(Foto: Federacja KSW)

Za nami gala KSW 30. Na papierze rozpiska wyglądała niesamowicie. Nie można było nic jej zarzucić. Czasem jednak to co na papierze nie potwierdza się z rzeczywistością. Na szczęście tutaj tak nie było. Z całą pewnością nie była to najlepsza gala pod szyldem KSW, jednak śmiało można ja określić jako jedna z lepszych w ostatnim czasie. Jedynym „zgrzytem” tuż  przed galą było wycofanie sie z pojedynku Michaila Tsareva.

Kolejność nie bez znaczenia.

Plus and minus icons

  • Kleber Koike Erbst. Przyznam że nie wierzyłem w hype na Japończyka. Jednak to co się stało w walce jasno pokazało jak bardzo się myliłem. Największy plus tej gali wędruje właśnie na jego konto. Koike był lepszy w stójce, gdzie posłał Azhieva na matę i był o krok od nokautu oraz w parterze gdzie po chwili poddał trójkątem nogami Polskiego Czeczena. Rożnica klas wzięła górę.  Erbst powinien walczyć o pas.

 

  • Walka Kowalkiewicz – Faria. Kapitalne widowisko na pełnym dystansie, niezwykle bliska walka, strasznie wyrównana. Obie nie szczędziły sobie ciosów, było wiele wymian, serca i charakteru – to co cechuje walki Karoliny. Narażę się wielu osobom, jednak ja to starcie punktowałem dla Brazylijki, jednak to temat na inny materiał. Walka sama w sobie była rewelacyjna. Ogromne brawa dla obu pań!

 

  • Mohsen Bahari. Dowiedział się o walce „gdy Borys zakładał już bandaże na dłonie” a mimo to podjął wyzwanie, wytrzymał pełen dystans, urwał rundę mistrzowi i pokazał się więcej niż przyzwoicie. Mimo porazki ma powód do dumy, miał być drugim Zavadą a był straszliwą zaporą. Kondycyjnie sprostał wyzwaniu,wydaje się że tym występem otworzył sobie drzwi do KSW na dobre. I słusznie bo pokazał że zasłużył na to sobie.

 

  • Szymon Bajor. Miała być minuta i ciężkie KO na Bajorze. Stało się inaczej. Reprezentant Spartakusa Rzeszów w moim mniemaniu tę walkę wygrał. Jasno to pokazuje jak bliskie to było starcie i jak klasowym zawodnikiem jest Bajor. Skazywany na klęskę, pokazał się z wyśmienitej strony wykluczając atuty Włodarka. Godne pochwały.

 

  • Aslambek Saidov. Takie powroty zawsze są trudne. Asłan po głośnej aferze związanej ze swoja osoba wrócił do klatki z niezwykle trudnym rywalem. Była to dla niego najważniejsza walka w karierze. Druga przegrana z rzędu mocno oddaliłaby go od najwyższych celów. Saidov jednak rozegrał to po mistrzowsku deklasując Moksa w stójce a także parterze. Boksersko reprezentant Arrachionu był przygotowany doskonale. Także jego defensywny jiu jitsu stanęło na wysokości zadania. Totalna dominacja i pewna wygrana.

 

Bez tytułu

  • Borys Mańkowski. Od mistrza oczekuje się więcej. Oczywiście Bahari to nie byle ogórek, jednak walcząc z rywalem który o walce wie 72  godziny przed nią wymaga się totalnej dominacji a najlepiej szybkiej egzekucji. Nie było ani jednego ani drugiego. Zabrakło eksplozywności z której Poznaniak jest znany i uwielbiany oraz przede wszystkim tlenu. „Tasmański Diabeł” w ostatniej rundzie prezentował się kondycyjnie jak Paweł Nastula (z szacunkiem do mistrza) a to chyba dobitnie pokazuje że Borys się nie spisał. Aż strach pomyśleć co by zrobił z Mańkowskim Tsarev.

 

  • Poznańska publiczność. 24 godziny wcześniej oglądałem PLMMA w Opolu. Na hali ok tysiąc osób a doping głośny, częste zrywy kibiców. W Poznaniu słychać było przeraźliwa ciszę i mlaski osób jedzących hot dogi w pierwszych rzędach. Oczywiście hala większa, akustyka inna. Jednak to nie było kluczowe. Widownia reagowała co jakiś czas na Poznaniaków jednak po kilku sekundach wszystko wracało do normy. Publiczność Poznańska „się zesrała”.

 

  • Rafał Moks. Zupełnie bez pomysłu, próby poddań przeplatane bronieniem ciosów twarzą.  Rafał zderzył się ze skałą. O ile w pierwszej walce było strasznie wyrównanie, tak tu obu panów dzieliła różnica klas. Słabszy fizycznie Moks upatrywał szansy tylko i wyłącznie w chwytach. Być może taki był game plan, jednak już po pierwszym starciu należało poszukać alternatywy w postaci planu „B”. Nic takiego się nie stało. Moks okazał się słabszy pod każdym względem. Półka wyżej nie dla Rafała Moksa.

 

  • Łukasz Rajewski. Mimo że faworytem był Kuba to jednak spodziewano się o wiele więcej od „Raja”.  Treningi w Ankosie Poznań miały dać lepsze rezultaty, jednak progresu nie było widać. Przez 4 minuty „Raju” nie zdołał wyrządzić znaczących szkód w stójce Kowalewiczowi. Przegrana z Kubą wstydu nie przynosi, jednak apetyty były większe.

 

  • Reklamy. Winy KSW w tym nie ma, wszak to Polsat realizuje transmisję, jednak jest to strasznie irytujące gdy bloki reklamowe maja po 20 minut. Narzekamy na PPV, ale czy nie jest to udogodnienie dla fana? Tak długie bloki tylko irytują i odbierają sporo ładunku emocjonalnego, przeżyć.

 

KSW 30 nie wcisnęło mnie w fotel z emocji, jednak odebrałem tę gale pozytywnie. Z niecierpliwością czekam jednak na majową gale z numerkiem 31. Ergo Arena ma w sobie to coś, każda gala jest tam udana. Nie inaczej ma być w maju. W walce która budzi najwięcej emocji Michał Materia będzie bronić swojego pasa w starciu z Tomaszem Drwalem. Dodatkowo Karol Bedorf zmierzy się z Peterem Grahamem, także o pas. dodatkowo zobaczymy debiut „Irokeza” w wadze półśredniej w walce z Robertem Radomskim, Jaya Silve w walce z Azizem Karaoglu, Gorana Reljica w walce o pas a także walkę Narkun – Celiński.  Nie zabraknie tam także Mariusza Pudzianowskiego.