KSW jest w Polsce i ma się dobrze. Szczególnie teraz, gdy wielkie gwiazdy tej organizacji odmawiają UFC. Szczególnie teraz, gdy dwie gale tych organizacji prawie nakładają się na siebie. Ktoś może mieć wrażenie, że doszło do pewnej konfrontacji, z której zwycięsko wychodzi polska organizacja. Gdzie więc to stawia KSW, skoro, jak mówi jeden z włodarzy – „UFC jest w dupie”?

Nie mogę sobie do końca przypomnieć czy kiedykolwiek wcześniej zawodnicy, jak i sami szefowie KSW tak często wspominali o organizacji UFC jak w ostatnich tygodniach.

Odnoszę wrażenie, że konfrontację nanoszą sami, wiedząc, że wygrali bitwę o polską publikę. Pytanie tylko: czy w ogóle istnieje jakaś wojna między tymi organizacjami? Walka o polskiego widza MMA? Czy to wszystko wyłącznie z tego powodu, że UFC po dłuższej przerwie po raz drugi wita ze swoją galą do naszego kraju? Może jest to naprawdę tak mocny powód by ustawić się po drugiej stronie barykady.

Dla przypomnienia: UFC organizuje gale na całym świecie. Ile rocznie? Mnóstwo. Numerowane PPV i te zwykłe gale. W 2017 już cztery gale odbyły się w Europie, a gala w Polsce będzie piątą. Dla nich organizowanie gali w naszym kraju nie jest wyjątkowym zdarzeniem. Ot, kolejny przystanek, o który warto zaczepić. Kraków okazał się niewypałem, ale powtórka się nie zapowiada. Mimo nie do końca ustalonej karty, jeszcze przed ogłoszeniem walki wieczoru, większość miejsc w trójmiejskiej Ergo Arenie została wykupiona. Może nie ma co się szczycić kilkudziesięcioma tysiącami widzów, hala nawet tylu nie zmieści, ale KSW 39 było wydarzeniem jedynym w swoim rodzaju, niszczącym statystycznie wiele dużych numerowanych gal UFC.

Nie ma sensu porównywać do tego gali w Gdańsku. Nie ten format. Nie ta dywizja.

UFC szukając kandydatów do walki w Trójmieście rozglądała się za polskimi zawodnikami. To jest jasne. Każda gala w danych kraju swoją popularność będzie opierać na rodzimych gwiazdach MMA. W pierwszej kolejności swoje walki otrzymali zawodnicy samej organizacji, w drugiej – inni polscy zawodnicy z innych organizacji.

To jest oczywiste. Tak się dzieje wszędzie, to nie jest plan stosowany wyłącznie na Polskę. To samo robi KSW organizując galę w Irlandii, więc tym bardziej każdy powinien to rozumieć. Nie ma w tym nic wyjątkowego, że UFC zgłasza się do takich zawodników.

W większości przypadków zawodnicy zgadzają się na warunki i z wielkim bananem na twarzy wstępują w oktagon firmowany logiem amerykańskiej organizacji. Właściwie to norma. I tu jest właśnie cały motyw sprawy – jest parę organizacji, w których zawodnikom jest dobrze i nie potrzebują już lepszych ofert, bo lepszych mieć nie będą. Takie organizacje to między innymi One Championship, ACB i właśnie KSW.

To jest istota całej sprawy – że zawodnicy KSW odmówili UFC. Tylko tyle, lub aż tyle – jak kto woli.

Nie będzie Michała Materli w walce wieczoru? No cóż, będzie Donald „Cowboy” Cerrone. Fanom MMA, którzy lubują się w oglądaniu walk UFC, nie trzeba przedstawiać tego pana.

Raz na jakiś czas, gdy UFC macha ręką po mapie, zdarza się taka sytuacja, że trafi na region, który ma swoje własne lokalne „UFC”. Taka sama sytuacja zdarzyła się już, nawet w tym roku, gdy Amerykanie organizowali galę w Singapurze, rejonie wielkiej azjatyckiej organizacji ONE Championship. Tam też organizowana gala stała się powodem do porównań.

Nie można jednak, ani do innych organizacji, ani tym bardziej do KSW mieć jakichkolwiek wyrzutów. Jak się z kimś porównywać to wyłącznie z tymi najlepszymi z branży.

Gdzie jest więc KSW skoro według słów UFC „jest w dupie„?

KSW jest w domu. W swojej świetnie ustawionej twierdzy, której nikt nie zdoła ruszyć, ani przekupić lojalnych wojowników.

„Dupa” zaś wielka i przepastna, jak cały świat. Parę twierdz widocznie można odpuścić. Ci z UFC po trójmiejskiej gali już nie będą pamiętali o co szło, biegając w ferworze organizowania kolejnych eventów. Ci z KSW będą zawsze pamiętali. Z dumą, że odparli atak. Z dumą, że teraz oficjalnie i bez kompleksów mogą porównywać się z najlepszymi.