Pavel Kobyliatskyi o wygranej na FEN 25, planach na przyszłość i o tym, kto „bije jak dziewczyna” [WYWIAD]

Pavel Kobyliatskyi/facebook.com

Debiutujący dla organizacji FEN Pavel Kobyliatskyi na gali w Ostródzie zaliczył udany występ w formule K1. Przez jednogłośną decyzję pokonał Bartłomieja Witkowskiego. W wywiadzie dla InTheCage.pl pochodzący z Ukrainy zawodnik zdradził nie tylko, jak przygotowywał się do walki, ale również jakie cele stawia sobie na przyszłość.

Ile miałeś czasu na przygotowanie się do swojej walki na FEN 25?

Miałem bardzo mało czasu, bo tylko tydzień. Dlatego praktycznie wcale nie trenowałem, ponieważ musiałem skupić się na zrobieniu wagi. Ważyłem prawie 78 kilo, a na walkę musiałem mieć 70. Niestety do zbijania było dużo, ale dałem radę. Robiłem wagę w saunie i było to trochę męczące, ale cały czas miałem w głowie tylko, że muszę wygrać, bo ten występ był dla mnie ogromną szansą, żeby pokazać się przed dużą publicznością.

Twoim przeciwnikiem był Bartłomiej Witkowski. Czy przed walką oglądałeś jakieś jego wcześniejsze pojedynki?

Witkowski walczył już wcześniej z zawodnikami z mojego klubu (Fight Gym Lublin) – z Norbertem Flisem i Kamilem Kotkiewiczem. Miał już kiedyś leworęcznego przeciwnika, a ja właśnie jestem mańkutem. Oglądnąłem jedną jego walkę i widziałem, że on cały czas przyjmuje na gardę i trochę kopie. Boksu nie ma jakiegoś szczególnego, więc nie martwiłem się o to.

Kamil Kotkiewicz, który już walczył z Witkowskim, był w Twoim narożniku, więc pewnie dużo mógł Ci podpowiedzieć?

Tak, cały czas mówił, że on bardzo lubi klincz, że bardzo ściąga głowę. Też mówił, że Witkowski często wyskakuje z kolanem, ale w walce wyszło tak, że wszystko to, co miał robić mój przeciwnik, robiłem ja. Cały czas wyskakiwałem z kolanem. Mój trener (Rafał Murat) powiedział przed walką, że muszę zacząć mocno, muszę ciągle wywierać na nim presję. Dostałem kilka ciosów, ale nie były jakoś szczególnie mocne. W sumie to on bije jak dziewczyna. Na treningu chłopaki bili zdecydowanie mocniej.

Twój przeciwnik przyjął bardzo dużo ciosów na wątrobę. Widać było, że były mocne, bo od razu z boku zrobiło mu się duże zaczerwienienie, a mimo to, wciąż stał.

On cały czas mocno trzymał gardę, więc wiedziałem, że ciężko będzie go znokautować. Dlatego skupiłem się bardziej na tej wątrobie. Jestem mańkutem, więc też łatwiej mi jest dosięgnąć do wątroby przeciwnika. W pierwszej rundzie trafiłem parę razy i faktycznie było widać, że poczuł te ciosy. Myślałem, że uda mi się skończyć wcześniej, ale trzymał się naprawdę mocno. Twardy był chłopak.

Swoją wcześniejszą walkę stoczyłeś w formule MMA na gali REGOS 1: Road to dreams. Wtedy narożnik poddał Twojego przeciwnika w drugiej rundzie. Jak wspominasz to starcie?

Na przygotowanie miałem dwa tygodnie, a moim przeciwnikiem był Piotr Tokarski. Ja wtedy już od dłuższego czasu nie walczyłem, praktycznie rok, dlatego bardzo chciałem mieć tę walkę. I tak samo jak teraz z Witkowskim, nie czułem jego siły. Cały czas wywierałem na niego presję. I tak samo polowałem na wątrobę. Myślę, że takie ciosy robią swoją robotę. Przed walkę też go troszkę „zaczepiałem” i widziałem, że się mocno denerwuje, więc pewnie też trochę to miało wpływ na to, jak potoczyło się to starcie. Skończyło się, jak się skończyło. Przed tą walką też martwiłem się o parter, bo mało się na nim skupiałem, dużo więcej czasu poświęcałem stójce. Dopiero do tego pojedynku tak naprawdę zacząłem trenować ju-jitsu, bo musiałem trochę podciągnąć się w tej płaszczyźnie. Chodziło przede wszystkim o to, żeby nie można mnie było tak łatwo obalić. Jeśli przeciwnik dwa, trzy razy wejdzie mi w nogi, ale mnie nie obali, to już jest zmęczony, to po pierwsze, a po drugie to wtedy jest zrezygnowany, że mu się nie udaje.

Jakie masz plany teraz, po tej ostatniej wygranej?

Po gali na FEN 25 chciałbym zawalczyć tam jeszcze raz, ale już raczej w formule MMA. Jeszcze nie rozmawiałem o tym z trenerem. Zobaczymy co i jak. Jeśli nie dostanę propozycji kolejnej walki dla tej organizacji, to nic, to będę czekać na jakąś inną propozycję. Cały czas będę trenował i po prostu będę dążył do spełnienia swoich marzeń. Muszę się pokazać, żeby ludzie zobaczyli, że reprezentuję wysoki poziom, chcę iść do przodu i walczyć z najlepszymi. Muszę zrobić wszystko, żeby zobaczyli, że jest taki Pavel, Pavel Kobyliatskyi. Kiedyś super byłoby wystąpić dla KSW, Bellatora, albo nawet UFC. Bardzo mi brakowało tej atmosfery, bo na ostatniej walce u siebie, na Ukrainie, złamałem sobie kolano i musiałem zrobić przerwę. Teraz jest już w porządku i znów mogę w pełni oddać się temu, co kocham. Myślę, że do końca roku chciałbym zawalczyć minimum raz, ale nie chcę ograniczać się tylko do MMA. Jeśli będzie propozycja walki w kickboxingu, to dlaczego nie? Najważniejsze, to w siebie wierzyć. Ja w siebie wierzę, nie ma dla mnie przeszkody nie do pokonania. Teraz planuję pojechać do domu na miesiąc lub dwa i myślę, że na koniec sierpnia wrócę na salę.

Pochodzisz z Ukrainy, a do Polski przyjechałeś dość niedawno. Kiedy to było?

Do Polski przyjechałem prawie rok temu, na początku sierpnia. Nie znałem wtedy jeszcze języka polskiego i nie ukrywam, że było ciężko. Zacząłem pracować na magazynie. Zmiany układały się tak, że nie miałem jak trenować. Zrezygnowałem i poszedłem pracować na budowę, gdzie byłem może z tydzień. Potem znalazłem pracę na stolarni, gdzie były już lepsze godziny pracy, więc wtedy mogłem już normalnie trenować. Trafiłem wtedy do mojego obecnego klubu – Fight Gym Lublin. Pamiętam, że pierwszy trening, to były od razu sparingi. Byłem wtedy w parze z Łukaszem Bartnikiem, który jest jednym z moich głównych sparingpartnerów. Tak się akurat złożyło, że trafiłem go tak, że poszła mu krew z nosa. Zrobiliśmy przerwę, a później, gdy wróciliśmy, nie zauważyłem jego ciosu, to był podbródkowy. I też puściła mi się krew. Potem, jak rozmawialiśmy po treningu, to okazało się, że ja jako pierwszy tak go trafiłem, a ja przyznałem, że on też był pierwszą osobą, która tak mocno mnie uderzyła. I tak się zaczęło.

Od czego zaczęła się Twoja przygoda ze sportami walki? Od razu było MMA, czy może coś innego?

Od dziecka tak naprawdę coś tam ćwiczę. Kiedyś trenowałem karate. Później zrobiłem przerwę od sportów walk, bo zacząłem ćwiczyć breakdance. Trochę tańczyłem, ale wtedy poszedłem na kickboxing. To było tak, że chwilę chodziłem, chwilę nie chodziłem. Kiedyś też była taka walka – Ronda Rousey i Holly Holm. Wszyscy czekali na to starcie i wtedy pierwszy raz tak dokładnie oglądałem galę UFC. Jak zobaczyłem, jak Holly Holm nokautuje Rondę Rousey, to pomyślałem, że też tak chcę walczyć i wtedy zaczęła się moja przygoda z MMA. Walk amatorskich mam w sumie ponad dwadzieścia, około dwadzieścia pięć i w tym tylko jedną porażkę. Ja wierzę, że to jest dopiero początek. Jestem jeszcze młody. W tym roku kończę 21 lat, więc dla mnie to wszystko dopiero się zaczyna.