Jak wiadomo, Marcin Różalski nie należy do osób, koło których przechodzi się obojętnie. Można go kochać lub nie znosić, opcja pośrednia jest raczej mało prawdopodobna. Różal ma zatem wielu internetowych hejterów, którzy wypisują bzdury w sieci na jego temat lub w niewybredny sposób komentują wpisy zawodnika na facebooku.

Różalski większość tych wpisów puszcza mimo uszu. W przypadku tych natomiast, którzy szczególnie zajdą mu za skórę, ma jednak swoją taktykę…

Znajomi moich hejterów, albo ich wrogowie, którzy ich kojarzą, często dają mi znać kim są. Wtedy często odpisuję im w prywatnych wiadomościach: „Januszu Iksiński z ul. Chabrowej 23 w Płocu, jak żyjesz?” Od razu milkną.

mówi zawodnik.

Niedawno właśnie, podczas podróży samochodem, Różal dostał podobną informację z namiarem na kogoś, kto wyjątkowo go zirytował. Szybko zmienił trasę i udał się do Torunia, aby stanąć ze swoim hejterem twarzą w twarz. Udał się pod wskazany adres i zadzwonił do drzwi. Pierwsze wrażenie, jakie wywarła na nim osoba, która otworzyła, Różalski opisał tak:

Jak zobaczyłem co to za koleś, to ręce mi opadły. Nie uwierzyłem w to, co widzę. (…) Co kieruje człowiekiem, który w życiu nic nie osiągnął, do niczego nie doszedł? Jaką osobą trzeba być, aby wchodzić na stronę aktora czy muzyka i wylewać tam własne żale? Mi pozostaje tylko pogratulować ich rodzicom, że wychowali tak wspaniałą i ambitną jednostkę.

Nie do końca jest jasne, jak przebiegło spotkanie. W Toruniu można usłyszeć dwie wersje. Według pierwszej, Różal tylko spojrzał groźnie na hejtera i odszedł, według drugiej – miał mu napluć w twarz.

Co sądzicie o takim sposobie radzenia sobie z internetowymi trollami? Cóż, jedno jest pewne, ten konkretny hejter z Torunia zastanowi się następnym razem, zanim napisze jakieś głupoty na temat kogokolwiek…

 

źródło: sportowy24.pl
grafika: KSW