Naszym chłopakom brakuje luzu

Rynek MMA to niezwykle ciężki temat. Wiedzą o tym kibice, promotorzy, zawodnicy. I właśnie Ci ostatni wydają się najmniej obeznani w panujących dziś warunkach. By osiągnąć coś więcej niż „bycie gwiazdą” wśród znajomych nie wystarczy tylko pięć jednostek treningowych.

Polskie podwórko wręcz alergicznie reaguje na zjawisko trashtalku. Coś bez czego nie da się przebić do świadomości fanów w Polsce uważane jest za pajacowanie, ujmę czy też brak umiejętności nadrabiany językiem. Weźmy na przykład takiego Normana Parke. Zawodnik może nie najgorszy, jednak zwolniony z UFC. Parke w Polsce stał się bardzo popularny dzięki swojemu trashtalkowi. Irlandczyk nie przebierał w słowach, co oczywiście budziło odrazę wśród zawodników. Nie piję tutaj tylko do Mateusza Gamrota, który był rywalem Normana, a o całej branży. „Sztywniutko” musi być, czyli bez gadania tylko sama walka.

W czasach jakich żyjemy szacunek nie zarabia pieniędzy. Liczy się to, co odróżnia cię od innych. W naszym kraju panuje przekonanie że śmieciowa gadka to robienie z siebie pajaca. Jeśli zagraniczny zawodnik przed pojedynkiem stara się sprzedać walkę dzięki „gadaniu”, to najczęściej spotyka się z odpowiedzią pełną tylko i wyłącznie obelg. Wyróżniająca się na tle innych postacią jest Marcin Wrzosek. Człowiek który walczył na wyspach, był w Stanach i wie jak wygląda ta gra. Ze świecą szukać drugiej takiej postaci.

Typowy zawodnik MMA w Polsce jest jak zupa pomidorowa: chce by każdy go lubił. Trenuje, ma catering dietetyczny i szanuje rywala. I tak 95% zawodników. Brak wyrazistych postaci, które nie boją się poruszać tematów innych niż sport. Można się zgadzać lub nie, można szanować, hejtować ale na pewno nie przejdzie się wokół niego obojętnie- Marcin Różalski. Człowiek wywołujący emocje, który wykracza poza sporty walki. Udziela się charytatywnie, zabiera głos w sprawach religii czy polityki. Jest wyrazisty. I to jedyna taka postać, reszta zawodników omija temat, nie podejmuje dyskusji, trenuje i chwali się cateringiem. Dlatego właśnie o „Różalu” mówią wszyscy, a o zawodnikach którzy walczą w UFC, KSW, FEN mówi się tylko w środowisku.

Od dłuższego czasu jako redakcja InTheCage.pl jeździmy wszędzie, jesteśmy na UFC, jesteśmy też na galach na kilkaset osób. Rozmawiamy z zawodnikami, widzimy jacy są przed i poza kamerą. Zdarzają się „królewicze”, którzy gwiazdorzą i odmawiają wywiadów z powodu zmęczenia treningami, inni odmawiają wywiadów, gdyż uważałeś że w poprzedniej walce przegra, jeszcze inni w takiej sytuacji rzucają epitetami w stronę dziennikarza. A przecież praca zawodnika nie kończy się po wyjściu z klatki, niektórym jednak ciężko to zrozumieć, zapominają o konieczności wyjścia do mediów, są obrażeni na pół świata. Nie rozumieją że robią krzywdę sobie, ograniczając swoja promocję. Znamy takie przykłady. Doświadczamy tego czasem na własnej, redakcyjnej skórze. Zawodnicy lubią wybierać sobie media, takie gdzie o nich pisze się tylko dobrze, gdzie nie ma krytyki (znowu wraca „zupa pomidorowa”). Ciężko im odpowiadać na trudne pytanie, liczy się tylko połechtanie własnego ego. Branża zna przypadki, w których zawodnik potrafił pobić dziennikarza. Było to dawno, a zawodnik oraz dziennikarz zrobili wielkie kariery.

Owe gwiazdorzenie odbija się także na innym polu. Mam na myśli wybieranie sobie łatwych walk. O ile na początku kariery, gdy zawodnik stoczy kilka walk, ma „0” z tyłu zaczyna się kalkulacja. „Z tym nie zawalczę bo jak przegram to nie pójdę do organizacji XYZ”, „Ten jest za mocny”. Sam spotkałem się z takimi przykładami. Najgorsze w tym wszystkim, że zaczyna się to już na poziomie lokalnym. Zawodnicy przebierają w ofertach, szukają najłatwiejszej drogi do zwycięstwa. Przypomina to bardzo boks i budowanie rekordów. Aktualnie pomagam przy organizacji lokalnej gali i szukając przeciwnika dla jednego z miejscowych zawodników usłyszałem kilkanaście razy odmowę lub absurdalną stawkę. Jest to bardzo niepokojące zjawisko, bo przecież MMA kocha się właśnie za ten brak kalkulacji. Nieważny styl lub rekord rywala, walczmy! Polityka i dobór rywali to niepokojące zjawisko, niestety gdy pojawiają się pieniądze, jest to nieuniknione. Owych pieniędzy na poziomie regionalnym nie ma za dużo, tym bardziej dziwi mnie fakt tej kalkulacji. Obawiam się jednak że zjawisko to dopiero się rozpędza i niestety podzielimy los boksu…