Ciekawe jaką Wy macie minę, szanowni czytelnicy, gdy słyszycie, że Conor McGregor ponownie zapowiada swoją emeryturę. Zaskoczoną czy znudzoną? Przyznam się, że ja już ziewam na wieść o kolejnej ogłoszonej (lub może raczej „głoszonej”) emeryturze. Nikomu w tej kwestii tak nie ufam jak sportowcom, a szczególnie zawodnikom MMA.

Sportowcy, w tym oczywiście nasi zacni zawodnicy MMA, nie potrafią żyć bez dwóch rzeczy: bez rywalizacji i bez kasy. Możliwe, że są dla nich w życiu ważniejsze rzeczy – nie chcę kategoryzować. Ale tak się składa, że emerytury głoszą gdy wiedzą, że już więcej nie osiągną (albo dlatego, że osiągnęli już wszystko, albo dlatego, że nie są aż tak dobrzy a czas ucieka). Co ciekawe w drugą stronę (w sensie forsy) to tak nie działa. Gdy zawodnik grozi odejściem lub emeryturą i nie zachwala za bardzo swojego sportowego dorobku to z prawdopodobnie został odesłany z kwitkiem gdy poszedł prosić o podwyżkę.

Utytułowani zawodnicy UFC wciąż marzą o wypłacie życia. Nawet jeśli już kiedyś taką dostali. Mają pasy, mają umiejętności, mają znane nazwisko i są gwiazdami. Zarobki w UFC nie są żadną tajemnicą, więc gdy kolejny raz stawka wzrasta niewiele a ty zasuwasz z kolejną obroną pasa w walce wieczoru numerowanej gali UFC to skłania do przemyśleń. Czysto finansowych. Zysk musi być, bo jeśli akurat będziesz mieć zły dzień albo trafisz na lepszego zawodnika, to co ci zostanie? Wypłata życia. Zielone papierki ukoją każdą porażkę gwiazdy UFC.

Gdy szef jednak odsyła cię z odmową, co możesz zrobić? Możesz nadal być Jonem Jonesem, Conorem McGregorem, Amandą Nunes czy Henrym Cejudo. Ale czemu nie powalczyć jeszcze raz, bez wchodzenia do klatki, o swoją wypłatę?

To się nazywa manipulacja. Postraszenie odejściem z UFC lub odejściem na emeryturę działa. Przynajmniej czasami. Właściwie dość często gdy nad tym się zastanowić. Bo gdy w UFC pozostanie tylko parę gwiazd, tylko parę nazwisk, a dochody z PPV zaczną drastycznie spadać, to jak myślicie? Do kogo zwróci się organizacja?

To gra warta świeczki, więc jest uprawiana. Może często, może z różnych powodów, może do znudzenia. Ale jest spora szansa, że taka prowokacja zadziała.

Wspaniale byłoby zobaczyć w walce o mistrzowski pas wagi półciężkiej Jana Błachowicza z Jonem Jonesem, który swego czasu uprawiał w mediach społecznościowych istną wyliczankę: raz, dwa, trzy! Ze mną zawalczysz ty! (czy to będzie Jan jako pierwszy pretendent do pasa czy rewanż z Dominicem Reyesem). Sprawa nieco się zmieniła gdy kolejną walkę przez kolejne potężne ciosy zaliczył Francis Ngannou. Ludzie lubią oglądać ogromnego „Predatora”. I Jones wyczuł forsę. Zaproponował UFC by Francuz został jego kolejnym rywalem, pewnie widział to jako walkę wieczoru numerowanej gali i sam fakt głoszenia takiego starcia mocno wyrwał fanów MMA z marazmu jonesowej wyliczanki. A tymczasem UFC nie widzi takiej walki. Pewnie dlatego, że Jones chciał za to mnóstwo forsy. Nie? Nie będzie walki i nie będzie takiej wypłaty? To ja sobie idę – zapowiedział wściekły mistrz.

To tylko jeden z przykładów. Nie pierwszy i ostatni. Ktoś wierzy w emeryturę Conora McGregora? Może w kuluarach też walczy o lepszą stawkę? A organizacja lekko uszczuplona finansowo przez pandemię stara się nie windować cen za walkę.

Problem jest taki, że bez oczekiwanych walk, bez znanych nazwisk, PPV i tak się nie sprzeda. Przynajmniej nie według oczekiwań. To dość powszechny problem wielu organizacji. UFC na razie sobie z tym radzi. Korzysta na tym, że wydarzenia sportowe drastycznie zniknęły pod wpływem koronawirusa. Ale wygląda na to, że UFC świetnie się odnajduje i potrafi żerować na tym nieprzyjemnym dla sportu środowisku. Pytanie brzmi: kiedy to się skończy? Kiedy widz zapragnie „hajpu” który przerasta sam fakt oglądania gali?

Zawodnicy UFC wiedzą doskonale, że w końcu przyjdzie na nich czas. Korzystają więc z tej opcji. Tak naprawdę to oni zatrzaskują drzwi, oni odmawiają. Wiedzą, że za tym buntem czają się większe korzyści.

Chyba, że któremuś znudzi się samowolna przerwa od walk i zatęskni do rywalizacji. Ale za taką decyzją kryją się finansowe straty. Gdy raz przystaniesz na warunki organizacji to kolejnym razem karta „Emerytura” może już nie zadziałać.

To oczywiście są tylko zwykłe rozważania. Na razie wygląda na to, że z nich wszystkich, tych naszych wielkich mistrzów UFC, tylko Jones nie ukrywa swoich aspiracji. Conor pisze to co zawsze gdy odchodzi na emeryturę, Cejudo podobno rozwija się emocjonalnie w innych rejonach życia, podobnie Amanda Nunes.

Ciekawe tylko co szybciej ich zerwie z obranej ścieżki? Kasa czy chęć rywalizacji? A może jest tak, że im lepsza wypłata tym większa chęć rywalizacji? Nie ma co się obruszać na takie pisanie. Tak wyglądał sport wcześniej, i tak wygląda w XXI wieku.

Szybciej uwierzę czterdziestoletniemu zawodnikowi, który już dawno potracił pasy, że pragnie odejść na emeryturę niż komuś, komu zostało jeszcze parę lat rywalizacji, jest w swoim „prime time” (wybaczcie angielskie znaczenie życiowej formy, bardzo lubię to wyrażenie).

To tylko takie przerwy wynikające z pewnego niezrozumienia pomiędzy zawodnikiem a organizacją. Nie traktuję więc tego już od dawna na poważnie. Pochylam się nad takimi informacjami z czystej ciekawości. I zastanawiam się tylko wtedy: ho! Ciekawe o ile tym razem poszło?

Smutne, ale prawdziwe. Wesołe, bo wesołe jest oglądanie MMA na najwyższym poziomie. Niech oni się tam bawią w te swoje wojenki. Ostatecznie to my, fani MMA, zadecydujemy który powrót z „emerytury” będzie dla nas bardziej ekscytujący.