O obu pojedynkach mówi się już od dłuższego czasu, ale w ostatnich dniach jest coraz więcej sygnałów w mediach świadczących o tym, że niemożliwe staje się jak najbardziej realne. Jeśli te walki się odbędą, to czy obejrzymy dobre sportowe starcia, czy też totalny mismatch? Dziś nie rozstrzygam, tylko rzucam argumenty, pod Waszą rozwagę, Kochani.

Wszystkich, którzy oczekiwali na kolejne Babskie Oko, bo chcieli poczytać o gołych klatach informuję: może będzie i o tym… a może nie! Kobieta zmienną jest… póki co jednak, skupmy się na walorach sportowych tych dwóch zestawień, bo już od dłuższego czasu nie daje mi to spokoju. Zwłaszcza, że jako fanka Conora McGregora z założenia już uważam, iż jest on w stanie rozwalić każdego, kogo zechce. ;) Tymczasem wszystkie mądre głowy w redakcji i poza nią podpowiadają mi, że okrutnie się zawiodę, jeśli nadal będę żyć w tej iluzji.

Dubeltowy mistrz UFC i legenda boksu… w klatce, czy w ringu?

O potencjalnych starciach tych zawodników można napisać książkę, a i tak na pewno dałoby się pominąć jakieś istotne kwestie. Sytuacja jest szczególnie interesująca w przypadku irlandzkiego mistrza trash talku oraz amerykańskiego multimilionera: nie wiadomo bowiem do końca, czy pojedynek miałby się odbywać na zasadach boksu, czy też MMA. Starania Conora o licencję bokserską sugerują raczej tą pierwszą formułę, ale kto wie… Oczywiście, Mayweather jest pyskaczem, ale nie idiotą. A tylko idiota wszedłby z Conorem do klatki, nie mając pojęcia o MMA. Przyjmijmy zatem, że panowie dadzą sobie po nosie wyłącznie pięściami.

Conor McGregor jeszcze przed zdobyciem drugiego pasa mistrzowskiego UFC zapowiadał, że jest w stanie i ma ochotę stoczyć pojedynek z renomowanym bokserem. Wiadomo, że jak Irlandczyk w coś mierzy, to na pewno jest to coś zawieszonego wysoko. Dlatego też wyzwał samego Floyda Mayweathera, byłego mistrza świata federacji WBC, WBA i WBO w różnych kategoriach wagowych i brązowego medalistę igrzysk w Atlancie. Gościa z rekordem 49-0. W odpowiedzi na przechwałki McGregora, który uznał, że jest na tyle dobrym bokserem, że ubiłby Floyda maksymalnie w ciągu dwóch rund, Amerykanin oświadczył, że uwłaczają mu porównania do tego „rudego pajaca” i początkowo nie chciał w ogóle dyskutować o takiej walce. Zmienił zdanie, gdy zaczęto mówić o konkretnych pieniądzach, a Conor nie przestawał szczekać, co równie pyskatego Floyda doprowadzało do szewskiej pasji.

Dyskusję nad pojedynkiem przerwała gala UFC 205, historyczne zwycięstwo Conora nad Eddiem Alvarezem i zdobycie drugiego pasa mistrzowskiego, a następnie jego decyzja o przerwie w startach ze względu na ciążę partnerki. Nie przeszkodziło mu to oczywiście załatwić w międzyczasie formalności związanych z uzyskaniem licencji bokserskiej w jednym ze stanów USA. W tym czasie do dyskusji włączył się także Dana White, który popierał Conora w jego twierdzeniach o przewadze nad Floydem i doradzał bokserowi, żeby unikał spotkań twarzą w twarz z Irlandczykiem, bo mógłby zostać znokautowany nawet na ulicy.

Od wczoraj znowu coś jest na rzeczy w temacie walki bokserskiej McGregor vs. Mayweather. W jednym z wywiadów dla ESPN Dana stwierdził, już mniej życzliwym dla fantazji Conora tonem, że to od niego zależy, czy zawodnik dostanie zgodę na stoczenie takiego pojedynku, bo „tak jest skonstruowany jego kontrakt”. Portale zagraniczne obiegła zaś informacja, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni może dojść do ogłoszenia tej walki. Irlandzki brukowiec The Irish Sun podał, że obaj zainteresowani doszli do porozumienia w kluczowej kwestii, czyli… wypłaty. Według niepotwierdzonych jeszcze informacji Conor poleciał do USA załatwić sprawę kary nałożonej na niego przez Stanową Komisję Sportową w Nevadzie za zachowanie podczas konferencji prasowej przed galą UFC 202. Na miejscu ma podobno także podpisać kontrakt na walkę z Mayweatherem.

Bądźmy przez chwilę poważni: nikt chyba nie wierzy (poza mną i samym Conorem – choć u mnie to jest już raczej kwestia myślenia życzeniowego i zamknięcia umysłu na krytykę Rudziaszka), że McGregor jest w stanie taki pojedynek wygrać…
Podnoszą się co jakiś czas głosy, że jako świetny stójkowicz, doskonały stricker i posiadacz piekielnie silnego krosa, Conor ma szansę ubić Floyda. Ale, do ciężkiej cholery, to nie jest MMA. Tutaj, jeśli mój kochany Rudzielec dostanie w papę i go zamroczy, to nie będzie mógł obalić przeciwnika i poleżeń na nim, żeby odzyskać siły i przeczekać najgorsze. Tutaj skończy się na odcięciu prądu w pionie i nic ani nikt mu nie pomoże.
Nie tak dawno krążył po sieci filmik z migawkami bokserskiego sparingu Conora. Jakiś matoł zatytułował go mniej więcej tak: „McGregor ośmiesza sparingpartnera w boksie”. Moim zdaniem ośmieszył się ten, kto wymyślił taki nagłówek. Ja, po obejrzeniu tego nagrania, rozważyłam nawet taką możliwość, żeby napisać długi list do Conora z prośbą, żeby nie popełniał samobójstwa  i wysłać go do Dublina przesyłką priorytetową. Ok! Nie można zaprzeczyć, że on generalnie wie co robi w ringu. Nie można mu też odmówić zaciętości i siły. Ale Floyd to nie jest mucha, którą można ubić jedną ręką. Dla mnie pomysł na tą walkę jest chory. Może i chodzi o kasę, ale przecież tej obaj mają chyba pod dostatkiem…

Przypadkowy mistrz i legenda MMA wszech czasów

Już kilka miesięcy temu informowaliśmy, iż Michael Bisping, nauczony doświadczeniem innych zawodników, poszedł po rozum do głowy i zaczął żądać od UFC bardziej kasowych walk, ze znanymi, kontrowersyjnymi rywalami. Wyzwał na pojedynek GSP, a ten – niewiele myśląc – odpowiedział, że owszem, czemu nie. Wówczas jednak St.-Pierre toczył jeszcze inny pojedynek – z federacją, o pieniądze. Chciał dużo więcej za swój powrót do oktagonu, niż amerykański potentat MMA chciał zaoferować i temat walki z aktualnym mistrzem wagi średniej umarł śmiercią naturalną.

Powrót tej kwestii do medialnego obiegu zawdzięczamy Arielowi Helwani, który w ostatnim podcaście „The MMA Hour” gościł Hrabiego i rozmawiał z nim o planach na kolejną walkę. Jak wiadomo, nawet Dana White zapowiada, że Anglik będzie musiał zmierzyć się z Yoelem Romero w następnej obronie pasa. Tymczasem Bisping poinformował, iż jest bliski zamknięcia kwestii kontraktu na superfight z GSP. W podcaście Helwaniego powiedział:

Jego trener poinformował mnie ostatnio, że są blisko dopięcia umowy z UFC, więc to już prawie zamknięty temat. A on [St. –Pierre] chce walczyć ze mną. Ja jestem zawodnikiem, w którego oni celują. A więc takie starcie nie jest niemożliwe, nierealne. W tej chwili przyjmuję, że Yoel jest moim kolejnym rywalem, ale zawsze pozostaje jeszcze ta dzika karta.

Bisping dodał też, że gdyby UFC dało mu wybór, to chętniej zmierzyłby się z GSP, bo taka walka po prostu zagwarantuje mu większą wypłatę. Warto przypomnieć, że w sprawie pojedynku z Żołnierzem Boga nie został jeszcze podpisany kontrakt, a to daje Hrabiemu furtkę do ewentualnego starcia z Kanadyjczykiem.

W opinii wielu ekspertów taki pojedynek jest jedną wielką pomyłką. Z jednej strony mamy różnicę w wadze obu zawodników, ale w tym przypadku można zarządzić spotkanie w połowie drogi (tak, jak obecnie rozważa się ten temat w przypadku Mańkowskiego i Khalidova). Z drugiej strony waga zawodnika przekłada się najczęściej na siłę ciosu, a jak pamiętamy, Bisping wywodzi się z dywizji półciężkiej i już przynajmniej raz udowodnił, że potrafi porządnie przyłożyć (niedowiarków odsyłamy do walki o pas z Rockholdem). Ten argument przemawia więc na korzyść Anglika, a dla mnie, jako wielbicielki stójkowiczów i posiadaczy mocnego sierpa – tym bardziej.
Czy mamy jednak jakiekolwiek inne atuty Bispinga wobec przekrojowego, technicznie niemal doskonałego i poukładanego w oktagonie zawodnika, jakim jest Georges? Chyba tylko dość długi rozbrat GSP z zawodowym MMA i ewentualnę rdzę ringową. I dużo to, i mało. Przeciwko Bispingowi przemawia także to, w jaki sposób obronił pas w starciu z leciwym już Danem Hendersonem. Jeśli przeciwko Anglikowi stanie ktoś taki, jak GSP, może zdaniem wielu, dojść do kompromitacji aktualnego mistrza.

Pewne jest tylko to: nie znam osobiście ani jednego fana MMA, który nie chciałby zobaczyć tych walk – obojętnie, czy dlatego, aby się pośmiać z oczywistych underdogów, czy po to, aby przeżyć pozytywne rozczarowanie. Niespodzianki w MMA są właściwie codziennością, więc i tutaj nie zdziwię się, jeśli dojdzie do jakiejś.
Właściwie to większą niespodzianką będzie dla mnie… brak niespodzianki ;)

Aha – wybaczcie, o klatach nie było: a zatem stwierdzam wyższość klaty McGregora na Floydową, a także informuję, że klaty Bispinga i St.-Pierre’a nie powodują u mnie drgnięcia niczego, nawet powieki. Dziękuję.


grafika: Mariusz Olkiewicz

źródła: mmaimports.com