W takich czasach żyjemy, że sport to biznes, biznes to sport. Chwała i gloria, fair play, motywy czysto ideowe sportowo – to wciąż ma się dobrze, proszę się nie martwić. Nawet w tak młodej dyscyplinie jaką jest MMA. Ale gdy gaża za walki to za mało wtedy warto rozejrzeć się za sponsorami albo stworzyć produkt i zaprzęgnąć własną karierę sportową do machiny zwanej kampanią promocyjną.

Pomysł z własnym alkoholem nie jest nowy. Nikt jednak nie mówi, że stare pomysły są złe. Wprost przeciwnie – warto wykorzystać własne imię i nazwisko by wdrożyć we łby potencjalnych nabywców nazwę własnej whiskey. Tak też uczynił Conor McGregor, który w pewnym momencie wyskakiwał mi z lodówki trzymając odwiecznie w ręku swój reklamowany trunek. Conor bardzo przyłożył się do promocji swojego produktu: grzecznie retweetował każdy wpis, w którym ktoś chwalił się zakupem jego whiskey. Miło zostać zauważonym przez tak znanego zawodnika, ba! jednego z najbardziej znanych zawodników MMA.

Wielkiego chwalenia jakości owej whiskey nie było – ewentualni znawcy (proszę wybaczyć, nie znam się na takowych alkoholach) raczej oceniali procentowy napój Conora jako zaledwie średni. Czy jednak na jakości to się opiera? W końcu to nie produkt skierowany do fachowców od whiskey, a do zwykłych ludzi, często właśnie fanów sportów walki.

Widocznie sam Conor dość prosto to analizuje – nie chcesz pić mojego alkoholu? Cios w twarz, starcze!

Czy akcja z pobiciem starszego pana w barze to jakiś akt desperacji? A może przekonanie, że nikt nie powinien mówić złego słowa o jego whiskey, bo przecież od początku wszyscy mówią wyłącznie dobrze (licząc po cichu na retweeta Conora)?

Na drugim biegunie stoi sobie pan Nate Diaz, który powrót do oktagonu UFC postanowił wykorzystać do promocji swojej marihuany.

Muszę przyznać, że ta krótka kampania promocyjna diazowskiego zioła bardziej mi zaimponowała niż stare handlowe sztuczki Conora. Sam fakt, że Nate wykorzystał swój wizerunek zawodnika (i swojego brata Nicka po części, bo też się kojarzy z tą używką jako zbanowany w UFC za używanie marihuany).

Filmik gdy Nate Diaz wychodzi na treningu medialnym popalając blanta natychmiast przykuł uwagę ludzi. Sam Nate uspokajał, że nie zrobił nic nielegalnego – zapalił papierosa, który nie zawierał nielegalnych substancji. Ale natychmiast też sprostował, że zwykłe zioło do odurzania można zakupić w jego sklepie, a on sam spali sobie zioło zaraz po walce.

Czy podobne kampanie reklamowe staną się standardem w świecie MMA?

Prawda jest taka, że wypromujesz WSZYSTKO jeśli masz dobre nazwisko. Jeśli przyjdzie gość, który raczej gwiazdą nie jest, może gdzieś tam raz zdobył pas, plasuje się w ścisłej czołówce, ale to dość spokojny człowiek, który nie wyrywa się do przodu – i zacznie coś reklamować – powiedzmy buty – sądzicie, że zwykłe gadanie typu „fajne te moje buty, polecam” będzie w stanie złapać na haczyk potencjalnych klientów? Pewnie paru się znajdzie…

A jak przyjdzie zawodnik, który jest nie tylko znany ze swoich walk, ale ze swojej charyzmy, osobowości, skandali, trashtalku… – choćby reklamował pieluchy dla starszych ludzi (tak tylko podaję przykład, raczej nie zdarzy się nic takiego) to i tak przyciągnie większą uwagę niż nasz powyższy gość z butami.

Oczywiście zależy jeszcze w jaki sposób to zrobi.

Gdybym ja miała wybierać pomiędzy whiskey Conora, a ziołem Nate’a wybieram to drugie. Po pierwsze nie jestem żadną amatorką takich alkoholi, a po drugie promocja Diaza bardziej przypadła mi do gustu.

Ale… a niech przemówi anegdotka: mam kolegę, który MMA tak sobie się interesuje, ale kojarzy kto to Conor, Diaz i jeszcze parę nazwisk. Opowiedziałam mu historyjkę o Conorze, który pobił starszego pana w pubie, bo ten powiedział „nie będę pić twoich szczyn”. Kolega szybko powiedział: „też bym mu dał w ryj gdyby mi tak powiedział”.

Więc widzicie drodzy fani MMA (i potencjalni klienci produktów znanych zawodników) – zależy po jakiej stronie frontu stoicie. Czyż troskliwy przedsiębiorca nie obruszyłby się na wszelką krytykę jego produktów?

Mam tylko nadzieję, że za krytykę marihuany Nate’a nie przydarzy się nikomu stocktonski plaskacz.