(Grafika: Marek Romanowski/inthecage.pl)

Rozwój MMA na świecie nastąpił szybciej niż chyba każdemu z nas to by się wydawało. Dla wielu przełomowym momentem dorastania tej dyscypliny i pozyskaniu jej znacznej części sympatyków był kraj kwitnącej wiśni i niesamowicie widowiskowe gale w wykonaniu organizacji Pride. W Japonii swego czasu walczyło wiele wyśmienitych nazwisk Shogun Rua, Mirko Crocop, Alistair Overeem, bracia Nogueria, Wanderlei Silva a także nasz rodak mistrz olimpijski Paweł Nastula. Bez wątpienia wiele osób sympatyzujących do dziś z MMA swoją pasję zaczynało głównie od krwawych widowisk azjatyckiej organizacji. Widowiskowość jaką zapewniał powyżej wspomniany event nie objawiała się tylko i wyłącznie w wysokim poziomie sportowym prezentowanym nam podczas starć najlepszych z najlepszych lecz także organizatorzy umiejętnie wkradali w ten sport elementy czystego show, które w zestawieniu z bataliami toczonymi przez sławy światowego MMA powodowało istną huśtawkę wrażeń co oczywiście niosło ze sobą zainteresowanie przeciętnego widza, który z czasem stał się głównym odbiorcom . Mowa oczywiście o tzw „freak fighach”, których jedynym sensem było i jest uderzenie w pierwotną cechę człowieka – ciekawość i granie na ludzkich emocjach niczym w WWE.

Pomimo kilku ładnych lat od upadku japońskiego giganta nikt nie mówi o wyżej wspomnianych pojedynkach. Każdy z nas ma tendencję do wspominania bądź ponownego oglądania walk lub akcji, które na wieki zapadają nam w pamięci typu  „Rampage” Jackson i jego fenomenalny slam na Aronie. Natomiast walki, które tamtą chwilą mogły ekscytować i podniecać wiele osób, przeszły dawien dawno do lamusa i nikt nie zamierza ich wydostawać. Niekwestionowanym elementem MMA był „freak fight”. Jest to tak wszechobecna i nieodzowna część tego sportu co żel na włosach piłkarzy. Można było oczywiście za sprawą najlepszych organizacji na świecie typu UFC, Bellator zacząć myśleć, iż tego już nie ma, że MMA zostało usportowione.  Można by zacząć myśleć ze mieszane sztuki walki na najwyższym poziomie ewidentnie wykluczyło i wymazało gumką myszką z pamiętnika definicję taką jak „freak fight”. Otóż jak to sami jesteśmy naocznymi świadkami, życie i bieg wydarzeń bywają przewrotne. Ostatnie wydarzenia z zapewnieniem angażu mistrza wrestlingu CM Punka narodziło wiele pytań, niezadowolenia a także wielu haseł z oskarżeniem wiodącym –  komercjalizacja. Działanie UFC to można rozumieć dwojako i na pewno jest spowodowane chęcią kompletnej dominacji nad Bellatorem i jego aspiracji związanych z przyciągnięciem jak największej liczy odbiorców i oczywiście co idzie za tym sprzedaży PPV. Jeśli chodzi o przyciągnięcie uwagi przeciętnego fana amerykańskich przed oborniki telewizyjne to ekipa UFC nie mogła znaleźć nikogo lepszego niż trzykrotnego mistrza najlepszej organizacji Wrestlingu –  Punka.

Porównawczo wydarzenie to może przyciągnąć tak sporą część wiernych fanów wrestlingu (a nie oszukujmy się amerykanie pałają nieskończoną i przeolbrzymią miłością ku fighterom ze sporymi zdolnościami aktorskimi) co niegdyś znany w Polsce teleturniej „Idź na całość” i Zygmunt Chajzer zrzeszający tłumy rodzin wraz z dziećmi. Warto zajrzeć choćby na fanpage organizacji WWE , który o kilka milinów polubień przebija organizację braci Feritta. Były mistrz i jedna z legend WWE  jednorazowo przyciągnie masę fanów. Co jednak jeśli ich wielki mistrz polegnie? W oczach wiernych fanów amerykańskiego wrestlingu na pewno straci bardzo wiele. Jednak istnieje też oczywiście druga strona medalu. Samo UFC jest spostrzegane jako swoista liga mistrzów jeśli chodzi o MMA więc zatrudnienie osoby nie mającej nic związanego z MMA oczywiście pomijając samą płaszczyznę parterowa, którą rzekomo posiada ów mistrz jest nie fair wobec umiejętności innych. W tym przypadku „freak fight” może okazać się oczywiście korzystny dla organizacji pozyskania nowych fanów, ale pytanie czy organizatorzy umieszczą je w odpowiednim miejscu nie wynosząc ponad inne wydarzenia i walki typowo sportowe? Miejmy taką nadzieję.

Przejdźmy jednak do naszego rodzimego podwórka. W ostatnich latach na polskim rynku mieszanych sztuk walki przewijało się kilka znaczących organizacji. Właściwie każda z nich swoje sukcesy i porażki miała związane z bardziej osobami publicznymi niż zawodowymi zawodnikami. Począwszy od KSW, które początek swojej większej medialności i wybiciu może przypisywać Mariuszowi Pudzianowskiemu, który notabene w tamtym czasie nie miał nic wspólnego z jakimikolwiek sportami walki na odpowiednim poziomie zawodowym. Jednocześnie kreatorem show, który miał wpływ na dobrą sprzedaż był Marcin Najman. Nikt inny tak dobrze jak on potrafił być celem nienawiści widzów jako „ten zły” w niekiedy osobistych porachunkach na ringu. Największa organizacja w Polsce może śmiało zawdzięczać zainteresowanie tak wielkiej liczbie fanów właśnie walkom tzw freaków. Co więcej organizacja ta poszła o krok dalej ponieważ z pełnowartościowego freaka postanowiła wykreować zawodnika MMA co przyniosło naprawdę spore zainteresowanie zwłaszcza wśród tzw niedzielnych widzów, czyli osób którzy nie interesują się na co dzień MMA a show KSW pozwoliło kilku ciekawym nazwiskom zagościć w domach większej ilości widzów. To jak dużo polskie organizacje są niestety uzależnione od tego typu działań jest przykład organizacji MMA Attack, która na gali, z czasem postanowiła poprzestać na walkach freaków a dziś już nie istnieje. Kolejnym wyśmienitym przykładem jest między innymi organizacja Prommac promowana takimi nazwiskami jak Tomasz Drwal lub Michał Kita czyli jedni z naczelnych polskiego MMA. Organizatorzy oczywiście usiłowali  postawić na wysoki poziom sportowy, sporą dawkę emocji dla koneserów sztuk walki a także stanowiła milowy krok dla młodych, ambitnych i dopiero zaczynających zawodową przygodę z MMA fighterów. Jak powszechnie wiadomo niedawno organizacja ogłosiła upadłość co przyczyniło się do sporej monopolizacji polskiego MMA w mediach przez KSW. Kilka dni temu ogłoszono że na gali X – Cage 7 w Toruniu w klatce zobaczymy „Trybsona”. Mówiło się od dawna że to będzie osoba która będzie kolejnym freakiem. Akurat ten osobnik jest najbardziej „pro – sportowym freakiem” gdyż posiada doświadczenie amatorskie. Czy spełni to swoją rolę? Zgodzę się tu z moim kolegą Michałem Malinowskim który w swoim vblogu przedstawił sytuacje jasno – to może się udać jednak telewizja musi tutaj dołożyć cegiełkę w promocji. A o to będzie trudno gdyż Orange Sport żyje lecz dogorywa.

Dzięki powyższym zdarzeniom łatwo też dopada myśl, że polska mentalność nie jest jeszcze gotowa na czysto sportowe emocje. Nasz sport w Polsce potrzebuje w dużej mierze charakterystycznych osobowości, zaskakujących zwrotów akcji i innych tego typu. Z komercyjnego punktu widzenia, który jest nieodzownym elementem zawodowego sportu freak fight sprzedaje się wyśmienicie i może stanowić ciekawe uzupełnienie karty walk okiem przeciętnego widza natomiast nie da się pozbyć wrażenie , w którym często ten element z pewnego rodzaju przekąski zostaje serwowany jako danie główne co ujmuje poziomowi sportowemu a także innym zawodnikom.