Chuck Liddell (21-9) powrócił po ośmiu latach przerwy na walkę z Tito Ortizem (20-12) i poniósł porażkę przez nokaut w pierwszej rundzie. Jednak słaby występ nie zniechęca 48-latka do dalszej kariery.

Legendarny zawodnik, który po ośmiu latach wrócił do aktywnej rywalizacji, na konferencji prasowej przyznał, że pojedynek z Ortizem przyniósł mu wiele radości i nie chce na razie deklarować końca swojej przygody ze sportami walki.

Nie chcę o tym teraz myśleć. Nie jestem w dobrym stanie psychicznym, aby stwierdzić, czy będę kontynuował karierę, czy nie. Czułem się w klatce dobrze i dobrze się bawiłem, więc zobaczymy.

„The Iceman” wyjaśnił, że walka nie miała tak wyglądać, ale jest zadowolony, że znowu mógł to poczuć.

Uwielbiam tam być. Musicie to zrozumieć, kocham walczyć. Nie robię tego dla pieniędzy. Nigdy nie robiłem tego dla pieniędzy i sławy. Nie dlatego zacząłem walczyć. Zrobiłem to, bo uwielbiam to robić, czułem się jak w domu. Byłem gotowy do walki. Powinienem oczywiście zrobić kilka rzeczy inaczej, ale tak czasami się dzieje.

Liddell nie jest przekonany co do swojej przyszłości, ale zapewnia, że walka z Ortizem rozpaliła w nim znowu to coś.

Na pewno będę w pełnych przygotowaniach. Nie wiem, czy będę to robił tylko dla siebie, ale tęsknie za przygotowaniami do walki. Będe też trenował chłopaków w klubie i bardziej zaangażuję się w ich szkolenie.

Chuck Liddell jest wielką legendą MMA na świecie, jednak jego ostatnie cztery walki kończyły przegrane przez nokaut. O cztery lata młodszy Ortiz już zapowiedział emeryturę. Czy „Iceman” powinien pójść w ślady swojego pogromcy?

 

źródło: mmafighting.com