Oczywiście, że trashtalk nigdy nie umrze, przynajmniej dopóki są na to kupcy. Ale pewna era wraz z kolejną porażką Conora McGregora odchodzi do lamusa.
Dobry, promujący walki trashtalk ma sens raczej wtedy gdy wypowiadający te słowa zawodnik potwierdza je czynami. Nikt nie mówi o dosłownym robieniu tych rzeczy, o których mówią zawodnicy – wystarczy solidna wygrana w klatce. Gdy jednak wygrane nie przychodzą a trashtalk wciąż spływa z ust zawodnika, z jego social mediów, to w pewnym momencie to już będzie tylko zbędny trashtalk, a jego twórca będzie nikim innym niż zwykłym krzykaczem.
Taki etap przeszła na przykład była mistrzyni UFC, czyli Joanna Jędrzejczyk. W pewnym momencie jej trashtalk przestawał mieć siłę promocji, a to czyniło go bezużytecznym.
Czy będzie tak samo w przypadku Conora McGregora? Na razie wydaje się, że nie. Ale chyba nikt poważnie nie traktuje już jego przemów. Każdy szanujący się fan MMA wie, po co gada to Irlandczyk. Jest już gorszym zawodnikiem niż kiedyś, ale jego gadki wciąż mają ogromny potencjał promocyjny. Pytanie: kiedy to się znudzi? Na pewno nastąpi to szybciej jeśli trashtalk będzie pusty, czyli za ilością wylanego hejtu na rywala nie będą szły wyniki.
Zresztą widać trend odwrotny, który powoli uaktywnia się w UFC. Poza paroma przypadkami zawodnicy, zwłaszcza mistrzowie – traktują swoich rywali jako… rywali. Jasne, głoszą, że są ich w stanie pokonać, ale nie umniejszają przeciwników w oczach kibiców, nie przeprowadzają osobistych wycieczek i trzymają się głównie tematu walki i oceny rywala.
Czy to odbicie zainteresowania fanów? Czyżby zaczęli stawiać na jakość mistrzów, zawodników, gal? Nie przecierajcie oczu. W czasach gdy można oglądać walki MMA dla rozrywki, ta sfera, czysto sportowa może faktycznie zostać zagarnięta przez poważnych widzów dyscypliny, których chamska otoczka walki nie tyle co oburza, a po prostu wprowadza w stan żenady.
Nie oszukujmy się, nie każdy zawodnik jest „złotousty”. Wystarczy przypomnieć nieco dziwaczne próby trashtalkowe Jana Błachowicza w stronę Jona Jonesa. Ostatecznie polski mistrz półciężkiej zyskał szacunek fanów za swoje walki i podejście do MMA, a nie za to, co mówi brzydkiego o swoich rywalach. Bo po prostu przestał to robić, choć wydaje się, że element trashtalkowy w wypowiedziach Błachowicza nie umarł – po prostu czeka na odpowiedni moment i cel, którym jest tylko jeden zawodnik, bo to nazwisko konkretnego rywala przyniesie Polakowi jeszcze większy rozgłos i zainteresowanie.
„To tylko biznes”
Powierzchowność trashtalku ujawniła walka mistrzowska Conora z Khabibem Nurmagomedovem. Dagestańczyk bardzo serio potraktował wyzywające słowa irlandzkiego zawodnika. Nie zamknął ich w sferze „rozliczę się z tobą w klatce i koniec”. Nie było żadnego obejmowania po ogłoszeniu wyniku, a nienawiść Khabiba wyleciała poza oktagon, dosłownie.
To tylko biznes, mówił Conor jeszcze przed końcem walki. Możliwe, że siła trashtalku Conora umarła właśnie wtedy, gdy sam ją zdemaskował.
Potem McGregor spokorniał, ale przed rewanżem z Dustnem Poirierem doszedł do wniosku, że dość bycia miłym facetem. Co ciekawe trashtalk nie skończył się nawet gdy były podwójny mistrz UFC opuszczał halę na noszach. Może faktycznie te niecne praktyki słowotwórcze zabije dopiero kolejna porażka. Taka konkretna, która ustabilizuje formę jego rywala i skończenie przed czasem będzie tego skutkiem, a nie kontuzja złapana kilkanaście sekund przed końcem pierwszej rundy. Dopóki Conor ma wymówkę, że z walki wyeliminowała go złamana noga, może wciąż kontynuować swój trashtalk. Tylko kto się na to nabierze?
Trashtalk Conora był niesamowitą siłą promocyjną dla UFC, ale czy będzie nią nadal? Póki co wydaje się, że tak, ale już nie będzie „niesamowitą”. Ot, kolejny element walk z Conorem. To praktycznie część jego medialnej osobowości.
Do reszty zawodników powoli dociera, że trashtalk na siłę nie załatwi im chwały i nie biorą przykładu ze swojego irlandzkiego kolegi. Pewnie uruchomią „brzydką gadaninę” dopiero sprowokowani.
Jest masa zawodników, którzy mają nieprzeciętny talent. Są też zawodnicy, którzy mają ten talent i talent do gadania. To na pewno się nie zmieni. Ale czas wymuszonego trashtalku, bo to nada ostry rys promocji walki, wydaje się kończyć. Może to i dobrze, choć mocne „dramy” czy aferki w świecie MMA kuszą swoją atrakcyjnością niejednego fana głodnego rozrywki. Ale z drugiej strony znów na pierwszym miejscu jest to, kto wygra daną walkę, a nie to co ktoś powiedział.