Kwestią czasu było aż dowodzący organizacją UFC wypowie się na temat nowego kontraktu Francisa Ngannou. Kameruńczyk związał się z organizacją PFL.

Dana White został zapytany o opinię w związku z osobistym sukcesem „Predatora”:

Nie sądzę, żeby się kogoś bał. Po prostu nie chce ryzykować. PFL zapłaci za to, żeby trenował do walki pięściarskiej, która może się nie odbyć albo nawet nie będą jej częścią. Gdzie tu sens? To jeden z dużych problemów boksu w tym momencie. Chodzi tylko o te pokazówki. Ja tego nie robię. Zestawiam najlepszych zawodników i tych, których ludzie chcą oglądać. Francis mógł się dogadać z nami. Francis myśli, że jest w miejscu, w którym złożą mu ofertę pokroju walki McGregor-Mayweather, a się myli. To była sytuacja jedna na milion, a sam nie byłem zbytnio zainteresowany tym pojedynkiem. Ostatecznie okazał się być tak korzystny: odpowiedni goście, odpowiedni czas, odpowiednie miejsce i fani tego chcieli. Starcia zawodników MMA z pięściarzami nie mają dla mnie sensu.

stwierdził.

Jednocześnie prezes UFC na chłodno ocenił poczynania biznesowe nowego pracodawcy Ngannou:

Nie mam nic do PFLu. Zawsze byli bardzo profesjonalni i nigdy nie wygadywali bzdur. Znacie mnie. Jeśli kogoś nie lubię, to bez względu na to, czy to [Oscar] De la Hoya czy inna organizacja, nie gryzę się w język. Natomiast to, co oni robią nie ma dla mnie sensu. Doszły mnie słuchy, że podbijają stawkę. 280 milionów, 300 milionów, nie wiem, jaka jest kwota, ale chodzi o Środkowy Wschód. Dużo biznesów tam robiłem. Znają się na rzeczy. Nie wiem, kto by im dał te 280 milionów. Poza tym, rzekomo kupują Bellatora, racja? Jeśli jesteś organizacją, która pali hajs, nie ma zasięgów, nie sprzedaje biletów, a ma uzbierać 280 milionów na zakup organizacji, która również szasta hajsem, słabo sprzedaje bilety, a zasięgi nie powalają… dla mnie to brzmi absolutnie ku*wa genialnie.

wyjaśnił.

White potępił też rezygnację Kameruńczyka ze starć z czempionami PFLu i nawet pojawił się wątek Marcina Tybury (24-7):

Podpisał kontrakt z tą organizacją, a nawet nie chce teraz mierzyć się z ich mistrzami. Walczył trzy razy na przestrzeni trzech lat, a zaraz mija osiemnaście miesięcy od ostatniej walki. Z tego, co słyszałem nie wystąpi przez kolejny rok. Wydaje mi się, że ich ostatni mistrz albo aktualny [Ante Delija] przegrał z [Marcinem] Tyburą. Z kolei [Bruno Cappelozza] przegrał z Jirim Prochazką, który nie jest nawet ciężkim. Francis nie chce zawalczyć z nimi. Czy tylko ja uważam tę sytuację za absurd? To tyle ode mnie.

wyjaśnił.

Gale MMA oraz inne rozgrywki sportowe możesz obstawiać na stronie eFortuna.pl – legalnego polskiego bukmachera.

Na tak obszerną wypowiedź były mistrz UFC najwidoczniej poczuł obowiązek riposty:

Jaki masz problem?
1. Wypełniłem kontrakt, byłem wolnym agentem i zdecydowałem o odejściu. To nie Wy mnie zwolniliście.
2. Nienawidzę ryzykować? Pewnie dlatego obroniłem tytuł bez więzadła krzyżowego przedniego i pobocznego piszczelowego, jednocześnie wypełniając założenia kontraktu?

3. Powodem, dla którego zawalczyłem trzy razy w trzy lata, jest to, że chciałeś kontrolować moją umową i podpisać nową – zablokować mnie. „Jestem winien im trzy walki w roku.” Czyż nie tak mawiasz? Co się stało? Zawsze prosiłem o pojedynki i nigdy nie odmówiłem żadnego w ciągu trzech lat.

„Nareszcie dostaję godną wypłatę i mnie szanują, a moja umowa jest odpowiednia i równa dla wszystkich stron. Dlaczego tak sprzeciwiasz się mojej wolności i szczęściu?”

Zobacz również: Francis Ngannou podpisał kontrakt z PFL

 
źródło: mmajunkie, twitter / Francis Ngannou