We wtorkowym specjalnym wydaniu programu The MMA Hour, którego gospodarzem jest Ariel Helwani, Francis Ngannou rzucił nowe światło na sprawę rozstania z organizacją UFC. Wyjawił m.in, że zaoferowano mu 8 milionów dolarów za pojedynek z Jonem Jonesem, propozycję jednak odrzucił.
W zeszłą sobotę, po gali UFC Vegas 67, głównodowodzący amerykańską promocją, Dana White wyjawił, że Francis Ngannou został pozbawiony pasa kategorii ciężkiej, a o trofeum królewskiej dywizji wagowej pojedynek stoczą Jon Jones z Cirylem Gane na gali UFC 285 w Las Vegas. Jak stwierdził White, Kameruńczykowi zaoferowano najwyższą stawkę jaką dotychczas zarobiłby zawodnik kategorii ciężkiej UFC, ten jednak nie przystał na ofertę.
We wtorek natomiast, Ngannou pojawił się w programie Ariela Helwaniego – w jego specjalnej edycji, skupionej wyłącznie na rozmowie z „Predatorem”. Były już mistrz UFC wagi ciężkiej wyjawił tam, że zostało mu zaproponowane 8 milionów dolarów za starcie z „Bonesem”. Oferty jednak nie przyjął.
Domyślałem się, że tak się może stać w pewnym sensie, nie jestem jednak zestresowany, czuję się z tym bardzo dobrze i wiem, że wszystko, co zrobiłem, było wykonane poprawnie, niczego nie żałuję. Jeśli miałbym zrobić to ponownie, zrobiłbym dokładnie tę samą rzecz. Moja ostatnia rozmowa z nimi miała miejsce w zeszły wtorek, próbowali kolejny raz, a ja nie mogłem się na to zgodzić. To była kwestia zasady w tamtym momencie i wiedziałem, że to o to chodzi.
Nie powiedzieli mi przez telefon, że to nastąpi, ale mogłem się tego domyślać, że to nadchodzi. Nie zrobiłem niczego złego. Nieważne, co się stanie. Naprawdę miałem nadzieję, że znajdziemy wspólne porozumienie i coś się w tym temacie wydarzy. Zawsze widziałem siebie w UFC, nigdy nie wizualizowałem sobie siebie poza UFC. Chciałem po prostu znaleźć kompromis, ciężko na to pracowałem, ale w końcu doszedłem do takiego momentu, gdzie stwierdziłem po prostu: 'chłopaki, dajcie mi spokój’.
– powiedział Ngannou, dodając, że UFC nie informuje fanów o wszystkich szczegółach negocjacji, w swojej narracji pomijając istotny aspekt, na który zwrócił uwagę.
Domyślam się, że pieniądze były częścią decydującą o moim kroku, ale nie chodziło tylko o pieniądze. Oni nie mówią, jak przebiegały negocjacje i czego dotyczyły. Oni mówią wam tylko o pieniądzach, że byłby to najbardziej lukratywny kontrakt w historii, oni kontrolują tę narrację, ale chciałbym, żeby to zadziałało. Chciałem podpisać umowę na trzy walki, zapytałem o to bez przedłużania po tych trzech pojedynkach. Pierwszą walką był Jon Jones, następnie rewanż ze Stipem, a później rewanż z Jonem Jonesem.
Zakańczając, Kameruńczyk dodał, że nie czuł się wystarczająco respektowany w organizacji UFC, czuł się zbyt kontrolowany.
Potrzebuję więcej szacunku. Chociaż trochę więcej. Potrzebuję też wolności i swobody. Muszę czuć się, jak wolny człowiek, który będzie w stanie kontrolować własne przeznaczenie i zdecydować, co zamierzam dalej zrobić.
Nie wiadomo póki co, gdzie zakotwiczy Ngannou. Na ten moment skupia się natomiast na pięściarstwie i w idealnym świecie – chciałby się zmierzyć z Tysonem Furym bądź Anthonym Joshuą. Debiut w boksie planuje na lipiec.
Kameruńczyk przyznał także, że absolutnie nie wyklucza ponownych walk dla UFC w przyszłości. Wbrew myśli „nigdy nie mów nigdy”, czeka z niecierpliwością na to, co pokaże przyszłość. Przeszłość natomiast nauczyła nas, że gdy panujący mistrz z UFC odchodził, zawsze do organizacji wracał po kilku latach.
Zobacz także: Menadżer Jona Jonesa zdradza, że „Bones” będzie najdroższym zawodnikiem wagi ciężkiej w historii UFC