Bardzo często zadaję sobie to pytanie. Niestety, do dziś nie odnalazłam odpowiedzi. Wzruszam ramionami i idę dalej, po prostu akceptując moją miłość do MMA.
To będzie osobisty wpis o mojej przygodzie z MMA oraz o przygodzie z tym pytaniem.
Pamiętam moje pierwsze zetknięcie z MMA. To było wiele lat temu, gdy dopiero stawiałam pierwsze kroki jako redaktor online. Zawsze walki między dwojgiem ludzi mnie nęciły – jako dzieciak lubiłam filmy typu „Krwawy sport” czy „Kickboxer”, czasem też zerkałam na boks. I trafiła się okazja – w Słupsku organizowano galę MMA (to było bardzo dawno temu, nie pamiętam nazwy organizacji). To był czas gdy ta dyscyplina powoli stawała się rozpoznawalna. Nie za bardzo, ale skoro taki amator jak ja wtedy jarał się, że do małego miasta na Pomorzu przyjedzie Przemysław Saleta, to widocznie coś tam zaczynało raczkować. Zarezerwowałam sobie akredytację z redakcji i poszłam nakręcić wideo dla redakcji, w której pracowałam.
Pamiętam, że rozmawiałam wtedy z naczelnym o swoich rozterkach, które miałam w trakcie gali i po niej. Szef zaproponował bym o tym napisała – trafiło to nawet na czołówkę wydania gazety. Co tam dokładnie napisałam – niestety już nie pamiętam. Pamiętam jednak jedno – nie faworyzowałam tego sportu, nie krytykowałam także, ale wyrażałam zaniepokojenie, że nie jest to najwspanialsza rozrywka, ale z z drugiej strony to po prosty kolejny sport walki, a takie akceptujemy przecież od dawna. Gdy staram się myśleć o tym tekście (niestety, nie znalazłam go na teraz, ale to jest do zrobienia!) to pamiętam jak wiele wątpliwości miałam co do tego co zobaczyłam wtedy tego wieczoru na gali.
Stałam wtedy pod samym ringiem. Widziałam lejącą się krew z zawodników. Widziałam jak po założeniu duszenia jeden z zawodników stracił przytomność i nie można go było ocucić i na środek maty wpadli ratownicy. Dla mnie, jako młodej osoby, na dodatek bardzo (ale to bardzo świeżej!) w sensie MMA – był to wstrząsający widok! Nigdy czegoś podobnego nie widziałam, i to bardzo różniło się od znajomych widoków z telewizji. Wtedy pierwszy raz zadałam sobie pytanie „czy MMA to cywilizowany sport?”.
Po pierwsze weźmy „cywilizowany” w cudzysłów. Sporty walki od zawsze są elementem naszej cywilizacji i nikt nie kwestionuje tego, ale dość wygodnie pisać o wątpliwościach dotyczących tego sportu używając tego słowa (widocznie tak się przyjęło), więc przy tym zostaniemy.
Mija parę lat. W Polsce coraz częściej mówi się o galach organizacji KSW. Stają się bardzo popularne dzięki walkom Mariusza Pudzianowskiego. Tymczasem na portalach trenujemy tajemne sztuki SEO (pozycjonowania tekstów) i zgłaszam się na ochotnika by spróbować zrobić kliki na paskudnym pozycjonowaniu typu „gdzie obejrzeć walkę Pudziana za darmo”. Dziwnym trafem sprawia mi to dziką przyjemność, choć nie oglądam tych walk. Ale przez to dowiaduję się całkiem sporo o MMA. Potem przeprowadzka do Szczecina i tam dowiaduję się, że to miasto to zagłębie wielu zawodników. Dział sportowy jest srogo zajęty Pogonią Szczecin więc z ciekawością zaczynam śledzić poczynania zachodniopomorskich Berserkerów i odnotowywać je na sportowej podstronie lokalnego portalu. Wtedy też zaczynam coraz częściej oglądać walki. Na razie wyrywkowo. Z czasem coraz częściej całe gale. Ale nadal nie jest to dla mnie nic na tyle ważnego, by poświęcić wyjście do pubu czy odcinek ulubionego serialu dla zarwania kilku godzin na oglądanie walk.
Jak widać moje wtedy moje zainteresowanie skupia się raczej na polskim MMA. Ale to ani „pierwsza krew” zobaczona na żywo, ani walki KSW sprawiły, że pokochałam tą dyscyplinę.
Pięć lat temu zauważyłam duży wzrost zainteresowania wśród internautów zawodniczką zwaną Joanna Jędrzejczyk. Zaczynałam się powoli przyglądać, i co kilka miesięcy kolejne tytuły w mediach o tej pani sprawiały, że bardzo chciałam oglądać jej walki. Jeśli dobrze pamiętam czynnikiem decydującym było wypatrzone zdjęcie Jesicci Penne po walce z Polką. Zakrwawiona twarz Amerykanki szokowała moje zmysły, a z drugiej strony niebezpiecznie igrała z komfortem takiego widoku – cieszył mnie ten widok głównie dlatego, że odpowiedzialna za to była polska zawodniczka. Na co dzień taka sobie ze mnie patriotka, ale w sensie sportu moje emocje buzują jak szalone gdy przychodzi do kibicowania rodakom. Tu też się nadziałam, jak kiedyś na Agnieszkę Radwańską. Postanowiłam olać możliwość obejrzenia powtórki i pierwszy raz w życiu zarwałam nockę na obejrzenie gali UFC.
W kwestiach sportowych, nauczona błędami z początkowych faz oglądania rozgrywek tenisowych, postanowiłam sprawdzić nie tylko samą Asię i jej rywalkę, ale także przyjrzeć się bohaterkom wydarzenia wieczoru, czyli Rondzie Rousey i Holly Holm. Nadrobiłam wcześniejsze walki Rondy i zdumiał mnie mój własny hype na tą zawodniczkę, do tego wzmagany jeszcze niesamowitym zwiastunem tej gali , który lubię odświeżać sobie do dziś.
W ten oto sposób byłam świadkiem pełnej dominacji Jędrzejczyk oraz wielkiej i zaskakującej porażki Rondy. To było nie dość, że zdumiewające to dość uzależniające. Natychmiast zaczęłam sprawdzać bohaterów kolejnej numerowanej gali UFC. Wiadomo, kto rzucał się w oczy takiego „świeżaka” jak ja. Conor McGregor natychmiast mnie miał. Walka z Aldo tylko przyspieszyła rozwijanie mojego nowego zainteresowania.
To trwa do dziś. Widzę jak idzie to do przodu. Jak uczę się coraz więcej, jak coraz więcej rozumiem. Wciąż czuję, że przede mną daleka droga, ale nie przeszkadza mi to. Wciąż pojawiają się nowi świetni zawodnicy, a ja daję się złapać w hype. Nie po to by brylować w towarzystwie, ale po to by czuć podekscytowanie. Lubię nowe rzeczy. Lubię nowych zawodników. Ktoś mi mówi „kiedyś to było, Fedor, Mirko i Pride”. Łaskawie szanuję, ale nie czuję tego. Respektu do MMA nauczyłam się bardzo szybko bo już oglądając walkę Rondy z Holly, ale nie zaglądam z tego powodu w przeszłość. Szanuję i mam swoich faworytów jeśli chodzi o zawodników z mocnym winstreakiem czy wieloma obronami pasa – takimi, którzy wydają się niepokonani. Ale nie mam nic przeciwko gdy przychodzi nowy ktoś, gdy przychodzi nowy hype.
Całkiem niedawno, choć teraz wydaje mi się, że to było wieki temu, bo jeszcze przed całym tym zatrzęsieniem świata z powodu epidemii, rozmawiałam ze znajomymi o MMA (takimi, którzy może wiedzą, kto to Pudzian, ale niewiele więcej). I tak jakoś wyszło, że sama zaczęłam się zastanawiać (choć nikt nie miał do mnie pretensji czy uwag, że to oglądam), czy MMA to cywilizowany sport.
To pytanie zadaję sobie od zawsze. Pierwszy raz jednak publicznie wyraziłam swoją opinię. Kiedyś gdy wynikała rozmowa na ten temat starałam się bardzo mocno bronić mieszane sztuki walki. Wymieniałam tylko zalety, albo przynajmniej to, co ja uważałam za zalety.
W oględny sposób: MMA to nie jest cywilizowany sport. Ludzie robią sobie świadomie krzywdę, a widzowie na takową są nastawieni. To nie wygląda w porządku. Problem w tym, że w tym jakże niejasnym określeniu „cywilizowany” nie mieszczą się wszystkie miary cech jego znaczenia. To jakby moralnym obowiązkiem człowieka powinno być nie akceptowanie takiej formy rozrywki, która kojarzy się z wysyłaniem gladiatorów na pewną śmierć.
POLECAMY RÓWNIEŻ:
Można szukać łatwej sposobności argumentacji: sporty walk to jedne z najstarszych dyscyplin w dziejach ludzkości; to jest świadome zaprezentowanie swoich umiejętności w prawdziwej walce, to świadoma decyzja tych ludzi. I tak dalej. Na pewno można znaleźć dziesiątki jeszcze lepszych argumentów.
Ale co z oglądaniem? Sprawia nam, fanom MMA, to przyjemność. Jesteśmy niczym wrzaskliwa gawędź żądająca chleba i igrzysk. Wydaje się, że to niezbyt fajna opinia. Ale uwierzcie mi, że nie różni się tak wiele od opinii na temat kibiców innych sportów: choćby jak to – oglądanie jak banda facetów biega za skórzanym balonem (piłka nożna).
Ludzie niezainteresowani daną dyscypliną lub sportem w ogóle zawsze znajdą tysiące powodów by umniejszyć znaczenie tego, co oglądamy.
Mam dla Was rozwiązanie (jeśli takie rozterki, podobnie jak mi, zawracają wam głowę) – nie przejmować się. Olać szukanie kontrargumentów, jeśli już poczujemy bliską porażkę w takowej dyskusji. Wzruszyć ramionami, odpowiedzieć „oglądam, bo lubię, trudno”.
Tego, co gra nam w sercu i głowie, gdy oglądamy MMA, nie można wycisnąć i patrzeć jak spada ostatnia kropla, a potem odejść i mieć to wszystko w dupie. To jest jeden z elementów, tego kim jesteśmy. Można się tego wstydzić, można być z tego dumnym, ale jak już zaakceptujecie, że oglądacie ten „niecywilizowany” sport to życie stanie się łatwiejsze.
Co do mnie – wciąż stawiam sobie to pytanie, ale już mnie nie gnębi niejasność odpowiedzi, którą mogłabym uzyskać. Robię to wyłącznie dla rozruszania łba. Nieważne jednak, jak sobie wyjaśnię filozoficznie owe rozterki – wiem jak to się skończy. Tak samo jak zawsze: będę czerpać wielką radość z oglądania walk MMA.
Moja przygoda z tym sportem zaczęła się dość dawno, ale dopiero teraz czuję się na siłach o tym dyskutować. Ta cała wątpliwość w „cywilizazyjność” MMA jest gorzka w przełknięciu, ale warto się z tym pogodzić by ruszyć dalej. Pomyśleć, że ja przełknęłam to dziesięć lat temu gdy wiedziałam o tym sporcie tyle nic, a jednak wciąż zakłócam swój żywot takimi rozmyślaniami. I was, drodzy czytelnicy. W każdym razie to sporna kwestia, ale we mnie zainteresowanie MMA budzi pozytywne emocje i jest kolejnym małym światełkiem dobra w moim życiu.
To pytanie więc zawsze będzie świetnym powodem do dyskusji, ale na koniec trzeba po prostu wzruszyć ramionami i odetchnąć głęboko. Wydaje mi się, że nie musimy zawieszać naszej sympatii do MMA, tylko dlatego, że nie poznaliśmy odpowiedzi.
ZOBACZ TAKŻE: