Na przekór znawcom starającym się negować żeńskie MMA napiszę dziś coś o pewnej zawodniczce. Zawodniczce znanej dość dobrze polskim fanom, czyli byłej mistrzyni KSW, a teraz walczącej w organizacji UFC – Ariane Lipski.

Nowa polska królowa

Kiedy Brazylijka po raz pierwszy wchodziła do klatki KSW nie wiadomo było czego się spodziewać. Lipski wchodziła w zastępstwie, a faworytką była Katarzyna Lubońska. Dla wprawnych obserwatorów wyglądało na to, że organizacja będzie budować drogę po pas dla Polki, a młoda Lipski to „zapychacz” typu „brazylijska królowa nokautów”. Jednak stało się inaczej. Lipski znokautowała Lubońską i z czasem to ona została królową polskiego MMA w KSW.

Na pewno nie jest to bajka o Kopciuszku, bo Ariane nie wzięła się znikąd, a też polska organizacja nie miała zamiaru rzucać pod nogi Lubońskiej jakiegoś zagranicznego „ogórka”. Tylko po prostu niewielu się wtedy spodziewało, że Ariane w tak widowiskowy sposób wejdzie do KSW.

Sympatyczna Brazylijka o polskich korzeniach lubuje się w skończeniach. Właściwie od pokonania przez ciosy Lubińskiej nowy nabytek KSW już prawie zawsze w tej organizacji kończyła swoje walki zwycięsko przed czasem. Ariane po walce na gali KSW 33 zaliczyła jeszcze starcie w organizacji Imortal FC (gdzie też wygrała przez TKO) i już na stałe przyłączyła się do polskiej organizacji. Trzeba przyznać, że polscy kibice szybko ją polubili, nie tylko za miłą dla oka urodę i nieskrywaną sympatię do barw biało-czerwonych, ale głównie za te piękne skończenia przed czasem.

Walka na szczycie

Ksywa w MMA to często wymysł samego zawodnika. Czasem zdarza się, że bardzo adekwatny. Tak też było w przypadku Ariane Lipski. Nie bez przesady nazywana jest Królową Przemocy. Ariane gdy wychodziła do klatki była mocną gwarancją mocnej i szybkiej bitki. I tak było też przez kolejne cztery walki. Ariane bezlitośnie biła, dusiła lub wyrywała łapy już w pierwszej rundzie.

Nie będę opisywać każdej jej walki z osobna, ale skupimy się na tej jednej z ważniejszych, która doprowadziła Brazylijkę na szczyt.

Lipski po superserii doczekała się starcia o pas mistrzowski na gali Colosseum Jej rywalką była Diana Balbita. Ariane wyszła podwójnie zmotywowana i po raz kolejny pokazała czemu zasłużyła nie tylko na pas ale także na swój nieprzeciętny przydomek. Od samego początku rundy Lipski nałożyła presję: ścigała Balbitę po klatce niczym cień i smagała kopami. Szybkie skończenia było czuć w powietrzu. Ariane swingowała rękoma, szarża nie dała oczekiwanego efektu, ale była presją nie do przejścia, której biedna Balbita nie mogła wytrzymać ciągle spychana do tyłu, uciekająca przed potworną determinacją faworytki. Ciasna garda Diany ratowała ją z opresji, ale gdy tylko lekko odchylała któreś ramię by zapolować na cios lub kontrę Lipski już tam celowała. Rumunka chyba jeszcze miała sporo w głowie scenariuszy na rozwiązanie tej sytuacji ale Ariane wystartowała z kolejną szarżą: kilka szybkich cepów, kolano i Balbita ocierała się plecami o klatkę. Desperackie wejście w klincz z jej strony skończyło się parterem, w którym Lipski obiła ją paroma łokciami. Próba wyjścia z ten nieciekawej sytuacji skończyło się tylko tym, że Lipski warsztatowo pilnowała swojej dominującej pozycji. Niezwykłe to było widowisko i teraz powietrze wprost pachniało skończeniem. Nagle jednak Rumunce udało się odwrócić sytuację i nagle to ona mogła bić z góry. Krótka chwila, technika i zimna głowa Ariane sprawiły jednak, że ręka Balbity natychmiast spłonęła bólem w świetne zapiętej dźwigni.

Po walce mistrzowskiej Ariane Lipski zawalczyła jeszcze dwa razy w KSW, za każdym razem broniąc pasa. Ostatnia walka z Silvaną Gomez Juarez nie była tak widowiskowa jak cała superseria Lipski w KSW, ale i tak wszyscy fani polskiej Brazylijki nie mogli się już doczekać jej pokazu godnego „Królowej Przemocy” w UFC.

Śpiąca „Królewna” Przemocy

Wielu kibiców Lipski spodziewało się, że swoją efektowną serię będzie kontynuować w największej organizacji MMA na świecie. Szczególnie skoro jej ambicje sięgały tak daleko…

Ale UFC nie oszczędzało Ariane. Na początek dostała Joanne Calderwood, z którą przegrała przed jednomyślną decyzję sędziów. Ani w tej ani następnej walce z Molly McCann była mistrzyni KSW nie pokazała tego z czego jest znana. Trzecia walka w UFC była praktycznie walką o utrzymanie i tym razem Ariane dała radę. Co prawda starcie z Isabelą de Padua też skończyło się na pełnym dystansie ale tym razem na korzyść Brazylijki. Ariane mogła odetchnąć z ulgą.

Mimo to polscy fani Lipski już nieco powątpiewali w jej sukces w UFC. W końcu do tej pory Ariane rozpieszczała nas wspaniałymi szybkimi skończeniami.

Przebudzenie Królowej Przemocy

W czwartej walce w UFC Lipski zmierzyła się z krajanką – Luaną Caroliną. 27-latka z Saou Paulo kroczyła zwycięską drogą serii aż do zwycięstwa w Dana White’s Tuesday Night Contender Series, a potem w udanym debiucie w organizacji. Dla Caroliny Lipski miała być ultratestem. Jak wiemy ta walka brutalnie zweryfikowała Luanę. To Lipski pierwsza narzuciła presję i pierwsza zainicjowała ciosy. Zepchnięta pod siatkę Luana jeszcze wydawała się tym niewzruszona aż nagle cios na brzuch powalił ją na deski. Tam już Ariane znalazła się w swoim idealnym środowisku. Lipski zaczęła atakować z pozycji stojącej, ale Carolina chwyciła ją za nogę. Zemsta była szybka, Ariane zeszła na dół, jej noga dalej była wpięta w ucisk, ale Lipski wydawało się obojętne, mocno skupiona na swojej robocie chwyciła nogę Luany i wygięła ją w nienaturalny łuk. Okrzyk bólu natychmiast przywołał sędziego zaraz po tym jak Carolina klepała.

Brutalność tego skończenia, wrzask cierpienia i owo skupienie na twarzy Lipski to złoto, taki slangowy sztosik, na którzy czekaliśmy. Znów na ustach wszystkich pojawił się ten przydomek: „Królowa Przemocy”.

Czy to już przebudzenie? Czy ciężka praca Ariane Lipski znów zafunduje jej superserię skończeń? Coś takiego w UFC byłoby wyczynem, który oznaczałby tylko jedno – autostradę do mistrzowskiego pasa. Ale teraz to tylko spekulacje. Najważniejszy jest fakt, że Królowa się przebudziła.