Jak potężnym cepem można wprowadzić w stan chaosu aż dwie dywizje wagowe w UFC? Wie to na pewno Francis Ngannou.

9 maja zawodnik walczący pod flagą francuską pokonał w pierwszej rundzie Jairzinho Rozenstruika ciężko go nokautując. To nie pierwszy taki wyczyn 33-latka pochodzącego z Kamerunu. Ngannou albo wygrywa przed czasem albo przegrywa przez decyzję. Z tym, że takie przegrane to jednak rzadkość w dorobku Francisa.

Przyszłość wagi ciężkiej wygląda jak potwór

Gabaryty i siła Ngannou niejednego mogą przestraszyć. Techniczne niedoskonałości można idealnie ukryć w dywizji ciężkiej, bez względu na to czy jest to UFC czy inna organizacja. Zawodnik o wiele mówiącej ksywie „Predator” ostatnie cztery walki wygrał w pierwszej rundzie ubijając niemiłosiernie rywali. To efekt wychodzenia z dołka, do którego wpadł Ngannou w 2018 roku. Wtedy także był nazywany przyszłością wagi ciężkiej. Widowiskowy nokaut Alistaira Overeema (oczywiście w pierwszej rundzie) zapewnił mu rozgłos oraz dał szansę na zdobycie pasa. Jednak mistrz Stipe Miocic nie przestraszył się Francisa i z dobrym planem był w stanie trzymać go na dystansie pełnych pięciu rund. Już po trzech pierwszych rundach było coraz bardziej widoczne to, że paliwo ulatnia się z baku Predatora. Miocic jako pierwszy zweryfikował umiejętności Francuza przez pięć rund.

Kolejna walka miała znów pokazać znane oblicze Ngannou. Przeciwnik był wręcz idealny – Derrick Lewis, też lubujący się w szukaniu soczystych strzałów. Ale walka mocno rozczarowała nie tylko kibiców dywizji ciężkiej, ale wszystkich kibiców MMA, którzy mimo przegranej Francisa z mistrzem nadal spodziewali się fajerwerków w jego najbliższej walce. Występ obu panów został oceniony bardzo nisko, a sama walka zyskała miano jednej z najgorszych w historii UFC.

Tak więc te dwie walki mocno obniżyły notowania Francisa Ngannou w UFC. Mimo to w kolejnych starciach Predator znów pokazał dlaczego warto się go obawiać. Po kolei roztrzaskał Curtisa Blaydesa, Caina Velasqueza i Juniora dos Santosa. W nagrodę dostał miejsce w drugiej walce wieczoru gali UFC 249. Jego rywalem był Jairzinho Rozenstruik – kolejny potwór chcący zdobyć szczyt w tej dywizji. Wielu sądziło, że pnący się w górę z bilansem czterech wygranych walk pod rząd w UFC Rozenstruik będzie dużym wyzwaniem dla Francisa. Tak się nie stało. Ngannou „ubił” go w dwudziestej sekundzie starcia. I ponownie zaczęto o Predatorze mówić w kontekście walki mistrzowskiej.

Prawda jest jednak taka, że latające ramiona Francisa nadal nie wyglądają jako realne zagrożenie dla Miocica i sam fakt takiego zestawienia nie musiał od razu wywołać fali ekscytacji. Wiele przesłanek przemawia za tym, że rewanż niewiele by się różnił od ich pierwszej walki. Francis nie zmienił nagle swojego stylu. Właściwie po prostu do niego wrócił, chwycił się go, wiedząc, że potężną siłą potrafi uśpić każdego rywala stojącego naprzeciwko.

Do tablicy zgłosił się inny mistrz, skoro Miocic postanowił nieco „uśpić” swoją karierę z powodu panującej pandemii. To nikt inny jak Jon Jones, niepokonany mistrz wagi półciężkiej. „Bones” wyczuł nadarzającą się okazję na gorące zestawienie. Ale nie miał zamiaru ryzykować swojego zdrowia za standardową sumę. Jones, który co chwilę dobierał sobie przeciwników do obrony pasa wagi półciężkiej (a to może Dominic Reyes, a może jednak Jan Błachowicz?) postanowił nie ograniczać się wagowo.

Taka walka miała by na pewno o wiele większy magnes przyciągający uwagę i spory potencjał komercyjny. Na przeszkodzie stanęły pieniądze. Pieniądze, które chciał Jones, zostały skwitowane odmową. Więc Jon Jones postanowił wynieść się w ogóle z UFC. Czy tak się stanie – jeszcze nie wiemy tego gdy pisze ten felieton.

I tak oto w zawieszeniu został potwór z Kamerunu pozostawiając po sobie chaos i wiele niewiadomych. Wszystko z powodu z czwartego ciosu w walce, który zamiast przeciąć powietrze trafił Rozenstruika.

Ciekawa sprawa z tym Predatorem

Dla mnie Francis Ngannou to (prawie!) gwarancja dobrej zabawy. Pomimo braku umiejętności technicznych Predator daje widowiskowe i szybkie (albo widowiskowe bo szybkie) walki. Nie ujmując nic jego sile nie widzę go w starciu z kimś, kto bardzie liczy na swoje umiejętności szlifowane w pocie czoła przez tyle lat. Jednak waga ciężka rządzi się swoimi prawami. I tam jeden cios może zmienić wszystko. To może być przypadek, błąd bardziej doświadczonego zawodnika, a może strach przed szarżą Francisa? Wystarczy jedna sekunda i nagle może być po wszystkim. Taka jest waga ciężka i jej symbolem jest aktualnie Ngannou.

Więc wcale nie dziwię się Jonesowi, że obraził się na UFC, za to, że nie przyjęli proponowanej sumy. Francis zapewne nie musi się bać nikogo – w najgorszym przypadku spędzi pięć rund próbując złapać oddech, w najlepszym zaś jednym dobrym ciosem lub ciosami może zakończyć starcie i wnieść w górę mistrzowski pas.

To praktycznie zero-jedynkowe zagadnienie jeśli chodzi o niego. W sumie jak prawie cała ta dywizja. Więc dopóki znów ktoś jak Miocic (lub on sam) nie zweryfikuje Predatora to można uznać, że tak – Francis Ngannou jest symbolem wagi ciężkiej, miejsca gdzie często umiejętności ustępują miejsca prostej sile ciosu.