Nikt nie spodziewał się aż takiej dominacji mistrza w oktagonie. Niewiele osób przewidywało również, że pojedynek zakończy się decyzją sędziów.

W miniony weekend w Bostonie Stipe Miocic (18-2) obronił po raz trzeci pas mistrzowski wagi ciężkiej UFC, tym samym przełamując „klątwę” ciążącą nad tą kategorią wagową. Dotąd bowiem żadnemu z mistrzów nie udało się tyle razy obronić swego tytułu, a pas przechodzi z rąk do rąk.

Miocic zafundował pretendentowi, Francisowi Ngannou (11-2), prawdziwe piekło w klatce. Po pierwszej dość wyrównanej rundzie, gdy obaj zawodnicy byli aktywni, a Kameruńczyk intensywnie polował na nokaut, nadeszły cztery kolejne odsłony, podczas których kandydat do pasa nie miał właściwie nic do powiedzenia. Miocic uderzał więcej i celniej, z sukcesami obalał i dominował rywala w parterze oraz w rozgrywkach zapaśniczych pod siatką. Ngannou praktycznie słaniał się na nogach i nie miał siły utrzymać gardy.

Statystyki tego pojedynku dają wiele do myślenia: Miocic miał game plan i przygotował się na jego realizację na przestrzeni pięciu rund. Ngannou najwyraźniej gotów był jedynie na pięć minut w klatce i liczył na szybki nokaut.

Szczególnie rzuca się w oczy różnica w ilości wyprowadzonych i celnych ciosów znaczących obu zawodników. Podczas gdy Miocic trafiał celnie ze skutecznością wahającą się w widełkach między 64 a 85% i trafił 70 razy (na łączną ilość 95 wyprowadzonych ciosów), Ngannou uderzał 113 razy, z czego zaledwie 21 ciosów doszło do celu. Trzeba też zauważyć, iż w czwartej rundzie Francis nie trafił ani razu, a w trzeciej i piątek celnie uderzył Miocica zaledwie po jednym razie.

Na korzyść mistrza przemawiają także statystyki obaleń – z 14 prób sukcesem zakończyło się 6, podczas gdy rywal nie zdołał sprowadzić mistrza ani razu (a próbował tylko raz).

 

źródło: Twitter