Trzy porażki z rzędu w UFC to nie jest chlubny rekord, tym bardziej ważna jest dla Marcina Prachnio ta wygrana w czwartym starciu, odniesiona podczas UFC 257.

Skazywany na kolejną przegraną Marcin Prachnio zrobił wszystkim niedowiarkom psikusa (psując przy okazji wiele kuponów postawionych u bukmacherów) i pokonał jednogłośną decyzją sędziów faworyzowanego Khalila Rountree. Była to pierwsza wygrana Polaka w klatce UFC.

Zwycięstwo po trzech przegranych w słabym stylu (TKO/KO w pierwszych rundach) pozwoliło Marcinowi ponownie uwierzyć w samego siebie, o czym wprost napisał tuż po gali:

„A więc wreszcie! Po tych wszystkich trudnych latach, w końcu to zrobiłem! To był trudny czas, zatem wygrana walka przyniosła mi jeszcze więcej radości. Udowodniłem sobie, że mogę wrócić! Dziękuję wszystkim za wsparcie! Przede wszystkim mojej rodzinie i bliskim przyjaciołom. Wy zawsze we mnie wierzycie!”

Prachnio przyznał również w rozmowie po walce, że tym razem czuł się naprawdę dobrze w klatce. Zdawał sobie sprawę, że wygrał pierwszą i trzecią rundę. Zapytany, jakie to uczucie, wygrać po takiej słabej serii, powiedział:

Jest cudownie! Po trzech latach porażek, wyciągnąłem naukę i wreszcie odniosłem zwycięstwo. Naprawdę ciężko na to pracowałem i nareszcie udało mi się pokazać coś więcej w klatce i udowodnić samemu sobie, że to potrafię. Jestem z siebie dumny. (…)

Przed walką pracowałem z psychologiem, więc do klatki wychodziłem pewny siebie, bez presji spowodowanej wcześniejszymi porażkami. Cały dzień nie mogłem spać. Ciągle wizualizowałem sobie to, jak wygrywam, jak go nokautuję.

Miałem takie uczucie, że jest we mnie smok. Musiałem go po prostu poczuć, wyzwolić, pokazać, że jest we mnie siła i moc.

zakończył.

źródło: Twitter/UFC, Facebook/Marcin Prachnio