Foto: Federacja KSW / kswfoto.com

O krok przed…

Jesteśmy świeżo po kolejnej gali KSW, gdzie Martin Lewandowski i Maciej Kawulski zafundowali nam wspaniały spektakl sztuk walki. Wydarzenie powinno, a nawet wręcz musi, aspirować do miana imprezy roku 2014. Wisienką na torcie dla 12-tysięcznej publiczności w gdańsko-sopockiej Ergo Arenie i tysiącami przed telewizorami/ekranami komputerów był pojedynek Mameda Chalidowa z Maiquelem Falcao. Czeczen z polskim paszportem odklepał Brazylijczyka dźwignią prostą na staw łokciowy na pięć sekund przed gongiem kończącym pierwszą rundę. Tym samym, Mamed przedłużył swoją serię zwycięstw do dziewięciu, wszystkie walki kończąc przed czasem. Robi wrażenie? To na pewno.Ale co dalej?

W poniedziałek minie dwa lata, kiedy Czeczen ogłosił chęć rywalizacji w największej światowej federacji MMA na świecie – UFC. Jednak na dobrych chęciach się skończyło przez wysokie wymagania finansowe zawodnika z polskim paszportem. Ostatecznie skończyło się więc na nowym kontrakcie za podobnież, od stu do stu pięćdziesięciu tysięcy złotych za pojedynek, co, przy obecnym kursie dolara w zaokrągleniu do  3.10, daje nam sumę 32/48 tysięcy dolarów. Przy ofercie dwudziestu tysięcy dolarów (sześćdziesiąt dwa tysiące złotych) od amerykańskiego giganta, to polska federacja wydaje się być tą bardziej dbającą o zawodnika.

Jednak czy aby na pewno?

W rezultacie negocjacji kontraktowych, Mamed wyczyścił całą swoją dywizję nieobjętą kontraktami wyłącznościowymi. Na palcach jednej ręki policzę wartościowych rywali, którzy mieliby chociaż cień szansy na zranienie Czeczena. Z punktu widzenia fana, Mamed powinien więc znaleźć się w UFC. Jednak zarabia teraz za duże pieniądze, by jakakolwiek inna organizacja była skłonna go zatrudnić. Pytacie się dlaczego? Wyobraźcie sobie że od trzech-czterech lat żyjesz sobie z pensji, przypuśćmy, siedem tysięcy miesięcznie. Nagle uświadamiasz sobie, że twoją ambicją, której zresztą oczekują od ciebie ludzie z twojego sąsiedztwa, jest jednak wykonywanie zawodu za dwa tysiące pensji. Ciężko by ci jednak było przejść z jednego życia w drugie. To samo tyczy się z Mamedem. Średnio, traciłby dwadzieścia tysięcy dolarów co walkę, jeśli zdecydowałby się teraz przejść do UFC. Oczywiście, wiemy że amerykański gigant przyznaje co wydarzenie specjalne bonusy. Jednak żadna z krytykujących Mameda osób nie postawi całego swojego dobytku na to, że te bonusy co galę będzie otrzymywał właśnie Czeczen z polskim paszportem. Dlatego, przynajmniej mnie, nie dziwi decyzja najlepszego polskiego zawodnika wagi średniej o pozostaniu w KSW.

Wiecie co mnie natomiast dziwi?

Mamed nie robi kompletnie nic, by swoją sytuację zmienić. Walczy tylko dwa razy do roku dla największej polskiej organizacji. Poza tym nic szczególnego nie czyni. Co powinien robić Chalidow, pytacie? Szukać kontaktu z Bellatorem lub WSOF. Takiego, który nie kolidowałby z KSW, a który pozwoliłby Czeczenowi pokazać się w Stanach. Do tej pory Chalidow za oceanem pojawił się przy okazji gali ShocXC, gdzie pokonał przez nokaut Jasona Guidę. Od tamtej chwili trzy razy pojawił się w Japonii i tyle widzieliśmy Mameda za granicami. Z jednej strony to dobrze – ten facet jest istną lokomotywą, siłą napędową polskiego MMA, o czym wielu raczy zapominać. Powtórzę to co pisałem już wcześniej, przy okazji obrony Mameda przed zażartą krytyką – Czeczen to osoba, która trzyma KSW. Już nawet „Pudzian” nie przyciąga tylu
„Kowalskich”, ilu uda się przyciągnąć Chalidowowi. Po ex-strongmanie przyszła pora na nowego herosa, którym został piekielnie uzdolniony i skromny facet, który nigdy w życiu nie przypuszczał, że będzie siedział w Polsce dalej, jak do skończenia studiów. Ta historia, człowieka, który ukochał nowy kraj tak bardzo, że postanowił go reprezentować w najtwardszej formule walki, porwała prostych ludzi, o których dzisiaj się walczy w telewizji. Jak nie będzie tego tak pogardzanego „Pudziana”, a Mamed pojedzie za Ocean, to czołowa europejska federacja będzie mogła sama sobie wykopać grób.

Stało się jednak, tak, że Mamed zostaje. Dwa razy do roku wyjdzie do ringu/klatki KSW, skończy rywala w pierwszej rundzie, powie do mikrofonu jak bardzo kocha Polskę i ile zawdzięcza swojemu Bogu i zejdzie, by trenować do kolejnej walki za pół roku. A wtedy i tak będzie o krok przed swoim rywalem.

Jan Niwiński