Pierwsza w historii MMA autobiografia, napisana przez pierwszą kobietę w historii UFC. Niekwestionowana pierwsza dama światowego MMA, wzór i autorytet dla wielu zawodników, zawodniczek oraz rzeszy swoich fanów. Prawdziwa „Wonder Woman”, która zdecydowała się opowiedzieć swoje życie obnażając przy tym wszystkie zalety i wady bycia zawodowym sportowcem. Zapraszamy do przeczytania recenzji.

Nie wiem czy na początku powinienem napisać, że treść tej recenzji zawiera tzw. „spoiler”, ponieważ autobiografia to z definicji treść historyczna, która zawiera opis zdarzeń mających miejsce w przeszłości, a dla fanów MMA w tym wypadku znanej. Mimo to ja postaram się nie zdradzać wszystkiego, a Ty drogi czytelniku bądź gotowy na to, że dowiesz się czegoś więcej niż zostało napisane na okładce.

Przed otwarciem książki spodziewałem się laurki, masowego onanizmu nad fenomenem Rondy Rousey, której jestem zadeklarowanym fanem. Niby nie powinno mi w tym wypadku przeszkadzać, ale mimo wszystko chcę prawdy, a nie „odpowiedniej” wersji. Choć po lekturze czterech części spowiedzi największego świadka koronnego w Polsce, nie mam prawa być zaskoczony niczym, tak jednak w tym wypadku na kolejnych stronach obnaża się przede mną ze swoich uczuć i emocji gwiazda światowego formatu, czołówka popularności, jeśli mowa o sportowcach, a przy okazji początkująca Hollywoodzka aktorka. Tak moi drodzy, Ronda się tu nie wybiela, nie przypisuje sobie żadnych zasług, jeśli w 100% jej się nie należą. Autorka jest bardzo krytyczna wobec siebie, wyrzucając z siebie rozdział po rozdziale kolejne „brudy” oraz czasem drastyczne detale ze swojego życia.

Historia zaczyna się praktycznie od pierwszych momentów życia, które Rousey pamięta. Masa tekstu jest poświęcona jej Mamie, tak naprawdę aż do ostatnich stron. Nie dziwi to, bo po przeczytaniu książki dowiecie się lub już dowiedzieliście jak ważnym „ogniwem” w tytule LEGENDA była jej Mama. Poznajemy również okoliczności śmierci jej Ojca. Najmniej tekstu, jeśli mowa o rodzinie jest poświęcone jej siostrom, bo nawet jej ukochany pupil „zgarnął” dla siebie o wiele więcej w tej książce. Kończąc akapit o najbliższych naszej bohaterki, praktycznie całkowicie spowiada się nam ona z większości, jeśli nie ze wszystkich swoich podbojów miłosnych. Mężczyźni Rondy byli różni, ale za to wszyscy wymienieni w tej autobiografii zostali dogłębnie opisani i przeanalizowani, stanowią oni z resztą dość istotną część książki będąc bohaterami czy może bardziej antybohaterami kilku rozdziałów. Tak, relacje Rondy z facetami zawierały przemoc, alkohol, narkotyki i seks.

Oczywiście lwia cześć książki jest poświęcona karierze Rousey, i mowa tu o jej karierze przed MMA. Tak, chodzi przede wszystkim o judo, jej początki, kolejne turnieje są bardzo szczegółowo opisane z walkami włącznie, a punktem kulminacyjnym są naturalnie Igrzyska Olimpijskie w Atenach. Tematyka MMA jest nieśmiało podrzucana gdzieś między wierszami, ale gdy czytelnik sądzi, że to już TEN moment, kiedy zaczyna się rozdział poświęcony wszechstylowej walce wręcz, zostaje szybko sprowadzony do parteru. Kiedy ten punkt kulminacyjny mija jesteśmy pewni, że w następnym rozdziale przeczytamy o telefonie od Dany White’a. Nic bardziej mylnego, bo wtedy zaczyna się dla wielu, najciekawsza część książki. Dlaczego? Bo treść tych rozdziałów nigdy nie była upubliczniana w takim wymiarze z takimi szczegółami. Tutaj przytrzymam język za zębami dodając tylko, że w jednym z rozdziałów Ronda podaje nam przepis na… drinka.

Część poświęcona MMA ze względu na ostatecznie niewielką liczbę zawodowych i amatorskich walk Rondy, jest opisana bardzo szczegółowo. Każda walka w zawodowej karierze Rousey jest tutaj uwzględniona. Kolejnym smaczkiem jak to, co działo się z naszą bohaterką między karierą judo, a karierą MMA, i o czym nie napisałem, będą wszelkie kulisy UFC z programem The Ultimate Fighter włącznie.

Ronda na każdym kroku książki przekazuje nam swoje myśli i słowa, jakie padły z jej ust oraz uczucia i emocje opisane mocno detalicznie. To jest bardzo duża wartość tej książki, bo to jej największe obnażenie przed czytelnikami. Z resztą większość byłych oponentek Rousey, czy to z judo czy MMA, przeczyta o sobie kilka soczystych epitetów, ale tylko dla tej jednej jest specjalny przekaz. Tutaj trzeba nadmienić, że tłumacz zrobił kawał dobrej roboty. Zdarzały się oczywiście jakieś drobne braki w nomenklaturze świata MMA przy tym przekładzie, ale to detal. Nie otrzymaliśmy na szczęście „wypikowanej” wersji, a absolutnie dosadną treść i wiernie odzwierciedlającą temperament i charakter Rondy.

Na koniec zostawiłem crème de la crème, czyli największą wartość tej pozycji. Mowa tu o wartości motywacyjnej. Ta książką to wielki motywator. Nie chodzi o to, że z oczywistych względów biografia Rondy jest motywująca – to też, ale mowa głównie o pierwszych akapitach każdego z rozdziałów. Dwa, trzy, a często pół strony tekstu, który nie raz i nie dwa otworzył mi głowę i dał mocno do myślenia. Atutem jest to, że rozdziałów jest mnóstwo, są one krótkie, co potęguje ilość treści motywacyjnej. Oczywiście sama biografia również jest przepełniona motywującymi sformułowaniami czy zdaniami, ale te wstępy do każdego rozdziału czy czasem nawet same ich tytuły „robią robotę”. Gdyby tego było mało, z tekstu wprost na ilustrację wyrzucone są co lepsze cytaty Rousey.

Dziś nie odpowiem na pytanie: „Czy książka Rondy wpłynęła na Twoje życie?”, ale jestem przekonany, że zostawi na nim ślad. Za to jestem gotów odpowiedzieć na inne pytania, np. Czy warto ją kupić? TAK. Czy będę zawiedziony? NIE. Czy będę zaskoczony? TAK. Czego mogę się spodziewać? WSZYSTKIEGO. To moja pierwsza autobiografia na koncie, więc nie mam punktu odniesienia. Od teraz „Moja walka/Twoja walka” będzie moim odniesieniem. Jedyna rzecz jakiej żałuję, to czas wydania tej książki. Wiele bym dał, aby została ona napisana po porażce z Holly Holm, a nie kończyła się tuż przed nią. Natomiast liczę na to, że Ronda wróci, zrewanżuje się Holm, odbierze pas z bioder go noszących i napisze epilog, zakończenie godne Legendy.

Mariusz Olkiewicz

fot. Mariusz Olkiewicz/InTheCage.pl