Większość, jeśli nie wszystkie filmy, o sztukach walki, kończą się spektakularną walką, która ma za zadanie uklepać fabułę, wyprostować kłopoty głównego bohatera, albo przynajmniej ma być tego esencją. W gruncie rzeczy praktycznie każdy taki film przypomina klasyka „Rocky” i rzadko takie sportowe obrazy kroczą w kierunku „Wściekłego Byka”. Nie inny jest reżyserski debiut Halle Berry pod tytułem „Bruised” (polski tytuł „Poobijana”).

Mimo wszystko nie można odmówić ambicji 55-letniej Amerykance. Zapewne film ma mieć jakiś rys osobisty. Cóż, jeśli człowiek się czuje poobijany przez życie to jak można najdosadniej to pokazać w filmie? Kimś takim jest Jackie Justice, była gwiazda UFC, która zhańbiła się w swojej ostatniej walce i od tego czasu już nie walczy. W tę rolę wcieliła się sama reżyserka, co trzeba przyznać było dość śmiałym posunięciem, biorąc pod uwagę wiek aktorki. Ale nawet najbardziej wysportowanych i młodych aktorów w scenach walk zastępują dublerzy, więc można tylko pogratulować Halle Berry dobrej formy fizycznej. I jak się okazuje całkiem niezłej formy aktorskiej udowadniającej, że Oscar w jej portfolio nie wziął się z przypadku. Z formą reżyserską już gorzej, ale to debiut, więc można wiele rzeczy wybaczyć.

Wróćmy do fabuły (uwaga! SPOILERY). Jackie zarzuciła karierę i na co dzień jest sprzątaczką. Po pracy lubi sobie potajemnie popić. Jej facet, a zarazem menedżer też nie stroni od alkoholu, ale nie stroni także od tego by namówić Jackie do powrotu do klatki. Takim zapalnikiem będzie zabranie jej na nielegalne walki bez reguł gdzie sprowokowana Jackie sprawia łomot postaci granej przez Gabi Garcię.

Sam fakt, że w w filmie pojawiają się znane postacie ze świata MMA jest przykładem, że Berry dobrze odrobiła lekcję. Postawiła na sprawdzone marki, zamiast wymyślać jakieś fikcyjne organizacje. Współpraca opłaciła się, bo dzięki temu łatwiej nam uwierzyć w to co widzimy Zresztą z pewnością widzów pod film szukano także wśród fanów MMA, czego przykładem może być pojawienie się Halle Berry na oficjalnym ważeniu przed galą UFC 268.

Jackie dostaje propozycje od szefa Invicty FC by wrócić do oktagonu. Nie jest zbyt chętna, ale gdy w jej życie wkracza parę lat temu porzucony synek, wszystko się zmienia. Nasza bohaterka widzi dla siebie iskierkę nadziei i postanawia wszystko postawić na jedną kartę. To jednak wymaga zmiany całego jej dotychczasowego życia. Trzeba porzucić alkohol, wyprowadzić się od pojebanego faceta i wrócić do treningów.

Jackie ma walczyć o mistrzowski tytuł z niepokonaną Lady Killer (w tej roli mistrzyni kategorii UFC – Valentina Schevchenko). To praktycznie otwarta droga powrotna do UFC, plus dawka pieniężna, która pozwoli Jackie zapewnić lepszy byt sobie i synkowi. W powrocie pomaga jej enigmatyczna trenerka Bobbie, z początku niechętna pomaganiu upadłej gwieździe, z czasem uczucia Bobbie zaczną się ocieplać względem tytułowej „poobijanej”. Do tego dochodzi kontakt z małym nieznajomym człowieczkiem, który został sam na świecie i z jego pozycji ma się nim zajmować jakaś wielka obca (i na dodatek z siniakami twarzy) kobieta. To największa motywacja i choć relacja matka-syn idzie dość topornie to wiemy, że skończy się dobrze.

Uwieńczeniem tej historii pełnej kłopotów jest walka mistrzowska, która rozgrywa się na pełnym dystansie i Jackie wyzwala w sobie wszystko by pokazać się z jak najlepszej strony i wymazać plamę po swojej ostatniej walce. To udaje się z namiastką, bo choć starcia nie wygrywa i to Lady Killer odchodzi z pasem, to Jackie odzyskuje wsparcie fanów i środowiska. To wielki triumf, który jest istnym katharsis niczym powrót z zaświatów.

Oczywiście takiego zakończenia można było się spodziewać od samego początku. Reguły gatunku zostały spełnione. Więc czas przejść do podsumowania.

Sama historia głównej bohaterki jest tak napisana, że trudno by uwierzyć, że to wszystko skończy się sukcesem. Głęboka patologia wypełniająca jej życie jest też zapewne powodem jej upadku. Ale gdy Jackie bierze odpowiedzialność na swoje barki to wszelkie problemy są po prostu przeszkodami do przeskoczenia (a jest ich aż za dużo w warstwie fabularnej). W sensie aktorstwa nie można się wiele przyczepić. Berry odegrała swoją postać bardzo dobrze, wiecznie poobijana, bez uśmiechu, smutne oczyska atakują nas prawie w każdej scenie. Co do ról typu Lady Killer nie ma sensu się wypowiadać – po prostu Valentina Shevchenko nie musiała nikogo grać, bo była sobą w tym filmie. Zapewne jej głównym zadaniem była piękna choreografia walki w klatce. Gdyby odskoczyć na chwilę by poszukać porównania to taki Mamed Khalidov wygląda przy Valentinie jakby zbierał złote statueteki za swojej popisy aktorskie. Ale jak wspominałam wyżej, nie ma sensu tego oceniać, bo nie po to zatrudniono mistrzynię UFC.

Sam film wygląda jakby natłok kłopotów głównej bohaterki to za mało i do tego mamy parę przykładów gdzie np. Jackie zwierza się trenerce ze swojego jakże trudnego życia, tak abyśmy mieli nie tylko stuprocentową pewność, że żywot Jackie to ciężka sprawa, ale żebyśmy mieli tego aż przesyt. To na pewno wada scenariusza, która niestety nie została rozwiązana reżysersko. Tak jakby dwuznaczny tytuł „Poobijana” już nie dawał nam, debilnym widzom, oczywistej podpowiedzi.

To w sumie mój największy zarzut w stronę filmu. Reszta trzyma się konwenansów gatunku, można wyczuć lekkie ambicje Berry, że to miało być coś więcej. Ale nie jest. To kolejny typowy film fabularny o sztukach walk. Kolejny Rocky do odhaczenia.

Dla samych fanów MMA i takowych opowiastek „Poobijana” to film do polecenia. Nie ma w nim nic wyjątkowego, ale nie jest to film zły. Jest dobrze zrealizowany, można nawet jakoś przełknąć piekło życia głównej bohaterki, pocieszyć się końcową walką i tym, że wszelkie problemy zostały pokonane i film kończy się osobistym triumfem tytułowej Poobijanej.

W mojej osobistej ocenie wystawiam solidne 6/10, głownie dlatego, że lubię takie filmy i ten także mnie nie rozczarował, ale widziałam lepsze w gatunku (jak choćby niezrównany Wojownik w reżyserii Gavina O’Connora).

Film można obejrzeć na platformie Netflix.