„The King is back” na UFC 202! Właśnie obejrzeliśmy galę roku! Hitem miała być UFC 200, a tymczasem to właśnie gala z numerem 202 rozgrzała do czerwoności fanów MMA na całym świecie – czy to za sprawą rematchu Diaz vs. McGregor, czy także dzięki obecności w rozpisce Donalda Cerrone i Anthony’ego Johnsona. Karta główna tak mocna i tak efektowana, że na pewno nikt nie pożałował zarwanej nocy.

Plus and minus icons

Conor McGregor: Tak skoncentrowanego i rozsądnego McGregora nie oglądamy zbyt często. Wszedł do oktagonu z konkretnym gameplanem i trzymał się go na dystansie wszystkich pięciu rund. Punktował Nate’a od pierwszych sekund, obijał mu wykroczną nogę mocnymi low kick’ami, nie pozwalał się obalić i dobrze kontrował. Dwie pierwsze rundy bezapelacyjnie dla niego, ale w końcówce trzeciej fani wstrzymali oddech, bo chyba tylko gong uratował go przed KO.

Nate Diaz: Większość zawodników i specjalistów MMA obstawiało drugie zwycięstwo Diaza w starciu z „The Notorious”. Przemawiały za tym zarówno warunki fizyczne – wzrost i większy zasięg ramion, jak i przewaga psychologiczna po ostatniej wygranej. Tymczasem już po dwóch minutach Diaz wylądował pierwszy raz na deskach. Ale jednak dzielnie zbierał ciosy i kopniaki od McGregora. Obudził się i zwiększył tempo od trzeciej rundy. Jakim cudem tak mocno rozbity nie tylko ustał przez te wszystkie minuty, ale i zyskał przewagę w końcówce pojedynku? Nie mam pojęcia.

Walka wieczoru Diaz vs. McGregor: Niejednogłośną decyzją sędziów zwyciężył McGregor. To była jedna z najlepszych walk tego roku i pewniak do bonusu UFC po tej gali. Niewiele osób spodziewało się, że potrwa pięć rund. Obaj zawodnicy już od trzeciej rundy byli wyraźnie zmęczeni, ale wola walki trzymała ich w pionie. Conor cofał się i „uciekał” od Diaza aby złapać oddech i zawzięcie odrzucał zaproszenia do parteru. Tymczasem ciosy i kopnięcia, którymi częstował Diaza, były celniejsze i mocniejsze. Z kolei Nate często przyciskał swojego przeciwnika do siatki i okładał go lekkimi, ale licznymi i szybkimi uderzeniami. I rewelacja na koniec: Diaz i McGregor okazali sobie należny szacunek po walce, co dla wielu było niespodzianką – zwłaszcza po ekscesach na konferencji prasowej dwa dni temu.

Anthony Johnson: Zaledwie 13 sekund potrzebował „Rumble” aby odciąć Brazylijczykowi zasilanie. Potężny podbródkowy oraz dwa ciosy „na dobicie”, gdy Teixeira leżał już na deskach, zakończyły tę walkę w fenomenalnie krótkim czasie. Spokojnie możemy czekać na bonus za KO gali. Po walce Johnson wyzwał na pojedynek obecnego na trybunach Daniela Cormiera. Walka o pas na horyzoncie, całkowicie zasłużenie!

Donald Cerrone: Przyznam, że miałam wątpliwości, gdy przeszedł do wyższej dywizji. Ale odszczekuję! Co to było za combo w drugiej rundzie?! Niesamowite! Cerrone zaczął od sprowadzenia Story’ego do parteru, potem dość mocno obił go w stójce. Kontrolował sytuację również od początku drugiej rundy i zakończył walkę przed czasem w pięknym stylu.

Mike Perry: Warto zapamiętać nazwisko tego debiutanta. Mimo znaczącej przewagi przeciwnika (Lim jest wyższy o 13 cm, a zasięg ramion ma dłuższy aż o 21 cm), Perry znalazł po kilku ciosach swoją metodę na skuteczne obijanie go. Od początku częstował Koreańczyka mocnymi low kick’ami, a po dwóch minutach obalił Lima pierwszy raz. Po trzecim knockdown’ie Lim przestał się bronić i sędzia musiał przerwać pojedynek. Perry po walce wyglądał na nienaruszonego.

Tim Means: Weteran MMA z przewagą wzrostu i zasięgu nad debiutującym przeciwnikiem. Od początku walki skutecznie rozbijał Homasi’ego, nie dając mu chwili wytchnienia, nawet w klinczu, gdzie mocno pracował łokciami i kolanami. W drugiej rundzie ruszył spokojnie i metodycznie, szukając dziur w defensywie przeciwnika, a coraz liczniejsze i celniejsze ciosy doprowadziły do TKO w trzeciej minucie. Sędzia przerwał walkę. Means zaliczył świetny powrót po półrocznej przerwie.

 

Minus
Glover Teixeira: Trafiony i zatopiony w bardzo brutalny sposób. Przez jakieś trzy minuty po walce nie dało się go podnieść do pionu. Mimo to próbował jeszcze dyskutować z sędzią na temat decyzji o przerwaniu pojedynku. Teixeira, który jest numerem dwa w rankingu UFC wagi półciężkiej, nie pokazał w tej walce nic… ale też po prostu nie miał jak i kiedy.

Rick Story: Został zdominowany przez Kowboja od pierwszych sekund pojedynku. Nie wykorzystał szansy aby zaatakować Cerrone, który wolno się rozkręca i jest dość leniwy w początkach walki. Od drugiej minuty pojedynku widać było już po nim spore zmęczenie. Story wyszedł do oktagonu jako underdog i najwyraźniej nie miał pomysłu, jak zaskoczyć oponenta. Po efektownej kombinacji kopnięć i ciosów Cerrone’a sędzia przerwał walkę.

Hyun Gyu Lim: Sprawił ogromny zawód, zwłaszcza, że wychodził do oktagonu jako faworyt. To jego druga przegrana z rzędu w UFC (wcześniej porażka z Neilem Magnym). Kompletnie nie wykorzystał przewagi fizycznej nad przeciwnikiem. Nie miał pomysłu na to, jak poradzić sobie z silnym i szybkim Perry’m i przegrał walkę, która miała być łatwa i przyjemna.

Sabah Homasi: Zawodnik American Top Team i chyba tylko dlatego dostał walkę jako debiutant w głównej karcie gali. Od początku pojedynku Means trzymał go pod siatką i częstował mocnymi łokciami i kick’ami. Już w pierwszej rundzie widać było ewidentnie słabą kondycję Homasi’ego. Trudne i nieudane początki w UFC.

Przerwy reklamowe na Extreme Sports Chanel: Kto, do diabła, wymyślił, aby wciskać reklamy w chwili, gdy zawodnicy wychodzą do oktagonu? Brak pełnego obrazu gali, która jest i powinna być show, a przez takie akcje wiele traci…

Martyna Celuch