie anonimowych galach z gośćmi z ulicy.

Po drugiej stronie stanie były mistrz Oktagon MMA Martin Buday, który wywalczył pas w czerwcu tego roku pokonując w drugiej rundzie Kamila Mindę (7-2). Polak nieźle sobie radził do momentu dość dziwnie wyglądającego nokautu. Polak niekiedy dosięgał Słowaka swoimi obszernymi ciosami. Buday jest jednak odpowiedzialny w defensywie, zawsze stara się trzymać ręce wysoko. Bardzo szybko uszczelnia gardę, gdy tylko widzi, że rywal wyprowadza cios. Dodatkowo odskakuje (zbyt często w linii prostej). Jak na ciężkiego nieźle pracuje na nogach, stara się być ciągle w ruchu. Na nogach poza szczelną gardą ma poprawny boks. Ze wstecznego stara się kłuć ciosami prostymi o wizualnie niedużej sile, gdy sam wywiera presję mając rywala pod siatką chętniej rozpuszcza ręce i wpada z sierpami. W niektórych pojedynkach było sporo klinczu, zwarcia over/under. Wyprowadza tam kolana na uda, korpus, tajski na głowę. Z Dittrichem dużo działał zapasami, po zagonieniu na siatkę łapiąc dwie nogi potrafił go obalać. Niezłe gnp, kondycja. To chyba generalnie najlepsze słowo określające Budaya. Niczym się nie wyróżnia, ale też do tej pory nie zdradził wielu luk. Odpowiedzialna defensywa, jak już był trafiany, to stał niewzruszony, potrafi obalić (gorzej z kontrolą), ma taki bezpieczny boks. Za mankament można postrzegać rachityczną liczbę niskich kopnięć i generalnie kopnięć. Tak samo nie jest zbyt skory do obrony tychże kopnięć.

W pierwotnym zestawieniu faworyzowałem Cunhę, ale teraz wskaźnik zdecydowanie poszedł w stronę Słowaka, który powinien mieć wszystkie argumenty po swojej stronie. Zapasy w zupełności wystarczające na Hooda, kondycja i brak niepotrzebnego ryzyka poprowadzą go do zwycięstwa przed czasem.

Typ- Martin Buday TKO (75%)

125 lb: Jake Hadley (7-0) vs. Mitch Raposo (5-0)

Jake Hadley ponownie jak Chris Duncan był już zestawiony na wrzesień, ale ostatecznie wylądował z innym rywalem na październikowej gali. Jeden z największych europejskich, ale i światowych talentów w dywizji muszej. Były mistrz Cage Warriors, organizacji, której pas bardzo często jest przepustką do UFC i nawet nie trzeba go bronić. W niezwykle dominujący sposób odebrał trofeum Luke’owi Shanksowi (8-3) wręcz rozjeżdżając go zapaśniczo. W pierwszych sekundach niemal każdej rundy obalał Walijczyka i już nie wypuszczał szukając poddań. Wszystko odbywało się za pomocą obaleń za dwie nogi pod siatką jak i na środku klatki poprzez wyniesienie. Prezentuje mocną kontrolę, oszczędzając w ciosach, ale za to starając się łapać plecy, szukać duszenia, ale też nie robi tego za wszelką cenę. Jeśli nie jest w stanie go zapiąć to po prostu utrzymuje dominującą pozycję. Za amatora imponował poddaniami. Była gogoplata, balacha, trójkąt. Obecnie ogranicza się do duszenia zza pleców. Sam skrzętnie pacyfikuje próby poddań z dołu. Dopasowuje płaszczyzny do przeciwników. Tak jak w ostatniej walce skupił się tylko na dominacji zapaśniczej, tak w pierwszej walce na Cage Warriors była tylko stójka. Miał lekkie problemy z niskimi kopnięciami, a Shanks lekko podłączył go takim podbródkiem przez gardę, ale Jake od razu obalił. Cechuje go gigantyczny spokój w poczynaniach. Ani przez chwilę nie panikuje narzucając swoje warunki.

Obecność Mitcha Raposo może nieco dziwić. Porażka na pierwszym etapie Tuf-a bez względu na sytuację nie powinna dawać miejsca na DWCS. To ochoczo zmieniający pozycję zawodnik bez wiodącej płaszczyzny. Nie imponował szczególnie w dotychczasowych pojedynkach ze słabiutkimi lokalesami, dwukrotnie dochodząc z nimi do decyzji. Miesza swój nieszablonowy boks z obaleniami, które od drugiej rundy wyraźniej egzekwuje. Pierwsza runda zapoznawcza, z ewentualnymi zapasami pod koniec, a od drugiej części staje się to głównym gameplanem. Dobra kontrola, ale prowadzona tak naprawdę na nikim, bo próżno szukać u Mitcha dodatnich rekordów. Wydaje mi się nie mieć zbyt wielu argumentów na Hadley’a, może z wyjątkiem siły. Anglik ma jednak olbrzymi potencjał i powinien wypunktować Raposo w dowolnie wybranej przez siebie płaszczyźnie, najbardziej prawdopodobne, że w zapasach.

Typ- Jake Hadley Decyzja (70%)

155 lb: Chris Duncan (7-0) vs. Slava Borshchev (4-1)

Sylwetce Chrisa Duncana przyglądałem się już przy okazji 5 edycji i tam odsyłam w celu zapoznania się szczegółowo, aby nie powielać informacji. Po odwołaniu walki z 28 września z powodu problemów zdrowotnych rywala Szkot szybko otrzymał kolejną szansę i musiał tylko o 2 tygodnie przedłużyć przygotowania. Jego rywalem będzie związany ze Stanami Zjednoczonymi Rosjanin Slava Borshchev. 2 walki na LFA oraz Titan FC, a jedyna porażka odniesiona dość kontrowersyjnie na punkty. Jest to na papierze sporo ciekawsza walka niż pierwotna konfrontacja Duncana z Manuelem Gaxhją (7-0). A to z uwagi na fakt, że tutaj można spodziewać się krwawej, stójkowej jatki. Borschev analogicznie do Szkota wyprowadza dużo skumulowanych uderzeń. Cała masa bitych pod różnymi kątami haków, czy wręcz sierpów na korpus. Podbródki i ciosy na tułów to główna broń Rosjanina. Ładuje po minimum 3 w serii wywierając nieustanną presję. Prostym głównie markuje tworząc dystans. Wyprowadza atomowe niskie kopnięcia, po których wielokrotnie odskakiwały nogi rywali, a także na dość cichej arenie były bardzo słyszalne. Wyłapując klincz nie wstrzymuje się od agresji kolanami. Największym mankamentem są mizerne zapasy defensywne. Po dłuższych wymianach stójkowych nie był przygotowany na obalenia czy to ze strony Williama Starksa (6-2) czy Kendly’ego St. Louisa (3-4). Nic nie oferuje z dołu, jeśli wstaje to z dużym trudem. Wątpliwe jednak, aby Duncan szukał tutaj zapasów. Powinniśmy mieć kickbokserskie piekło. Borschev był z St. Louisem bardzo mocno podłączony po jednym z ciosów i ma większe luki defensywne od Szkota. Konfrontacja dwóch uwielbiających nacierać fighterów może rozstrzygnąć się za pomocą jednej dobrze ulokowanej kontry. Odporność i nieco mniejszy chaos w poczynaniach powinien zapewnić triumf Chrisowi Duncanowi

Typ: Chris Duncan TKO (60%)