(Foto: UFC)

Nie tak to miało wyglądać. Ostatni tekst na moim blogu traktował o zależności między tym jak emocjonujące walki daje fighter a jego egzystencji w UFC. Aby być konsekwentny, powinienem absolutnie zrozumieć i zaakceptować ewentualną decyzję w sprawie dalszej kariery Daniela Omielańczuka w w/w federacji.

Polak od dość dawna wiedział, z kim się zmierzy – zapasior z krwi i kości, nie raz i nie dwa stał na podium w college’u na zakończenie zawodów akademickiej ligi NCAA. Problem polega na tym, że Daniel zrobił to, co powinien. Spędził kilka tygodni w American Kickboxing Academy, sparując z jednymi z najlepszych zawodników MMA na świecie, trenował i sparował w poznańskim Ankosie, i jaki mamy tego rezultat? Blisko 15 minut spędzonych na plecach pod Jaredem Rosholtem.

Obraz walki był zły, można napisać fatalny, Daniel ani przez chwilę nie zagroził Amerykaninowi. Trafił kilka razy w stójce, raz mogło się nawet wydawać, że jeden z nich wyrządził jakąś krzywdę, ale nic bardziej mylnego. W pierwszej rundzie 50 sekund Daniel wytrzymał na prostych nogach, w kolejnych rundach już nie miał tej przyjemności. Rosholt bez problemu sprowadzał Polaka i w 100% kontrolował go z góry. Po pierwszym sprowadzeniu w 1. rundzie Daniel niby złapał głowę Jareda, ale od razu było widać, że gilotyny z tego nie będzie. Cała walka tak naprawdę zlewa się w całość, gdyby ktoś posiekał te 15 minut na pojedyncze klatki i wymieszał to nawet Rubik by tego nie poskładał. Daniel leży i ledwo dycha, a Jared robi kolejne przejścia w poszukiwaniu skończenia lub ground&pound. UFC wprowadziło nagrody za występ wieczoru, po tej walce zasadne zdaje się wprowadzenie kar za anty-występ wieczoru. Gwiżdżąca publika chyba się ze mną zgodzi.

Nie podejrzewam, że Daniel podczas pobytu w AKA leżał na leżaku i pluskał się w basenie, bo miał obok siebie poza topowymi zawodnikami, tytana pracy – Michała Materlę, co musi wpływać na poziom motywacji, ale nikt mi nie powie, że taka była taktyka na walkę i tak to sobie wyobrażali trenerzy Omielańczuka. Skoro już przy trenerach jesteśmy to warto pamiętać, że po wygranych wygrywa cały team, po porażkach cała ekipa przegrywa, więc chciałbym się dowiedzieć, kogo winić za taki stan rzeczy. Doskonale wiem, że w ciągu kilku miesięcy nie da się opanować zapasów pod MMA do stopnia, w jakim ma je rywal, który się z nich wywodzi, lecz oczy mi podpowiadają, że coś poszło nie tak. Możliwe, że Daniel po walce zwali całą winę na siebie, ale jak na tacy widać jedną rzecz – kondycja, to jest to, czym jestem rozczarowany najbardziej. Daniel w walce z Nandorem Guelminem już nie błyszczał wytrzymałością tlenową i ciężko nie odnieść wrażenia, że od tamtej walki we wrześniu 2013 nic się nie zmieniło, pomimo zoperowanej przegrody nosowej, która miała znacząco wpłynąć na cardio Polaka. Ostatnio Daniel mówił, że niepotrzebnie uparł się na kimurę, przez co stracił sporo sił, teraz kimurę zamienił na gilotynę, a podobno z porażek wyciąga się wnioski. Ta porażka na pewno nie jest sierotą.

Może będę złośliwy, jestem subiektywny, nie znam wszystkich faktów, ale wydaje mi się, że nie tylko temu zawodnikowi Nastula Club nie idzie ostatnimi czasy. Piotrek Strus od czasu zderzenia się z poważnymi zawodnikami (?) zalicza, co najmniej średnie występy. Widowiskowa porażka na MMA Attack, pokonanie przez niezdolność do walki weterana MMA, brutalne TKO z rąk niemal ex-fightera, który był zastępcą, mocno nieprzekonująca, a według wielu dość kontrowersyjna przegrana z jednowymiarowym zawodnikiem, wreszcie przeleżana porażka z Karlosem Vemolą. Mateusz Piskorz ostatnie dwie walki przegrał, psując nieskazitelny rekord. Grzegorz Trędowski walczy mocno w kratkę, o czym świadczy rekord 13-9-2. Na Wojtku Orłowskim i Arku Jędraczce nie będę się wyżywał, ujemne rekordy mówią same za siebie. Światełko w tunelu to Jan Błachowicz, ostatnie piętnaście starć to tylko jedna porażka. Dawno nie skończył rywala przed czasem, ale zwycięzców się nie sądzi. Nominacja za „Klub roku” w plebiscycie Heraklesów, krótko mówiąc, nie grozi warszawskiej drużynie. Trenujący tam okazjonalnie Naruszczka czy Waluś też nie podbijają organizacji, dla których walczą. Miejmy nadzieję, że to przejściowy kryzys, a mający teraz więcej czasu Łukasz Jurkowski wyciągnie wnioski, odnajdzie przyczyny, wyeliminuje skutki i odratuje ten rok dla klubu Pawła Nastuli.

Boję się, że brak planów na UFC w Polsce może spowodować przykry news zza oceanu po tej walce Daniela. Obym się mylił, oby Daniel dostał jeszcze jedną szansę tak jak Piotrek. Liczę też, że to psychosomatyczna konstelacja planet związana z fazami arabskiego księżyca jest winna dyspozycji Polaka i nigdy już tak bezradnego Daniela nie będziemy oglądać. Miejmy tylko nadzieję, że Daniel na konferencji nie wziął przykładu z Janowicza. ; )

Mariusz „Dooży & Grooby” Olkiewicz